Co by było gdyby Sobieski nie przybył z odsieczą pod Wiedeń?

0
961
Jan III Sobieski wysyła wiadomość o zwycięstwie papieżowi Innocentemu XI – Jan Matejko

Sobieski rusza pod Wiedeń i zwycięża Turków, a Habsburgowie – korzystając z talentów polskiego króla i krwi naszego rycerstwa – umacniają swoją potęgę, by niespełna 100 lat później uczestniczyć w rozbiorach. Wniosek dla wielu okazuje się dziecinnie prosty: należało nie pomagać Austriakom! Ale czy taki scenariusz był możliwy i czy Rzeczpospolita mogłaby na nim skorzystać? Sprawdźmy warianty historii alternatywnej!

W II połowie wieku XVII Imperium Osmańskie było u szczytu swojej potęgi. Można powiedzieć, że w tym czasie nastąpiła przedziwna i korzystna dla tegoż sułtanatu kumulacja: czynniki stanowiące o politycznej sile tegoż państwa nadal funkcjonowały, natomiast wewnętrzne trudności i głębokie kryzysy jeszcze nie zaczęły rzutować na możliwości Stambułu. To właśnie dlatego perspektywa zajęcia całych Bałkanów i wkroczenia do Wiednia jawiła się jako absolutnie realna, szczególnie, że kilka lat wcześniej Osmanowie zdobyli także Kretę oraz poszerzyli swoje wpływy nad dotychczas rosyjską częścią Kozaczyzny. Wiedzieli o tym i Polacy, którzy dekadę wcześniej nie tylko utracili na rzecz Turcji Podole wraz z potężną twierdzą w Kamieńcu Podolskim, ale także zostali zmuszeni do wypłacania sułtanowi „podarunków”, co sprowadziło Rzeczpospolitą do roli osmańskiego… lennika.

Hańba traktatu z Buczaczu poruszyła opinią publiczną państwa polsko-litewskiego i wkrótce szlachta „znalazła pieniądze” na armię, która przywróciła pewną równowagę w stosunkach Warszawy i Stambułu. Rozejm w Żurawnie pozwolił Rzeczpospolitej zrzucić z siebie hańbę związaną z płaceniem sułtanowi „upominków” oraz wcielił do Korony część ziem utraconych 4 lata wcześniej. Cały czas jednak w rękach Turków znajdował się Kamieniec Podolski i część Podola, a islamskie Imperium prezentowało siłę umożliwiającą dalszą ekspansję w głąb chrześcijańskiej Europy. Nikt wszak z żyjących ówcześnie nie wiedział, co wydarzy się w wieku XVIII i XIX, gdy z niegdysiejszej tureckiej potęgi nie został nawet ślad. Nikt też nie mógł przypuszczać, że niespełna 100 lat po obronie austriackiej stolicy przez Polaków Wiedeń sięgnie po Kraków.

Wtedy – w czasach króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego, a szczególnie jego następcy: Jana III Sobieskiego – rzeczywistość była odmienna i całkowicie jasna: niezwykle silna Turcja odebrała Polsce naprawdę wiele, a Rzeczpospolita musiała podjąć gigantyczny wysiłek, by odzyskać jedynie część strat. Samodzielne odbicie utraconych terenów nie wchodziło w grę w dającej się przewidzieć przyszłości. Co innego dalsza ekspansja Stambułu w głąb Korony. Tymczasem sojusz Warszawy i Paryża (związany m.in. z faktem przynależności króla Jana do obozu profrancuskiego w początkowym okresie jego panowania) nie przyniósł Polsce oczekiwanych korzyści – nie umożliwił np. zrealizowania bałtyckich planów Sobieskiego polegających na zdobyciu Prus kosztem Brandenburgii, gdyż wkrótce owo niemieckie państwo sprzymierzyło się z… Francją. W takiej sytuacji król dokonał zwrotu – wybrał sojusznika rywalizującego z Paryżem, który jednak dawał mu możliwość sięgnięcia po bardzo konkretne korzyści: odzyskanie wszelkich strat poniesionych w walkach z Turcją, a nawet realizacja ambitnej polityki względem Mołdawii i Wołoszczyzny (ewentualne podporządkowanie hospodarstw i narzucenie im władzy królewskiego syna Jakuba Sobieckiego mogłoby mieć istotne znaczenie w polskiej polityce wewnętrznej). Ów pierwszy cel został osiągnięty już po śmierci władcy, gdy ostatecznie Święta Liga tworzona przez Papiestwo, Austrię, Wenecję, Rzeczpospolitą i Moskwę zawarła z Imperium Osmańskim pokój w Karłowicach (1699).

