W roku 2020 odbyły się w Stanach Zjednoczonych wybory i przez ponad dwa miesiące obserwowaliśmy, jak urzędujący prezydent Donald Trump podważał ważność wyników głosowania. Nie był to jednak pierwszy w historii tak spektakularny spór o ustalenie zwycięzcy elekcji. Podobna batalia zdarzyła się dwadzieścia lat wcześniej, kiedy o Biały Dom rywalizowali Al Gore i George W. Bush.
W odróżnieniu od Polski w USA obywatele nie wybierają prezydenta w głosowaniu powszechnym. Nad Potomakiem każdy stan posiada przydzieloną mu liczbę elektorów, a zwycięzca głosowania stanowego uzyskuje poparcie ich wszystkich. Dlatego też prezydentem Stanów Zjednoczonych zostaje osoba, która uzyska większość w Kolegium Elektorów. Obecnie owo gremium składa się z 538 członków, więc aby zostać głową państwa trzeba zdobyć co najmniej 270 głosów.
Napięcie w roku 2000 zaczęło się wieczorem 7 listopada, kiedy z mediów zaczęły spływać pierwsze przewidywane wyniki głosowania w poszczególnych stanach.
Przed godziną dwudziestą główne stacje telewizyjne informowały, że w tzw. wahających się stanach (swing states), czyli Michigan, Pensylwanii i Florydzie, prowadzi Al Gore (Albert Arnold Gore junior). Po kolacji George W. Bush razem z żoną wrócili do rezydencji gubernatora Teksasu w ponurych nastrojach. Wynik wyborczy wydawał się przesądzony na niekorzyść republikanina.
Jednak niedługo później główny polityczny strateg Busha – Carl Rove – zadzwonił z informacją, że nastąpiła pomyłka w przypadku Florydy. Z powodu dwóch stref czasowych w „Słonecznym Stanie” nie policzono jeszcze wszystkich głosów z hrabstw przychylnych prawicy. Rozpoczęła się wojna nerwów. Około godziny 22 media zmieniły prognozę i stwierdziły zbyt małą różnicę, aby ogłosić zwycięzcę. W pozostałej części kraju Al Gore prowadził w 20 stanach i Dystrykcie Kolumbii, zaś Bush – w 29. Żaden z kandydatów nie miał wymaganej większości bez 25 elektorów z Florydy.
Po godzinie drugiej w nocy stacje telewizyjne ogłosiły, że Bush junior wygrał na Florydzie. Wiceprezydent Al Gore zadzwonił z gratulacjami i poprosił, aby zwycięzca wstrzymał się z przemową do czasu, kiedy on wygłosi mowę przegranego. Bush zgodził się na to i cierpliwie czekał na wystąpienie rywala. W telewizji pojawił się jednak nowe informacje, które wskazywały na minimalną różnicę. Gra toczyła się o zaledwie kilkaset głosów. Sztab Republikanów był zniecierpliwiony z powodu brak spełniania deklaracji konkurentów o publicznym uznaniu przegranej.
Po godzinie trzeciej w nocy czasu wschodniego nieoczekiwanie do ekipy Busha zadzwonił Bill Daley ze sztabu Gore’a informując, że z Florydy spływają nowe dane. W tej sytuacji Demokraci nie chcieli uznać swojej klęski. Al Gore stwierdził w rozmowie z Bushem, że od ich ostatniej rozmowy sytuacja ulegała radykalnej zmianie, co wyklucza mowę przegranego. Republikanin był zdumiony. Wspominał później: Jeszcze nigdy nie słyszałem o kandydacie, który cofnąłby uznanie porażki. W Teksasie słowo człowieka ma znaczenie. Pomimo tego George Bush planował wystąpić przed zwolennikami, ale w ostatniej chwili odwiódł go od tego brat Jeb.
Najbliższy współpracownik argumentował, że od ostatniej rozmowy między rywalami przewaga brata skurczyła się z 60 tysięcy do niecałych 2 tysięcy głosów. Gubernator Teksasu posłuchał rady i postanowił poczekać do rana. W tym samym czasie dotarła do nich informacja, że sztab Gore’a wysłała na Florydę ekspertów z zadaniem doprowadzenia do ponownego liczenia głosów. Na czele stał doświadczony prawnik i były sekretarz stanu Warren Christopher. Republikanie postanowili zrobić to samo. Szefem grupy został James Baker, który służył jako szef dyplomacji w trakcie kadencji prezydenckiej George H. W. Busha.
Pomimo turbulencji w ustalaniu wyników wyborów republikański kandydat polecił, aby jego kandydat na wiceprezydenta Dick Cheney rozpoczął kierowanie procesem przekazania władzy. Tymczasem społeczeństwo aż przez 35 dni po wyborach tkwiło w niepewności, kto zostanie nowym lokatorem Białego Domu. 8 listopada, kiedy ogłoszono wyniki z wszystkich hrabstw spornego stanu, Bush prowadził różnicą zaledwie 1784 głosów. Lokalne prawo nakazywało w takiej sytuacji ponowną weryfikację wyników. Powtórne liczenie spowodowało, że przewaga republikanina stopniała do 327 głosów.
W tej sytuacji Demokraci wnioskowali o zastosowanie ręcznej metody liczenia głosów w czterech hrabstwach, które sprzyjały ich kandydatowi. Oczekiwali, że przewaga przeciwnika zostanie zlikwidowana. James Baker sprzeciwił się temu stanowczo ze względu na ryzyko błędów. Rozpoczął się zażarty konflikt prawny. Urzędnicy wywodzący się z dwóch partii wydawali organom nadzorującym wybory sprzeczne opinie doradcze. Zespoły prawnicze kandydatów walczyły w sądach federalnych i stanowych o korzystną interpretację prawa wyborczego. Dzień przed wyznaczonym terminem zatwierdzenia wyników, 17 listopada, przewaga Busha razem z głosami zagranicznymi wynosiła 930 głosów.
Sąd Najwyższy stanu Floryda zakazał jednak tamtejszej sekretarz stanu Katherine Harris, współprzewodniczącej kampanii Busha na tym terenie, zatwierdzać wyniki. Był to moment triumfu Demokratów. Liczenie trwało, ale Republikanie również nie dawali za wygraną. Przenieśli sprawę na jeszcze wyższy poziom, czyli do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Pomimo wątpliwości konstytucjonalistów na temat zasadności wniosku sędziowie zgodzili się 24 listopada wysłuchać argumentów wnioskodawców. Najwyższy organ sądowniczy Florydy wyznaczył ostateczny termin zatwierdzenia wyników 26 listopada. Tego dnia Katherine Harris podpisała zaświadczenie o wyniku głosowania. Według ówczesnych rezultatów Bush zdobył 2 912 790 głosów a Gore 2 912 253 głosy. Bush wygrywał więc dzięki różnicy wynoszącej 537 wyborców.
1 grudnia Sąd Najwyższy wysłuchał stron w sprawie spornych wyników. Obydwa zespoły były zasypywane pytaniami o zasadność stanowiska. Głównym problem dotyczył między innymi tego, czy omawiana kwestia dotyczy nie tylko prawa stanowego, ale również federalnego. Po namyśle sędziowie stwierdzili 4 grudnia, że Sąd Najwyższy Florydy powinien dokładniej wyjaśnić swoje stanowisko i udowodnić zgodność działań z Konstytucją Stanów Zjednoczonych.
Sędziowie stanowi nie odnieśli się natychmiast do tego zalecenia, ale wydali nakaz ręcznego liczenia tysięcy głosów, które budziły wątpliwości. Wciąż zakładano, że wynik wyborów może się zmienić na korzyść Demokratów. Republikanie wnioskowali o zablokowanie tej decyzji. Sąd Najwyższy zgodził się z reprezentantami Busha i 9 grudnia procedura została wstrzymana.
Po ponownym wysłuchaniu argumentów stron sporu ostatecznie 12 grudnia 2000 roku o godzinie 22 wydano wyrok stosunkiem głosów pięć do czterech. Sąd podtrzymał decyzję o wstrzymaniu dalszego liczenia głosów. Argumentowano, że ustalenie w tak krótkim okresie sposób przeliczania głosów, który spełniałby wymogi konstytucyjne, jest niemożliwe. Tym samym było już pewne, że George W. Bush został wybrany 43. Prezydentem Stanów Zjednoczonych. Zakończyła się trwająca ponad miesiąc rywalizacja o fotel w Gabinecie Owalnym.
Spór polityczny i prawny z 2000 roku pokazuje, że ustalenie wyników wyborów wcale nie sprowadza się do prostej matematyki. Emocje i interesy stronnictw powodują „cuda nad urną” i wojny interpretacyjne. Natura ludzka pozostaje jednak niezmienna i dlatego zapewne jeszcze nie raz będziemy świadkami podobnych zdarzeń.