Nacierająca na Warszawę w sierpniu roku 1920 Armia Czerwona chciała ułatwić sobie zadanie odcinając polską stolicę od Gdańska stanowiącego „okno na świat” i umożliwiającego otrzymywanie dostaw broni i amunicji od niektórych – niestety nielicznych – sojuszników. W tym celu bolszewicka Rosja planowała zająć północne Mazowsze i zablokować kolejową łączność między miastami. Na drodze rewolucyjnego pochodu znalazł się Płock.
Paradoksalnie jednak do bitwy w średniowiecznej stolicy Polski doszło tuż po bitwie warszawskiej, gdy nasze dowództwo – dostrzegając sukcesy działań nad Wieprzem i Wkrą – nakazało zaatakowanie sił bolszewickich w regionie (ofensywa w kierunku Trzepowa). Ku zaskoczeniu strony polskiej okazało się jednak, że „czerwona” Rosja zgromadziła w okolicy znaczne siły – m.in. III Korpus Konny Gaj-Chana wspierany przez artylerię i piechotę.
Przewaga sił to nie zwycięstwo
Dysproporcji sił w starciu pod Płockiem i w samym Płocku nie sposób uznać za nieistotną. Bolszewicy byli nie tylko liczniejsi, ale także dysponowali większą ilością sprzętu oraz posiadali znaczące doświadczenie bojowe. Tymczasem Polaków i polskiego sprzętu było nie tylko mniej, ale także nasze szeregi składały się w sporej części z niedoświadczonych w boju rekrutów oraz żołnierzy, którzy dopiero wyleczyli rany odniesione wcześniej. Dodatkowo niektórzy ułani Rzeczypospolitej nie mieli koni lub były one niezwykle przemęczone.
To właśnie dlatego ofensywa w kierunku Trzepowa – szczególnie na lewym skrzydle – załamała się, a przed „czerwonymi” Rosjanami droga do Płocka stanęła otworem. Po stronie polskiej zapanował chaos, ludność i część władz cywilnych ewakuowała się na lewą (zachodnią) stronę Wisły, a niektórzy żołnierze zrzucali mundury i broń, aby uniknąć egzekucji w razie złapania ich przez bolszewików. W takiej sytuacji siły komunistów rychło wdarły się do wschodniej części Płocka. Na szczęście jednak nie wszystko okazało się stracone!
Polska obrona, bolszewickie gwałty
Polacy po chwili chaosu, a nawet paniki, zaczęli organizować obronę. Tymczasem niektórzy zwycięscy – jak się wtedy wydawało – czerwonoarmiści zamiast prowadzić działania ofensywne zaczęli… rozbierać się i polować na kobiety oraz rozglądać się za możliwą do rozgrabienia własnością polską (w części miasta zajętej przez wojska Gaj-Chana bolszewicy – niekoniecznie trzeźwi – dopuścili się 52 gwałtów oraz około 30 prób gwałtu, a niektóre ofiary przemocy seksualnej zamordowali).
Z kolei zorganizowana po chwili zamętu polska obrona miasta odbywała się po obu stronach rzeki. Po prawej głównym punktem oporu stał się dzisiejszy Plac Narutowicza zwany wtedy Rynkiem Kanonicznym. „Do pierwszych obrońców należeli: dowódca przedmościa mjr Janusz Mościcki, dowódca II dywizjonu tatarskiego pułku ułanów rtm. Romuald Borycki, dowódca plutonu żandarmerii polowej por. Edward Czuruk, adiutant dowódcy przedmościa por. Feliks Waluszewski, ppor. Dawid Wurtz z 37 pp, por. Iskander Achmatowicz z tatarskiego pułku ułanów i 16-letnia sanitariuszka Janina Landsberg-Śmieciuszewska. Wszyscy niezależnie od siebie powstrzymywali uciekających żołnierzy i kiedy zebrała się ich większa grupa zaczęli stawiać zorganizowany opór w rejonie Rynku Kanonicznego, ostrzeliwując atakujących żołnierzy bolszewickich. Ważną rolę w tych krytycznych chwilach odegrali też żandarmi, powiadomieni o wdarciu się nieprzyjaciela do miasta przez st. żandarma Józefa Szewczyka, który z ratusza zadzwonił do dyżurnego plutonu. Kawalerzystów Bżyszkiana [Gaj-Chana – red.], którzy wpadli na Rynek, ostrzelali jego koledzy sprzed odwachu. Po zatrzymaniu impetu natarcia, żandarmi pod dowództwem por. Edwarda Czuruka bronili Rynku Kanonicznego. Po zorganizowaniu tego punktu oporu, na rozkaz mjr. R. Boryckiego, por. I. Achmatowicz z następnymi kilkunastoma ułanami ze swojego pułku obsadził skrzyżowanie ul. Warszawskiej i al. Kilińskiego, gdzie bronili się już żandarmi, którzy wycofali się ze wschodnich krańców miasta. Zbudowano prowizoryczną barykadę, w oparciu o którą powstrzymano nieprzyjaciela. Żandarmi bronili też innych pobliskich barykad” – opisuje obronę Płocka historyk dr Grzegorz Gołębiewski (niepodlegla.gov.pl).
Punkty oporu na prawym brzegu Wisły wkrótce zaczął też otrzymywać wsparcie z zachodniej strony rzeki. Przez ostrzeliwany most i między uciekającymi cywilami przedarły się niektóre oddziały. Polacy z lewej strony Wisły odpowiadali jednak ogniem artyleryjskim, co wiązało siły bolszewickich Rosjan. Dodatkowym i niezwykle cennym wsparciem okazał się także wymierzony w „czerwonych” najeźdźców ogień z wody – z łodzi Flotylli Wiślanej.
Niezwykła postawa płockich cywilów
Należy jednak także docenić ofiarność płockich cywilów, w tym także kobiet oraz dzieci i młodzieży. Bez ich poświęcenia przy budowie barykad, bez odważnego dostarczania rozkazów, amunicji i żywności oraz bez udzielania pomocy rannym, zdominowane liczebnie przez Rosjan siły polskie nie miałyby szans. Kluczowe okazało się także wsparcie, które dziś nazwać możemy psychologicznym oraz jednoznaczne zachęcanie żołnierzy Rzeczypospolitej do walki w obliczu przeważających sił wroga. Lista nazwisk polskich bohaterów broniących – jak tylko mogli – Ojczyzny przed rosyjskim najazdem byłaby długa i obszerna.
Prawdziwym symbolem cywilnej obrony Płocka stał się 12-letni Tadeusz Jeziorowski, który pomagał Marcelinie Rościszewskiej – kierującej ewakuacją, opatrywaniem rannych oraz dostarczaniem wojsku amunicji dyrektor Gimnazjum. Ów młody człowiek, wręcz jeszcze dziecko, „19 sierpnia rano znalazł się na opuszczonej właśnie przez żołnierzy barykadzie przy poczcie, gdzie zauważył pozostawiony karabin maszynowy na kółkach. Niewiele się namyślając wprzągł się w rzemienie i, nie zważając na strzały bolszewickiego oddziału, który zbliżał się właśnie od strony ul. Królewieckiej, zaciągnął karabin na pl. Floriański i oddał w ręce żołnierzy, którzy wybiegli mu na pomoc” – pisze dr Gołębiewski. Niestety nie wszystkie dzieci broniące odzyskanej przed niespełna dwoma laty Ojczyzny miały tyle szczęścia. Niektórzy młodzi patrioci oraz starsi rodacy polegli w nierównej walce z bolszewickimi hordami.
Bohaterski opór odniósł jednak sukces. Niemalże z każdą godziną do Płocka przybywały polskie posiłki wspierające obrońców korzystających z faktu, że w mieście siła bolszewickiej kawalerii malała. Wkrótce Rzeczpospolita była w stanie przeprowadzić kontrofensywę. Jedna z nich okazała się skuteczna, a żołnierze Gaj-Chana musieli najpierw wynieść się na obrzeża miasta, zaś później Wojsko Polskie zepchnęło ich daleko na północny wschód i czerwonoarmiści ratowali się… ucieczką do niemieckich Prus.
Zwycięstwo okupione krwią
Niestety strona polska za zwycięstwo w bitwie o Płock zapłaciła wysoką cenę – śmierć poniosło tam około 300 żołnierzy i kilku cywilów, co znacznie przewyższa straty po stronie rosyjskiej. Ponadto nawet do 400 Polaków zostało rannych. Związanie w Płocku dużych sił bolszewickich okazało się jednak kluczowe w przebiegu bitwy nad Wkrą, gdyż oddziały Gaj-Chana nie mogły natychmiastowo wykonać rozkazu marszu na Płońsk.
Warto przy tym odnotować, że obrona miasta to jedna z najniezwyklejszych bitew w historii Polski. Oto bowiem Ojczyzny przez bolszewicką Rosją broniliśmy na lądzie (piechota, kawaleria i artyleria), wodzie (Flotylla Wiślana) i w powietrzu (od 19 sierpnia udział w walkach brała 13 eskadra myśliwska). Dodatkowo niezwykle istotnym elementem stanowiącym o ostatecznym zwycięstwie okazała się ofiarność i odwaga cywilnych obrońców Płocka oraz wojskowych formacji pomocniczych.
Płocka chwała
Postawa mieszkańców została w II Rzeczypospolitej doceniona przez polskie władze, które za udział płocczan w walkach z bolszewikami oraz ofiarne wsparcie udzielone żołnierzom przyznały średniowiecznej, piastowskiej stolicy Krzyż Walecznych. W ten sposób ośrodek z północnego Mazowsza stał się – obok Lwowa, któremu nadano order Virtuti Militari – drugim miastem wyróżnionym w II RP odznaczeniem wojskowym.
Uroczystość stanowiąca hołd dla bohaterów odbyła się w Płocku 10 kwietnia roku 1921, a udział w niej wziął sam Józef Piłsudski. Marszałek odznaczył m.in. wspomnianego wyżej chłopca – Tadeusza Jeziorowskiego. Odważny młodzieniec na zawsze pozostanie w pamięci narodu polskiego między innymi za sprawą niezwykłego zdjęcia, na którym salutuje w stronę Naczelnika Państwa dekorującego orderem Marcelinę Rościszewską oraz drugiego, gdzie Marszałek odznacza bohaterskie dziecko.
Michał Wałach