Analizując historię wojskowości wiele uwagi poświęca się uzbrojeniu, logistyce i liczebności oddziałów, zaś rozważania dotyczące morale walczących schodzą niekiedy na dalszy plan. Tymczasem i owa dziedzina odgrywa fundamentalną rolę. Motywacja do walki może mieć jednak różne oblicza: od obrony rodziny i Ojczyzny po opieranie się złu w wymiarze duchowym. W takiej sytuacji obecność kapłana wraz z walczącymi żołnierzami – choć zawsze kluczowa – nabiera szczególnego wymiaru. I tak było podczas bitwy warszawskiej.
Komunizm natomiast był i nadal pozostaje złem nie tylko na poziomie politycznym, ekonomicznym, cywilizacyjnym czy społecznym, ale także duchowym. Wystarczy spojrzeć na działania rosyjskich bolszewików, by dostrzec, że jednym z ich głównych celów było całkowicie odebranie człowiekowi jego przyrodzonej godności. Czyniono to na rozmaite sposoby: od przeciągania na swoją stronę, na stronę zła i zamienianie osoby we współwinnego zbrodni, przez wciąganie w nałogi, systemowe popularyzowanie patologii, po mordowanie ofiar-przeciwników państwa i partii. Państwo komunistyczne dążyło bowiem do tego, by wszyscy stali się źli – źli w sensie etycznym. Gdy więc człowiek opierał się ideologii, „czerwoni” – nawet tuż przed śmiercią – próbowali złamać mu kręgosłup moralny (chociażby przetrzymując ludzi w warunkach tak dramatycznych, że aż prowokujących kanibalizm). I choć w roku 1920 Polacy broniący swojej niepodległości nie znali jeszcze wszystkich okropieństw, jakie na ludzkość sprowadził komunizm, to za wskazaniami myślicieli, filozofów, publicystów i duchownych, w tym papieży, celnie rozpoznawali zagrożenie. Tym samym bitwa na przedpolach Warszawy z połowy sierpnia roku 1920 stawała się nie tylko walką o niepodległość Polski czy przyszłość cywilizacji europejskiej, ale także walką dobra ze złem w niemalże każdym znaczeniu tego zwrotu.
Czymże by jednak była walka dobra ze złem bez obecności kapłana? Odpowiedź nasuwa się sama. Polacy walczący w roku 1920 – i zresztą nie tylko wtedy – mogli jednak liczyć na wsparcie duchownych. Najbardziej znanym przykładem kapelana, który zginął wraz ze swoimi żołnierzami, jest ksiądz Ignacy Skorupka.
Ów duchowny był kapłanem od zaledwie 4 lat. W chwili śmierci – 14 sierpnia roku 1920 – nie miał nawet 30 lat. Urodził się bowiem w roku 1893 (na warszawskiej Woli). Pochodził natomiast z rodziny o patriotycznych tradycjach i ów duch walki za Polskę udzielił mu się, podobnie jak i tysiącom jego rówieśników, latem roku 1920.
Zanim jednak doszło do bitwy na przedpolach Warszawy, w której zginął pełniąc posługę kapłana, odbył formację seminaryjną, a podczas I wojny światowej był nawet proboszczem katolickiej parafii pod Moskwą. Zarówno w Rosji jak i później, w Polsce, angażował się w życie społeczne, kulturalne oraz oświatę i harcerstwo. Od jesieni roku 1919 pracował w warszawskiej kurii jako notariusz i archiwista.
Pragnienie pełnienia posługi kapelana wojskowego poczuł wcześniej, ale dopiero w lipcu roku 1920 duchowi przełożeni przystali na jego prośbę. Stało się to dzięki poparciu biskupa polowego Wojska Polskiego Stanisława Galla. W ten sposób 27-letni ksiądz Ignacy został kapelanem garnizonu praskiego.
Wbrew popularnym wyobrażeniom nie towarzyszył jednak żołnierzom w walce i nie prowadził ich w bój z krzyżem w ręku. Poświęcał się bowiem innym zadaniom. Zadaniom, w których nikt księdza zastąpić nie może. Dbał bowiem o to, by idący do walki Polacy nie obawiali się śmierci, by stawali w bitewnym szyku z czystym sumieniem. Słowem: spowiadał. Wspierał żołnierzy także dobrym słowem oraz modlitwą.
13 sierpnia 1. Batalion 236. Pułku Piechoty Armii Ochotniczej (Legii Akademickiej), w którym od kilku dni kapelanem lotnym był ksiądz Ignacy, znalazł się w Ossowie pod Wołominem. Krótko mówiąc: na froncie. Wkrótce armia bolszewickiej Rosji ruszyła do ataku na trzykrotnie mniej liczne na tym terenie siły Polskie.
14 sierpnia młodzi i słabo wyszkoleni polscy ochotnicy stawiali jednak komunistycznej nawałnicy skuteczny opór. A mówimy o dwóch rosyjskich pułkach z 79. Brygady Strzeleckiej, a więc formacjach niemalże doborowych. Nie ma jednak wątpliwości, że o odwadze, a więc i sile polskich obrońców, decydowało potężne duchowe wsparcie ich kapelana.
Kapłan był z powierzonymi sobie wiernymi cały czas i podzielił los wielu z obrońców Warszawy. Zginął 14 sierpnia postrzelony w głowę. I choć powielana niekiedy narracja o prowadzeniu przez niego polskich oddziałów w bój ze stułą na szyi i krzyżem w ręce nie jest prawdziwa, to i tak wspomnienia żołnierzy nie pozostawiają wątpliwości: to on był autorem zwycięstwa.
Dowodzący owym polskim batalionem podporucznik Mieczysław Słowikowski tak opisał postawę księdza Ignacego Skorupki: „Noc z 14 na 15 sierpnia spędziłem razem z ochotnikami w okopach, by dać przykład, iż oficer dzieli wszystkie trudy i znoje wojenne. Gdy w nocnej ciszy rozmyślałem nad ciężkim bojem i nad całością wydarzeń dnia, doszedłem do przekonania, iż zwycięstwo zawdzięczamy przede wszystkim wielkiej i ofiarnej pracy ks. Skorupki, który zaszczepił w sercach ochotników wiarę w zwycięstwo i pomoc Boską. Czyż to nie silna wiara trzymała ich i kazała walczyć do upadłego? Słabo wyszkoleni, nie umiejący strzelać ani walczyć bagnetem, szli do szturmu jak starzy żołnierze. Ojcem duchowym zwycięstwa był kapelan. Nigdzie nie wspomniano, że to on wpajał w serca ochotników wiarę w nasze zwycięstwo, wiarę w pomoc Najświętszej Maryi Panny. Że to on głosił, iż dzień 15 sierpnia, dzień święta Wniebowzięcia, będzie dniem naszego zwycięstwa. Czy nie spełniło się to, w co wierząc święcie, przepowiadał? Odszedł w przeddzień naszego wielkiego zwycięstwa”.
Kapłana pożegnano 17 sierpnia w kościele garnizonowym w Warszawie i pochowano na Powązkach. We Mszy świętej oraz ceremonii na cmentarzu uczestniczyli najważniejsi duchowni oraz przedstawiciele władz i wojska, w tym generał Józef Haller, który udekorował trumnę księdza Skorupki nadanym mu pośmiertnie Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari. Dla kapłana najważniejsze było jednak godne wypełnianie swoich obowiązków i nagroda wieczna.
Znamienne natomiast, że krzyż, który w roku 1921 mieszkańcy Ossowa postawili w miejscu śmierci kapłana został… ścięty. Dokonali tego w roku 1944, a jakże, Sowieci, a więc spadkobiercy, a niekiedy nawet ci sami ludzie, którzy latem roku 1920 podchodzili pod Warszawę jako napastnicy i doprowadzili do śmierci księdza Ignacego Skorupki. Dziś jednak krzyż ponownie znajduje się na swoim miejscu, a Rosjan – nie ma.
Michał Wałach