Ów traktat wyraźnie osłabiał turecką potęgę. Ziemie zdobywała i Polska i Rosja i Wenecja, ale największe korzyści terytorialne odnieśli Austriacy, którzy jeszcze kilkanaście lat przed zawarciem owego pokoju potrzebowali pomocy Rzeczpospolitej w ochronie własnej stolicy. Jak więc potoczyłyby się losy Europy i Polski, gdyby Jan III Sobieski nie związał się przymierzem z Habsburgami i nie ruszył w roku 1683 pod Wiedeń?

Z całą pewnością taka decyzja nie miała w owym czasie uzasadnienia. Turcja była bowiem u szczytu potęgi i nikt nie mógł samodzielnie powstrzymać jej ekspansji. Tymczasem mało prawdopodobne wydawało się, by po zajęciu Wiednia Imperium Osmańskie porzuciło agresywną postawę wobec Europy. Walkę z Turkami pod murami austriackiej stolicy uznawano więc za realizację polskich interesów oraz zbliżenie się do celu, jakim było odzyskanie Podola. Dodatkowo jako istotny jawił się aspekt cywilizacyjny: obrona chrześcijaństwa.

Gdyby więc Sobieski zdecydował się zignorować zagrożenie tureckie skierowane w tym momencie akurat przeciwko Austrii, musiałby liczyć się nie tylko z surową recenzją ze strony świata katolickiego, ale także z groźbą rychłego skierowania się Imperium Osmańskiego przeciwko Polsce. Oczywiście zajęcie Wiednia nie oznaczałoby w żadnym wypadku natychmiastowej i całkowitej klęski Habsburgów, jednak nie wykluczone, że w takiej sytuacji cesarz – nie mający wsparcia ani Rzeczypospolitej, ani Rosji, która do Świętej Ligi dołączyła później – wystąpiłby do Stambułu z ofertą pokoju. I byłby to pokój kompromitujący dla Austriaków w stopniu co najmniej zbliżonym do hańby, jaka spadła na Polskę po traktacie z Buczaczu (a podkreślmy, że w naszym przypadku najeźdźca zajął część Kresów, a nie stolicę!). Zapewne jednak Habsburgowie nie zgodziliby się na oddanie Turkom ziem etnicznie niemieckich, zaś i Stambuł nie musiałby okazywać zainteresowania takimi zdobyczami – uwaga Osmanów skierowałaby się raczej w stronę ciągle jeszcze podległych Wiedniowi skrawków Węgier oraz Królestwa Czech. A gdyby te ziemie znalazły się pod panowaniem Turków, to Rzeczpospolita nie miałaby już innych sąsiadów na południu, a odległość od historycznej stolicy i miejsc koronacji oraz pochówku królów Polski do osmańskiej granicy wynosiłaby zaledwie kilkadziesiąt kilometrów. Rychła inwazja islamskiego imperium na Kraków stałaby się nieunikniona! A i bez tego sukces pod Wiedniem i pognębienie kolejnego (po Rzeczpospolitej – trakt z Buczaczu złagodzony rozejmem w Żurawnie) poważnego przeciwnika Osmanów w Europie mogłoby stać się paliwem do przedłużenia tureckiej siły na kolejne dekady i odsunięcia w czasie kryzysu, jaki wkrótce nadszedł. A był to przecież kraj – o czym warto pamiętać – nastawiony wrogo nie tylko do państw Starego Kontynentu, ale także do tutejszej cywilizacji i religii.

Wobec tego należy stwierdzić, że brak pomocy dla Austrii w roku 1683 stanowiłoby poważny strategiczny błąd. Co prawda bowiem w ten sposób nie uchronilibyśmy przed porażką Habsburgów, którzy 100 lat później uczestniczyli w dzieleniu Polski (zresztą ponoć niechętnie – mówi się, że Maria Teresa płakała podpisując traktat rozbiorowy), jednak po pierwsze nikt nie wiedział, że tak potoczą się losy Rzeczpospolitej oraz jej sąsiadów, zaś po drugie zignorowalibyśmy palący problem dziejący się tu i teraz.

Czy jednak Sobieski mógł pomóc Austrii nie idąc na Wiedeń? Perspektywa odzyskiwania przez Polskę Kamieńca i Podola w chwili oblegania przez Turków habsburskiej stolicy jawi się jako niezwykle interesującą. Wszak zapewne dość łatwo osiągnęlibyśmy nasze cele pozwalając przy tym obu naszym południowym sąsiadom tracić swój potencjał we wzajemnych walkach, co skutkowałoby ich osłabieniem i oddaleniem zagrożenia od Rzeczypospolitej. Problem jednak w tym, że bez polskiego wsparcia Wiedeń niemal na pewno zostałby zdobyty przez Turków i doszłoby do scenariuszu opisanego wyżej: Austriacy zgodziliby się na haniebny pokój oddający najeźdźcy Węgry i Czechy, Polska sąsiadowałaby od południa wyłącznie z Turkami, a dodatkowo samodzielnie toczyłaby wojnę z najpotężniejszym imperium na kontynencie! W takiej sytuacji ponowna utrata Podola jawi się jako najmniejsza możliwa konsekwencja decyzji.

Warto jednak pamiętać, że brak pomocy dla Wiednia nie wchodził w grę, gdyż 1 kwietnia roku 1683 król Jan III Sobieski i cesarz Leopold I zawarli (datowany na 31 marca, by nie rodzić niepewności związanej ze „świętem” prima aprilis) układ o udzieleniu sobie wzajemnie pomocy w sytuacji tureckiej agresji. Ta zaś skierowała się właśnie na Wiedeń i to tam należało przybyć ze wsparciem. Owo porozumienie było jednak – o czym należy przypomnieć – korzystne także dla Polski, gdyż spodziewano się, że przygotowywana wtedy potężna osmańska ofensywa ruszy nie na Wiedeń, a na Kraków!

Stało się jednak inaczej, a Rzeczpospolita otrzymała niejako dziejową szansę walki z potężnym i wrogim Imperium nie na swoim, ale cudzym terytorium, co stanowiło bardzo istotną wartość. Dodatkowo w tym konflikcie mogliśmy posiłkować się wsparciem potencjału militarnego państw uczestniczących w sojuszu stworzonym pod auspicjami papieża i reprezentującymi pewną siłę zbrojną. Korzystając z tej wybornej okazji państwo polsko-litewskie odsunęło od siebie egzystencjalne zagrożenie, odzyskało utracone tereny i uczestniczyło w złamaniu gigantycznej osmańskiej potęgi, która po bitwie wiedeńskiej i wojnie z lat 1683-1699 już nigdy nie odzyskała pełnej świetności. I nikt wtedy nie mógł przewidzieć, że Austriacy kilka dekad później wezmą udział w dwóch z trzech rozbiorów Polski, gdyż za czasów Jana III Sobieskiego o wiele poważniejsze zagrożenie stanowiło potencjalne dalsze rozbieranie Rzeczpospolitej przez Turcję.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj