Pierwszy sekretarz z marzeń i snów, a nie ze źródeł historycznych. Recenzja filmu „Gierek”

0
538
Michał Koterski, odtwórca roli Edwarda Gierka. Źródło: Global Studio/YouTube

Szczerze mówiąc gdyby nie fakt, że z wykształcenia jestem historykiem, a podczas studiów miałem okazję uczyć się od osób uznawanych za niekwestionowane autorytety w swoich dziedzinach, to po obejrzeniu filmu „Gierek” w reżyserii Michała Węgrzyna zadzwoniłbym do znajomego księdza z pytaniem dlaczego Kościół nie prowadzi procesu beatyfikacyjnego I sekretarza KC PZPR.

Okazją do obejrzenia głośnego dzieła przedstawiającego sylwetkę jednego z najważniejszych polityków w historii naszej Ojczyzny stała się premiera filmu na jednej z popularnych platform VOD. Gdy więc „Gierek” pojawił się w ofercie, to po kilku dniach stał się sposobem na spędzenie wieczoru. Do oglądania przystąpiłem świadom krytycznych opinii, jakie dzieło Węgrzyna zebrało po premierze kinowej, jednak bez jakiegokolwiek nastawienia i z pełnym dystansem, bowiem nie raz negatywne refleksje zawodowych krytyków rozmijały się z moimi pozytywnymi emocjami. Tym razem jednak muszę im przyznać rację. Skupię się jednak wyłącznie na warstwie historycznej, gdyż do oceniania ujęć, montażu czy gry aktorskiej zwyczajnie brakuje mi kompetencji.

Pod względem zgodności z rzeczywistością film „Gierek” wypada tak beznadziejnie, że prędzej za historyczny uznałbym obraz bitwy pod Żółtymi Wodami z „Ogniem i Mieczem” w reżyserii Jerzego Hoffmana niż dzieło Michała Węgrzyna. Tak! Całe dzieło! A w przypadku omawianego obrazu sądzę, że warto podkreślić, iż jeden ze scenarzystów jest szeroko znanym w kraju publicystą o poglądach mocno lewicowych i być może prywatne zapatrywania Rafała Wosia miały wpływ na stworzenie tak odrealnionego filmu (pozostali to Michał Kalicki, Krzysztof Tyszowiecki i – wedle części medialnych doniesień – Heatcliff Janusz Iwanowski).

Filmowy Edward Gierek jest bowiem lepszym polskim patriotą i wspanialszym narodowym gospodarzem niż wynikałoby to z zebranych w latach 90. na popegeerowskiej wsi wspomnień ludzi boleśnie doświadczonych transformacją, którzy mieli zupełne prawo ciepło wspominać czasy, gdy mieli pracę i „na chleb”. I o ile oczywiście producenci filmu mogą przedstawiać wybraną perspektywę, to dobrze byłoby nas o tym uprzedzić. Najlepiej natomiast gdyby zarysowali tak ważną dla polskiej historii postać w pełni, w szerokim kontekście i w zgodzie z podstawowymi faktami.

Gierek bowiem nie był kochającym Ojczyznę mężem stanu, który mimo przeciwności rzucanych mu pod nogi przez rozmaitych politycznych wrogów z kraju (rzekomy spisek w KC PZPR) i z zagranicy (wrogość Sowietów i – o ironio – kapitalistycznych „spekulantów”) dążył do reformy i modernizacji Polski, które to zmiany miałyby posłużyć uniezależnieniu się Polski od wschodniego protektora. Przeciwnie. Można z zachowaniem wierności źródłom historycznym powiedzieć, że „czerwony” władca PRL z lat 70. XX wieku stał za jeszcze silniejszym podporządkowaniem kraju Moskwie niż miało to miejsce chociażby w dekadzie wcześniejszej, co stawia Gierka w opozycji do bardziej „niepodległościowego” Władysława Gomułki (cudzysłów w kontekście „niepodległościowych” skłonności towarzysza Wiesława jest naprawdę olbrzymi). Warto też przypomnieć, że w grudniu roku 1970 Kreml zaakceptował Gierka i dość jasno zakomunikował brak zgody na przejęcie władzy przez twardogłowego komunistę o antysowieckim i antysemickim nastawieniu – Mieczysława Moczara.

