Co by było z Polską gdyby nie wybuchła II wojna światowa?

1
671
II RP w Europie Środkowej. Fot.:Rzeczpospolita_1937.svg: Halibuttderivative work: Rowanwindwhistler, CC BY-SA 3.0 , via Wikimedia Commons

Konflikt z lat 1939-1945 w dużym stopniu rozgrywał się na naszym terytorium i to obywatele Polski ponieśli jedną z największych ofiar w trakcie tej wojny. Walki oraz układ polityczny stworzony po roku 1945 zmieniły praktycznie wszystko, wobec czego ciężko snuć wizje rozwoju Polski w kształcie sprzed września roku 1939. Mimo tego spróbujmy. Jak więc wyglądałaby Polska gdybyśmy nie zostali napadnięci przez Niemców i Sowietów?

W naszym scenariuszu historii alternatywnej załóżmy, że Adolf Hitler nie zdecydował się zaatakować Polski, gdyż uznał za wysokie prawdopodobieństwo francuskiej i brytyjskiej inwazji na Niemcy w sytuacji zaatakowania środkowoeuropejskiego sojusznika zachodnich demokracji. Widząc obawy elit nazistowskich Niemiec na agresję wynikającą z paktu Ribbentrop-Mołotow nie zdecydował się także Józef Stalin. Ów stan obaw Niemców i Sowietów przed sojuszem brytyjsko-francusko-polskim dał Europie kilkanaście lat spokoju. Wkrótce zaś oba państwa totalitarne musiały dokonać politycznych korekt stanowiących konsekwencję trudności w ich wewnętrznym życiu gospodarczym. Zawierucha w Niemczech i ZSRR tylko przedłużyła bezpieczeństwo Europy Środkowej. Czy Polska – w naszym scenariuszu historii alternatywnej – dobrze wykorzystała ów czas?

Z pewnością każdy widział plakaty propagandowe przedstawiające ambitne plany ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego, który chciał w 15 lat zmodernizować Polskę. Pierwszym etapem owego procesu miało być wzmocnienie potencjału obronnego. Gdyby więc nasz kraj nie został zaatakowany w roku 1939, to w roku 1943, w wyniku zrealizowania I fazy planu modernizacyjnego, moglibyśmy mówić o lepszym przygotowaniu Polski do potencjalnej walki z agresywnymi sąsiadami. Tyle teoria.

Historia II RP pokazała bowiem, że pomimo wydawania na obronność gigantycznych sum, siły zbrojne naszego kraju nie były w stanie odeprzeć zagrożenia. O jakich kwotach mówimy? Dziś słysząc takie wartości łapiemy się za głowę. Przedwojenna Polska wydawała bowiem na wojsko ponad 1/3 całego swojego budżetu, co oznaczało przeznaczanie na ten cel blisko 7 procent PKB. Uznaje się jednak, że są to wartości zaniżone, gdyż niektóre wydatki ukrywano. Dziś żadne państwo na świecie nie wydaje na obronność takich kwot. Mówimy jednak o innej epoce. Należy ponadto pamiętać, że 1/3 budżetu biednej Polski nie tworzyła rekordowej sumy.

Czy jednak modernizacyjne plany mogłyby odmienić tę rzeczywistość i spowodować, że wydatki na obronność stworzyłyby siłę nie do odparcia? Bez wątpienia były na to szanse, ale oceniając skuteczność ambitnych projektów realizowanych przez władze II RP należy ze smutkiem odnotować, że bardzo często w parze ze spektakularnymi sukcesami szły kosztowne porażki. Słowem: z pewnością Polska niezaatakowana w roku 1939 poprawiłaby swoje zdolności obronne, ale o przełomie ciężko byłoby mówić, szczególnie, że stanowiące dla nas największe zagrożenie państwa totalitarne – Niemcy i ZSRR – także wydawały gigantyczne sumy na wojsko, a z wielu powodów (chociażby rozległości terytorialnej) mogły pozwolić sobie na więcej.

Przyjmijmy jednak, że w naszym scenariuszu sytuacja międzynarodowa dała Polsce chwilę wytchnienia. Jak poradzilibyśmy sobie z innymi wyzwaniami?

Najpewniej Rzeczpospolita skutecznie doprowadziłaby do końca akcję likwidacji analfabetyzmu. Ów proces trwał przez całe dwudziestolecie międzywojenne i kraj nadrabiał dystans do Zachodu. Ostatecznie niemal wszyscy Polacy nauczyli się czytać i pisać w okresie PRL, ale II RP także sprostałaby temu zadaniu, a dodatkowo mielibyśmy pewność, że szkoła nie siałaby groźnej ideologicznej propagandy. Przeciwnie. Uczniowie, którzy kontynuowaliby edukację, mieliby szanse obcować z przedstawicielami polskiej elity intelektualnej i naukowej, która w trakcie II wojny światowej została zdziesiątkowana. Możemy więc uznać, że gdyby nie konflikt z lat 1939-1945 oraz późniejsze zmiany polityczne, to Polska rozwijałaby się pod względem intelektualnym. Ponadto polscy naukowcy, którzy zginęli z rąk Niemców i Sowietów, mogliby spokojnie żyć i odnosić kolejne sukcesy, rozsławiać świat na arenie międzynarodowej oraz rozwiązywać problemy, przed jakimi stawała ludzkość.

Nic nie wskazuje natomiast na osiągnięcie wielkich sukcesów w dzieje technologicznego rozwoju kraju. Elektryfikacja Polski szła jak po grudzie, zaś pod względem infrastruktury drogowej i kolejowej przez cały okres istnienia II RP nie nadrobiliśmy dystansu do Zachodu. Co więcej, przepaść się powiększała, gdyż inni szli do przodu szybciej niż my. Co prawda plan Kwiatkowskiego zakładał rozwój transportu w okresie od roku 1942 do 1945, jednak patrząc realistycznie mogliśmy mieć jedynie nadzieje, by więcej do Zachodu nie trafić i utrzymywać dystans na takim samym poziomie. O dogonieniu nie byłoby mowy przez dłuższy czas. Dotyczy to także mobilności. W naszym kraju posiadanie samochodu było rzadkością i w skali Europy znajdowaliśmy się pod tym względem na szarym końcu. Problemem była nie tylko powszechna bieda, ale i wyższa niż gdzie indziej cena samochodu i jego utrzymania. Gdyby Polska w trakcie II fazy modernizacji odeszła od dotychczasowej polityki celnej i fiskalnej, to można by żywić nadzieje na przełom. Skoro jednak nie nastąpił on – powiedzmy – w roku 1938, to dlaczego miałby nadejść w 1943?

Tu dochodzimy do zasadniczego problemu w rozwoju II RP. Nasz kraj pod rządami sanacji był bowiem silnie zbiurokratyzowany, a elity widziały drogę do rozwoju państwa głównie poprzez inwestycje i projekty związane z administracją. Słowem: etatyzm. Problem w tym, że taka polityka miała swoje wady i były one liczniejsze od zalet. Budowanie infrastruktury przez państwo to bowiem rzecz oczywista i naturalna, ale prowadzenie działalności gospodarczej – już niekoniecznie. Dziś wiemy, że generalnie lepiej radzą sobie firmy kierowane przez prywatnych właścicieli. Natomiast w Polsce rządzonej przez sanację zarządzanie całą gospodarką i poszczególnymi podmiotami często było domeną nawet nie profesjonalnych menadżerów zatrudnionych przez administrację centralną, ale wojskowych nominowanych na daną funkcję za zasługi na innym polu. W takim systemie niemożliwym było pełne wykorzystanie potencjału, co prowadziło do marnotrawienia i tak ograniczonych środków. Bez zmiany nastawienia Polska i przed i po roku 1939 nie miała szans na dynamiczny rozwój stanowiący jedyny sposób dogonienia Zachodu w wielu dziedzinach.

W tym miejscu warto odwołać się do przykładu Hiszpani. Ów kraj już od czasów Joachima Lelewela jest chętnie zestawiany z Polską. Hiszpania zaś – inaczej niż nasz kraj – nie brała udziału w II wojnie światowej, ale w latach 1936-1939 została zniszczona w wyniku wojny domowej. Wyszła z konfliktu mając u władzy ekipę o poglądach nieco zbliżonych do sanacji. Oczywiście jest to duże uproszczenie, ale w polityce gospodarczej pierwszych lat rządów generała Franco możemy dostrzec pewne podobieństwa do sytuacji znanej z II RP. Etatyzm z lat 40. i 50. nie pozwalał iberyjskiemu państwu na dynamiczny rozwój, a hiszpański cud gospodarczy związany jest z postawieniem na wolny rynek. W Polsce – w naszym alternatywnym scenariuszu – byłoby zapewne podobnie, a ewentualny sukces ekonomiczny Polski i idący za nim awans społeczny Polaków byłby możliwy dopiero do zmianie nastawienia rządzących.

Do tego momentu Polska cały czas tkwiłaby w marazmie, co potęgowałoby problemy w innych dziedzinach. Bieda – a mówimy o kraju naprawdę gigantycznej biedy, gdy momentami tysiące obywateli stawało w obliczu głodu, a dostęp do lekarza dla niejednego obywatela był nieosiągalnym obiektem marzeń – sprzyjałaby bowiem radykalizacji nastrojów zarówno etnicznych Polaków, jak i mniejszości narodowych stanowiących w II RP 1/3 społeczeństwa. Tym samym moglibyśmy spodziewać się wzrostu znaczenia środowisk komunistycznych (wspieranych przez ZSRR) oraz faszystowskich. Siła takich grupowań to zaś prosta droga do destabilizacji życia politycznego. Ponadto mniejszości upominałyby się o swoje interesy, a nie zawsze czyniłyby to legalnymi metodami. Moglibyśmy więc spodziewać się nawet zamachów terrorystycznych, co w XX wieku nie było przecież szczególnie rzadkie (spójrzmy tylko na wspomnianą Hiszpanię czy Irlandię).

Częściowo rozwiązanie problemów mógłby przynieść dynamiczny rozwój gospodarczy, ale – jak wspomniano wyżej – byłby on możliwy dopiero po porzuceniu etatystycznego nastawienia rządzących. Niektóre wyzwania wymagałyby natomiast odważnych decyzji politycznych. Sanacja nie prowadziła jednak wobec mniejszości rozsądnej i konsekwentnej polityki, a po śmierci Józefa Piłsudskiego zwyciężać zaczęły tendencje konfrontacyjne, które uniemożliwiłby poprawne ułożenie stosunków. W takiej sytuacji zaplanowana przez Kwiatkowskiego na lata 50. likwidacja różnic między „Polską A”, a „Polską B”, mogłaby okazać się spóźniona, a pod względem politycznym nie odpowiadałaby oczekiwaniom mniejszości etnicznych ze wschodniej części kraju. Bez podjęcia zawczasu koniecznych reform sytuacja z pewnością stałaby się gorąca, a kraj znalazłby się na krawędzi rozpadu. Scenariusz znany z byłej Jugosławii lat 90. mógłby zostać po raz pierwszy zrealizowany właśnie w Polsce wschodniej.

Niewykluczone jednak, że polskie elity zdążyłyby na czas dokonać potrzebnych reform – w tym nadania mniejszościom narodowym realnej autonomii – a kraj uniknąłby dramatu. Z czasem bowiem kolejne wyzwania społeczne, gospodarcze i polityczne zaczęłyby coraz silniej sygnalizować Polakom konieczność dokonania zmian na szczytach władzy. Naród wyrażałby niezadowolenie coraz częściej i coraz wyraźniej, a tłumienie buntów przez obóz władzy to rozwiązanie skuteczne, ale na dłuższą metę pogłębiające problem. Tymczasem miliony ludzi uzmysłowiłyby sobie, że rządy pułkowników zasłużonych dla odzyskania niepodległości w roku 1918 i później nie mogą zapewnić państwu sukcesu w życiu politycznym, gospodarczym i społecznym. I albo sanacja samodzielnie dokonałaby rewizji ustroju dopuszczając do władzy – ale na swoich zasadach – inne środowiska albo podjęłyby one próbę odbicia Polski. A niewykluczone, że odniosłyby sukces, choć patrząc na ewolucję międzywojennego ruchu narodowego oraz partii lewicowych można żywić obawy w jaką stronę poszłaby wówczas Polska i czy kraj uniknąłby wojny domowej, dramatu, jaki stał się udziałem Hiszpanii.

Rządy sanacji w niezmienionym kształcie nie były jednak do utrzymania na dłuższą metę – podobnie jak to miało miejsce w Hiszpanii, gdzie w końcu Franco musiał rozpocząć reformy, które jednak w dłuższej perspektywie oznaczały kres reżimu. Z kolei alternatywa w postaci radykalnej lewicy oraz radykalnej prawicy nie zapewniały Polsce stabilnego rozwoju. W tej sytuacji najsensowniejszym scenariuszem wydawałaby się dla odpowiedzialnej części polskiej władzy oraz opozycji częściowa i stopniowa liberalizacja systemu: dopuszczanie do władzy umiarkowanych przedstawicieli ruchu narodowego oraz ludowego i socjalistycznego, a także nadawanie uprawnień mniejszościom i liberalizacja gospodarki. Zmiany w życiu ekonomicznym umocniłyby klasę średnią, która rychło upomniałaby się o swoje prawa polityczne, o demokratyzację, jednak nie byłoby w owych żądaniach mowy ani o rewolucji w duchu bolszewickim, ani faszyzacji życia publicznego. W ten sposób II RP mogłaby zachować granice, uniknąć wojny domowej oraz dyktatury komunistycznej lub faszyzacji życia publicznego, rozwiązać liczne problemy społeczne poprzez bezprecedensowy rozwój gospodarczy, a tym samym przetrwać i dotrwać bez większych uszczerbków do XXI stulecia.

Jeśli jednak sanacja trwałaby przy skostniałym systemie powstałym po śmierci Józefa Piłsudskiego i łączonym z szyldem OZN, a dodatkowo brnęłaby w gospodarczy etatyzm, to konserwując polską biedę sprzyjałaby dalszemu rozwojowi partii komunistycznych i faszystowskich oraz radykalizacji mniejszości narodowych. Im dłużej ów stan by trwał, tym ryzyko wojny domowej byłoby większe.

Michał Wałach

1 KOMENTARZ

  1. trochę gdybanie i historia alternatywna. Ale historia to jest naprawdę potężna wiedza, żeby sobie móc odpowiedzieć co zrobić dzisiaj. Tylko jak to można wykorzystać? Żeby politykiery i urzędasy nie przeszkadzały w budowaniu dobrobytu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj