Zarobki „za komuny”. Na co mogli pozwolić sobie mieszkańcy PRL?

0
694
PRL, kolejka do sklepu papierniczego być może po papier toaletowy.

Dzięki danym Głównego Urzędu Statystycznego bez problemu dowiemy się ile przeciętnie zarabiali Polacy w czasach Bieruta, Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego. Same cyfry jednak mówią niewiele i należy skonfrontować je ze wskaźnikiem inflacji oraz cenami. Trzeba także pamiętać, że średnia pensja w PRL to wartość, którą należy rozumieć inaczej niż średnią pensję dzisiaj – wtedy rozpiętość płac była na znacznie niższym poziomie.

Patrząc jedynie na tabelę prezentującą przeciętne wynagrodzenia począwszy od roku 1950 sprawa wygląda dość prosto. Zasadniczo pensje w Polsce Ludowej rosły. I o ile średnia pensja w roku 1950 wynosiła 551 zł miesięcznie, o tyle w momencie październikowej odwilży roku 1956 Polak mógł liczyć na 1118 złotych wypłaty. Widać więc wyraźny wzrost, ale towarzyszyło mu zjawisko inflacji, o czym więcej niżej.

Epoka gomułkowska to okres konsekwentnego wzrostu średnich płac. Ciężko jednak nazwać go dynamicznym. A mówimy przecież jedynie o pensjach bez uwzględniania rozmaitych zmiennych w gospodarce. Niemniej jednak w roku 1970, który poza kilkoma dniami grudnia był czasem rządów Władysława Gomułki, średnia pensja miesięczna wynosiła 2235 złotych.

Prawdziwy przeskok widać natomiast w czasach gierkowskiego dobrobytu na kredyt. W tym czasie średnia pensja rosła tak szybko, że kwota 3 tysięcy miesięcznie została przekroczona już w roku 1974. Zaledwie 2 lata później przeciętna płaca mocno przekraczała 4 tysiące, dobijając w roku 1980 aż do 6 tysięcy miesięcznie. Widać tu jednak rozpędzającą się inflację.

Szaleństwo cenowe to domena epoki Wojciecha Jaruzelskiego. W czasach wojskowego dyktatora pensje rosły o kilka tysięcy złotych rocznie, jednak nie sposób uznać tej epoki za dobry czas dla Polski i Polaków. Wszak 53 tysiące złotych zarabiane miesięcznie w roku 1988 nie oznaczały, że Polacy byli ponad dziesięć razy bogatsi niż w roku 1978, gdy pensja wynosiła średnio 4887.

W ostatnich latach istnienia Polski Ludowej miesięczne pensje przekroczyły milion złotych. Z problemem inflacji poradzono sobie dopiero około połowy lat 90. XX wieku, a więc już po przemianach polityczno-gospodarczych.

Jak natomiast rozumieć owe pensje w szerszym kontekście ekonomicznym? Spójrzmy na oficjalne dane dotyczące inflacji. Otóż wyraźnemu wzrostowi płac w pierwszej połowie lat 50. towarzyszyła bardzo wysoka inflacja, sięgająca nawet ponad 40 procent. Następnie po niej, około roku 1953, zaczął się okres deflacji. Z kolei w czasach bardzo powolnego wzrostu płac w epoce Gomułki inflacja nie miała większego wpływu na ceny i tylko raz, w pierwszym roku rządów Towarzysza Wiesława, przekroczyła 5 procent.

Co jednak ciekawe, pierwsze lata rządów Edwarda Gierka, gdy pensje rosły w szybkim tempie, to także czas stosunkowo niskiej inflacji. Co prawda w roku 1974 wyniosła ona 7,1 proc., ale następnie wróciła do niższych wartości. Należy jednak pamiętać, że zjawisko inflacji w warunkach gospodarki centralnie planowanej mogło być ograniczane decyzjami politycznymi, zaś większość gierkowskiego dobrobytu wpływającego pozytywnie na wzrost płac była efektem zaciągania kredytów. I to właśnie problemy z ich spłatą wpłynęły na fatalną sytuację w latach 80.

Wtedy zaś inflacja w Polsce szalała i w najlepszych latach wynosiła „zaledwie” 15 procent. W latach gorszych przekraczała 100, 200, a nawet 500 procent. 585,8 to wynik z roku 1990.

Na co więc mógł pozwolić sobie pracownik zarabiający w PRL średnią pensję? To zależało nie tylko od dekady, o której mówimy, ale również od tego, gdzie kupował. W oficjalnym, państwowym systemie dystrybucji towarów ceny były znacznie niższe, ale towaru często brakowało. Z kolei na wolnym rynku towar był, ale droższy. I tak w okresie powojennym chleb na kartki kosztował około złotówki, natomiast chleb od prywatnego przedsiębiorcy, który musiał liczyć się z kosztami produkcji i osiągać zysk z działalności, był wyceniany na około 50 złotych. Wysokie ceny na wolnym rynku stały się dla władz komunistycznych pretekstem do walki z przedsiębiorcami, ale w końcu nawet przywódcy PRL musieli zrezygnować z absurdalnie niskich cen – nieco je urynkowić i dostosować do kosztów produkcji. Podkreślmy przy tym, że podawane tutaj produkty mogły różnić się np. masą od sprzedawanych obecnie (np. dziś bochenek chleba ważący kilogram to rzadkość).

Z kolei w czasach Gomułki ceny były stosunkowo niskie jak na epokę PRL-u. Jednak ich pewne podobieństwo do cen dzisiejszych w porównaniu ze znacznie niższymi pensjami działa na wyobraźnię i pokazuje skalę ówczesnej biedy. O ile bowiem w latach 60. za chleb trzeba było płacić od 6 do 8 złotych, o tyle pensje miesięczne wynosiły od 1,5 tys. do 2 tysięcy złotych. A inne, mniej podstawowe produkty były jeszcze droższe. Za rządów Towarzysza Wiesława pojawiły się ponadto sklepy dewizowe (od lat 70. pod szyldem Pewex), w których towaru nie brakowało, ale płatność w dolarach dla większości społeczeństwa nie wchodziła w grę.

W czasach Edwarda Gierka, szczególnie pod koniec jego dekady, średnie pensje zbliżył się do współczesnych. A jak wyglądała siła nabywcza złotówki, czyli mówiąc prościej: jak kształtowały się ceny? Kilogram popularnej wówczas szynki kosztował około 90 zł, a więc wyraźnie więcej niż obecnie. Droższe były także inne wyroby mięsne, sery, masło, cukier, kawa i owoce. Ponadto ceny sprzętu AGD i RTV były zawrotne. Za chleb trzeba było jednak płacić podobnie jak dzisiaj – około 4 złotych. Problemem były jednak niedobory towarów. Niektóre z nich z czasem objęła reglamentacja (na kartki). Należy natomiast odnotować, że rozmaite opłaty, takie jak chociażby bilety w komunikacji miejskiej, były wówczas znacznie tańsze niż dziś.

Lata 80. to natomiast okres gigantycznych wzrostów cen oraz skrajnych niedoborów towarów. Chcąc więc podawać ceny z tego okresu praktycznie należałoby podawać wartości nie tyle z poszczególnych lat, ale nawet miesięcy. Dekada Jaruzelskiego była czasem ekonomicznej zapaści i z czasem nawet twardogłowi komuniści zaczęli zdawać sobie sprawę, że wprowadzenie do krajowego życia gospodarczego elementów wolnego rynku jest konieczne. Zmiany w tej materii nastąpiły na początku roku 1989. Tak zwana ustawa Wilczka wprowadziła spory zakres swobód w obszarze działalności gospodarczej, ale nic już nie zdołało uratować martwego od dawna komunizmu, szczególnie, że inflacja biła wówczas rekordy.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj