Two Column Images
Left Image
Right Image

Data :

SHARE:

Dwa paszporty, dwa serca?

Zmianie barw narodowych czy obywatelstwa niemal zawsze towarzyszą pewne konrowersje. Zwłaszcza gdy sprawa dotyczy sportowców.  Są one tym większe, im większy był format samego sportowca. Jednak apogeum sięgały one zazwyczaj w momencie, gdy białego orła w złotej koronie, zastępował jego czarny kuzyn symbolizujący naszego zachodniego sąsiada. Jakie były przyczyny owych zmian? Co bądź kto za nimi stał ? Jakie były następstwa takich wyborów?

Symbole

Euro 2008, podczas imprezy na stadionach Austrii i Szwajcarii, Łukasz Podolski pozbawia naszą piłkarską reprezentację szans na sukces w meczu z Niemcami. Wówczas wielu kibiców przeklinało chwilę, w której urodzony w Gliwicach młodzian podjął decyzję o grze dla Niemiec. Warto jednak pamiętać, iż zarówno on, jak i inny snajper, Mirosław Klose nie są i nie byli najwybitniejszymi niemieckimi piłkarzami o polskich korzeniach. Obaj ustępowali zarówno talentem, jak i boiskowymi umiejętnościami, Ernestowi Wilimowskiemu. Popularny „Ezi” był – zdaniem fachowców – jednym z pięciu najlepszych piłkarzy wszechczasów. Historia jego życia i kariery, to doskonały materiał na hollywoodzki przebój. Miejsce w historii piłki nożnej, zapewniło Wilimowskiemu zdobycie czterech bramek w jednym meczu, a wszystko to w  debiucie Polskiej reprezentacji na Mistrzostwach Świata (1938 r.). Było to osiągnięcie tym godniejsze uwagi, iż bramki te zdobył w meczu z Brazylią.  Prawdziwe spustoszenie czynił również w polskiej lidze, w której w 86 występach strzelił 112 bramek, zostając królem strzelców w 1934 i 1936 r. Kolejną koronę (1939 r.) zabrał mu wybuch II wojny światowej, która zresztą  „skradła” ówczesnemu reprezentantowi Polski oraz Ruchu Wielkie Hajduki najlepsze lata kariery.  Po jej wybuchu, podjął decyzję o podpisaniu volkslisty. Opuścił Śląsk i wyjechał w głąb Niemiec, gdzie kontynuował karierę, będąc zawodnikiem  1. FC Kattowitz, Polizei-Sportverein Chemnitz i  TSV 1860 Monachium. W barwach swojej nowej ojczyzny, zaliczył  8 występów, trafiając do bramki przeciwników aż trzynastokrotnie. Po zakończeniu wojny w Polsce został uznany za zdrajcę, a jego nazwisko wymazano z kart polskiej piłki nożnej. Karierę zakończył w 1956 r. Zmarł przeżywszy 81 lat, w 1997 r. w Karlsruhe.

Wychowany w mieszanej rodzinie, a ukształtowany w dużej mierze przez ojczyma – Niemca,  pytany o narodowość, najczęściej nazywał się „Górnoślązakiem”. O Polsce wypowiadał się podobno zawsze z dużym sentymentem. Jedno jest pewne: był jednym z  najwybitniejszych piłkarzy wszechczasów.

Na piłkarza, choćby zbliżonej klasy, a legitymującego się polskim pochodzeniem, przyszło nam, a w zasadzie naszym zachodnim sąsiadom czekać, aż do czasów urodzonego w Opolu, Mirosława Klose. Król strzelców MŚ 2006 oraz od lat czołowy snajper niemieckiej Bundesligi, decyzję o wyborze kraju, który będzie reprezentował, podjął stosunkowo wcześnie, nie tworząc tym samym przestrzeni do potencjalnych spekulacji w tej kwestii.  Zupełnie inaczej od historii tak Wilimowskiego, jak i Klosego, kształtowały się losy wspomnianego już Łukasza Podolskiego, który długo deklarował gotowość gry w koszulce z białym orłem na piersi, by ostatecznie  wybrać jednak grę dla Niemiec. Podolski często jednak podkreśla, że czuje się Polakiem, co zresztą  niektórych kibiców nastraja do niego przychylnie, innych zaś doprowadza do prawdziwej furii.

Bohaterowie drugiego planu

Opisani piłkarze to prawdziwa śmietanka światowego futbolu. W barwach Niemiec, poza wirtuozami piłki nożnej, grali jednak też piłkarscy rzemieślnicy, którzy swe rodzinne, a często i sportowe korzenie mają w naszym kraju. W latach 50. byli to Hermann i Laband, w latach 70. Harald Konopka, a w czasach nam bliższych Dariusz Wosz, który – co ciekawe – grał zarówno dla NRD, jak i dla zjednoczonych Niemiec oraz fantastyczny snajper Martin Max.

Aktualnie do kategorii solidnych, lecz na pewno niewybitnych reprezentantów Niemiec z polskimi korzeniami zaliczają się między innymi: piłkarze Tim Borowski i Lukas Sinkiewicz oraz koszykarz Konrad Wysocki.

W historii zdarzały się też przypadki smutne, by nie napisać tragiczne – jak losy dwóch ciotecznych braci: Richarda i Leonarda Malików. Obaj w latach trzydziestych ubiegłego stulecia byli świetnymi piłkarzami, a nawet  reprezentantami, z tą różnicą, że pierwszy Niemiec, drugi zaś Polski. Obu jednak, nie dane było przeżyć zawieruchy wojennej. Richard zginął na froncie wschodnim, jako żołnierz Wermachtu,  Leonard zaś nie przeżył pobytu w obozie przejściowym dla wysiedlanych z Polski Niemców.

Przypadek „nawróconego Tygrysa”

Niezwykle ciekawym przypadkiem jest także historia życia i kariery Dariusza Michalczewskiego. Zwany „Tygrysem”, mistrz nokautu już jako mistrz Polski, w 1988 r. zdecydował się nie wracać do Polski i opuścić przebywającą wówczas w Niemczech polską kadrę. Już z nowym obywatelstwem, zdobył najpierw tytuł amatorskiego mistrza Niemiec, by później przyjąć status zawodowca i wspiąć się na sam szczyt kariery bokserskiej. Przez lata królował w kategoriach półciężkiej i juniorciężkiej. W 2002 r. podjął jednak decyzję o powrocie „pod polską banderę”. Pierwszy pojedynek, stoczony przez „Tygrysa” dla Polski odbył się we wrześniu 2002 r. w Brunszwiku. Zakończył się zwycięstwem Michalczewskiego i obroną tytułu mistrza świata. Mimo, iż niewiele ponad rok później tytuł ten, zresztą w dosyć kontrowersyjnych okolicznościach utracił, dla wielu kibiców, decyzją o powrocie do reprezentowania polskich barw odkupił swoją „zdradę”.

Przykład Michalczewskiego, ogłoszonego przez prestiżową federację WBO w swojej wadze „championem wszech czasów„,  dobitnie więc pokazuje jak łatwo kibice przechodzą z jednej skrajności dodrugiej. Wśród piewców jego talentów mnóstwo jest bowiem osób, które najpierw odsądzały go od czci i wiary, by po „nawróceniu” się mistrza stać się jego najzagorzalszymi fanami.

Obce barwy, jednak  emocje mniejsze

Polacy występowali również w barwach innych, niż Niemcy krajów. Najbardziej znani spośród nich to m.in.:  legenda francuskiej piłki, Raymond „Kopa” Kopaszewski , reprezentujący barwy Kanady, niezwykle skuteczny Tomasz Radziński (m.in. król strzelców belgijskiej Jupiter Ligi) czy też będący przez długie lata symbolem Manchesteru United, bramkarz Peter Schmeichel. Przypadek tego ostatniego jest o tyle ciekawy, iż w jego ślady poszedł również jego syn, Kasper. Niewiele osób ma świadomość, że korzenie obydwu są „bardzo polskie”, bowiem ojcem Petera, a dziadkiem Kaspera jest Polak.  To tylko kilka z dziesiątek, jeśli nie setek takich przypadków. Wszystkie one, mimo, iż od czasu do czasu budzą ciekawość, nie mogą być porównywane do przypadków, kiedy barwy polskie zamieniane były na niemieckie. Taka widać nasza specyfika…

Owca wilkiem?

Po latach, w których pochodzący z naszego kraju sportowcy, dostarczali emocji i przynosili chwałę innym nacjom, nasze federacje i związki zaczęły wykazywać na polu walki o nasze interesy w tym względzie, coraz większą aktywność.  Polacy wychowani na sportowej obczyźnie częściej, niż w przeszłości trafiają pod skrzydła trenerów naszych, najpierw juniorskich, a później seniorskich reprezentacji. Najlepszym dowodem na to był były zawodnik NBA, Maciej Lampe. Wychowany i ukształtowany koszykarsko w Szwecji i Hiszpanii młody gwiazdor, wybrał występy w biało – czerwonych barwach.

Coraz częściej polscy „skauci” przeczesują boiska i hale naszych zachodnich sąsiadów, w poszukiwaniu następców Klosego i Podolskiego. Trzeba też dodać, iż z coraz lepszym skutkiem.

Odrębnym wątkiem są przypadki sportowców, którzy nie urodzili się nad Wisłą, nie posiadają też polskich korzeni, reprezentowali jednak, bądź wciąż reprezentują biało – czerwone barwy. Najbardziej znani w tym towarzystwie są niewątpliwie piłkarze, pochodzący z Nigerii, bohater eliminacji do MŚ’2002 Emmanuel Olisadebe, czy też pierwszy muszkieter ekipy Leo Beenhakkera na Mistrzostwach Europy 2008, zawodnik warszawskiej Legii, urodzony w Brazylii Roger Guerriero. W przeszłości, orła na piersi nosili jednak również przedstawiciele innych dyscyplin takich jak koszykówka (Amerykanie: Joe McNaull, Lewis Lofton czy Jeff Noordgard, A.J Slaughter), siatkówka (Ukrainka z pochodzenia Maria Liktoras a nade wszystko ostatnio Wilfredo Leon), żużel (Norweg Rune Holta), tenis stołowy (Chinki z urodzenia Xu Jie i Li Qian) czy też świetni w przeszłości kajakarze: Iwan Klementiew i Michał Śliwiński. Zresztą lista ta jest bardzo długa. Jak twierdzą wtajemniczeni, kiedyś niewiele brakowało, aby w naszych barwach występował fenomen biegów średnich, trenowany przez Polaka, Sławomira Nowaka, Wilson Kipketer. Ostatecznie jednak zaszczyty i medale zdobywał reprezentując Danię.

Bez względu na powody i przesłanki stojące za wyżej opisywanymi  życiowymi wyborami, jedno jest pewne. Sport zawsze budził i budzić będzie olbrzymie emocje. Coraz częściej zmagania na stadionach, bieżniach czy torach dla milionów ludzi stają się substytutem patriotyzmu i dumy narodowej. Pociąga to za sobą, podobnie zresztą jak w przeszłości, duże poczucie identyfikacji z głównymi aktorami tych zmagań. Tym samym w chwili, w której zmieniają oni barwy, z herosów, idoli i bohaterów, stają się wrogami publicznymi numer jeden. Najzagorzalsi ich zwolennicy – pierwsi zazwyczaj formułują wówczas zdania zawodu i oburzania. Jako kibice mają zapewne do tego pewnego rodzaju prawo, jednak jako ludzie powinni pamiętać o tym, iż często nie do końca rozumieją i znają przesłanki takiego postępowania. Pamiętajmy też, zwłaszcza w odniesieniu do ludzi takich jak Ernest Wilimowski, iż często owe wybory były niezwykle trudne i niejednoznaczne. Wydaje się, że najsprawiedliwszej ich oceny potrafi dokonać już tylko historia.

 

dr Krzysztof Tenerowicz– wykładowca akademicki, publicysta i ekonomista. Prezes fundacji Prosto z mostu.

 

Foto: Youtube.com

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najchętniej czytane