Po zamachu majowym sanacyjne władze postawiły sobie za cel rewizję obowiązującej od 1921 roku konstytucji lub zastąpienie jej nowym, najwyższym aktem prawnym, na mocy którego prezydent będzie sprawował niepodzielną władzę. Czy im się to udało? Sprawdźmy.
Nowa ustawa zasadnicza z kwietnia 1935 roku faktycznie przyznawała głowie państwa niczym nieskrępowaną i wręcz nieograniczoną władzę. Już artykuł 2 w ustępie 2 stanowił, iż prezydent jest jedynie odpowiedzialny przed Bogiem i historią. Podlegały mu wszystkie pozostałe władze państwowe, takie jak Sejm, Senat, rząd, siły zbrojne, sądy, a także kontrola państwowa. Monteskiuszowska zasada trójpodziału władzy odeszła w zapomnienie, a przecież niespełna 14 lat wcześniej w konstytucji marcowej należała do jej naczelnych zasad. Twórcy nowego, najważniejszego aktu prawnego zawarli w jego przepisach instytucję odnoszącą się do uprawnień prezydenta określaną „prerogatywami”. Były to osobiste uprawnienia głowy państwa, które nie wymagały kontrasygnaty, czyli zgody premiera, bądź właściwego ministra. Dzięki nim prezydent mógł decydować o najważniejszych i najbardziej kluczowych kwestiach, dotyczących funkcjonowania państwa, bez żadnej kontroli. Mógł np. w dowolnej chwili odwołać premiera czy rozwiązać sejm i senat przed upływem kadencji. Warto dodać, że władza ustawodawcza w zasadzie przestała istnieć. Nowe przepisy konstytucyjne dawały bowiem ogromny wpływ rządzącym na kształtowanie listy wyborczej, która od tej pory miała być jedna dla wszystkich partii politycznych oraz zrównywały moc prezydenckiego dekretu z ustawą.
Ustawa zasadnicza z 1935 r., nazywana kwietniową, odzwierciedla autorytarny system rządów, jaki stopniowo wprowadzano w Polsce po zamachu majowym. Przyświecał jej tylko jeden cel, jakim było zapewnienie sanacji władzy na najbliższe dziesięciolecia, a sam urząd prezydenta tworzono z myślą o jej przywódcy – Józefie Piłsudskim.