Podporządkowywanie Polski Ludowej Związkowi Sowieckiemu w czasach Edwarda Gierka miało wymiar symboliczny i realny. Symboliczny, gdy do Konstytucji PRL wpisywano sojusz z „ojczyzną światowego proletariatu” lub wręczano Breżniewowi order Virtuti Militari, zaś realny gdy tworzono kolej szerokotorową od największej inwestycji tamtej dekady – Huty Katowice – do ZSRR lub zwiększano eksport do wschodniego sąsiada. W owym czasie zacieśniła się także współpraca służb PRL z sowiecką KGB, a pewne niezadowolenie Moskwy z I sekretarza w Warszawie wiązać można dopiero w II połową lat 70.

Odzyskaniu narodowej wolności nie służył także swoisty prozachodni zwrot ekonomiczny gierkowskiej ekipy i częściowe powiązanie gospodarki PRL z krajami kapitalistycznymi. Ów eksperyment nie mógłby bowiem odbyć się bez zgody Kremla. Tymczasem podczas obcowania z filmem Michała Węgrzyna możemy – wbrew faktom – odnieść wrażenie, jakoby I sekretarz KC PZPR działał bez akceptacji Moskwy (choć należy pamiętać, że i w ZSRR istniały rozmaite frakcje). Ponadto dzieło budując nad Edwardem Gierkiem absurdalną świecką aureolę nie pozwala nam poznać jego cech osobowościowych. Tymczasem I sekretarz za fasadą człowieka światowego był postacią daleką od wybitności, o kompetencjach zbyt mizernych, by można oczekiwać, że skomplikowana i ryzykowna polityka modernizacji kraju w oparciu kredyty zakończy się sukcesem.

Skrajnie bolesne dla widza obeznanego z prawdą historyczną jest także pokazanie słynnego „Pomożecie? Pomożemy! No!” zgodnie z komunistyczną propaganda, a więc jako spontanicznego zachowania robotników. Tymczasem wiadomo, że była to wyreżyserowana przez Służbę Bezpieczeństwa ustawka!

Zaskakujące jest także przedstawienie Gierka jako przyjaciela Kościoła katolickiego. Oczywiście w latach 70. nastąpiła w tym obszarze pewna poprawa, ale obraz filmowy jest – jak cały film – przerysowany i wręcz karykaturalny.

Całkowicie niezrozumiałe jest natomiast zastąpienie postaci Stanisława Kani towarzyszem Maślakiem, premiera Piotra Jaroszewicza premierem Filipem, a generała Jaruzelskiego generałem Roztockim. Być może w ten sposób scenarzyści chcieli wprowadzić do filmu bardziej sensacyjne elementy i spisek wrogów I sekretarza, którego w rzeczywistości nie było. W takiej sytuacji usunięcie z historii realnych postaci i zastąpienie ich innymi (także pod względem charakteru i zachowań) jawi się jako pomysł celny. Problem w tym, że niektóre z przemodelowanych sylwetek i tak odczytujemy jako nawiązania do osób faktycznie żyjących i łatwo pomylić Roztockiego z Jaruzelskim.

Wad filmu „Gierek” jest jednak znacznie więcej. I cały czas mówimy tu wyłącznie o warstwie historycznej. Wspomnieć można chociażby Leonida Breżniewa, który w obrazie Węgrzyna jawi się jako pocieszny, schorowany i bardzo poczciwy staruszek. Tymczasem był to twardy gracz i trzymający w rękach Europę Środkową przywódca komunistycznego mocarstwa nuklearnego, zaś pewna słabość, jaką prezentował względem Edwarda Gierka, wynikała z osobistego uroku, swoistego sprytu i łatwości nawiązywania kontaktu z ludźmi przez I sekretarza KC PZPR.

Jeśli więc lubicie państwo marnować czas, to z całego serca polecam film „Gierek”. To przeciętna rozrywka oparta o niezbyt interesujący i wybitnie odległy od realiów historycznych scenariusz. Film jest więc niezwykłą okazją do bezproduktywnego, a niekiedy wręcz irytującego stracenia grubo ponad 2 godzin. Jeśli jednak szanujecie swoje wolne chwile, a jednocześnie interesuje Was historia Edwarda Gierka, to w tym czasie możecie przeczytać niemały fragment wartościowej książki lub kilka pożytecznych artykułów naukowych o postaci i tamtych czasach. Bo niestety uczenie się historii PRL z filmu Michała Węgrzyna może jedynie zrodzić w umyśle ferment i utrudnić rozumienie otaczającego świata.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj