Dzięki danym Głównego Urzędu Statystycznego bez problemu dowiemy się ile przeciętnie zarabiali Polacy w czasach Bieruta, Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego. Same cyfry jednak mówią niewiele i należy skonfrontować je ze wskaźnikiem inflacji oraz cenami. Trzeba także pamiętać, że średnia pensja w PRL to wartość, którą należy rozumieć inaczej niż średnią pensję dzisiaj – wtedy rozpiętość płac była na znacznie niższym poziomie.
Patrząc jedynie na tabelę prezentującą przeciętne wynagrodzenia począwszy od roku 1950 sprawa wygląda dość prosto. Zasadniczo pensje w Polsce Ludowej rosły. I o ile średnia pensja w roku 1950 wynosiła 551 zł miesięcznie, o tyle w momencie październikowej odwilży roku 1956 Polak mógł liczyć na 1118 złotych wypłaty. Widać więc wyraźny wzrost, ale towarzyszyło mu zjawisko inflacji, o czym więcej niżej.
Epoka gomułkowska to okres konsekwentnego wzrostu średnich płac. Ciężko jednak nazwać go dynamicznym. A mówimy przecież jedynie o pensjach bez uwzględniania rozmaitych zmiennych w gospodarce. Niemniej jednak w roku 1970, który poza kilkoma dniami grudnia był czasem rządów Władysława Gomułki, średnia pensja miesięczna wynosiła 2235 złotych.
Prawdziwy przeskok widać natomiast w czasach gierkowskiego dobrobytu na kredyt. W tym czasie średnia pensja rosła tak szybko, że kwota 3 tysięcy miesięcznie została przekroczona już w roku 1974. Zaledwie 2 lata później przeciętna płaca mocno przekraczała 4 tysiące, dobijając w roku 1980 aż do 6 tysięcy miesięcznie. Widać tu jednak rozpędzającą się inflację.
Szaleństwo cenowe to domena epoki Wojciecha Jaruzelskiego. W czasach wojskowego dyktatora pensje rosły o kilka tysięcy złotych rocznie, jednak nie sposób uznać tej epoki za dobry czas dla Polski i Polaków. Wszak 53 tysiące złotych zarabiane miesięcznie w roku 1988 nie oznaczały, że Polacy byli ponad dziesięć razy bogatsi niż w roku 1978, gdy pensja wynosiła średnio 4887.
W ostatnich latach istnienia Polski Ludowej miesięczne pensje przekroczyły milion złotych. Z problemem inflacji poradzono sobie dopiero około połowy lat 90. XX wieku, a więc już po przemianach polityczno-gospodarczych.
Jak natomiast rozumieć owe pensje w szerszym kontekście ekonomicznym? Spójrzmy na oficjalne dane dotyczące inflacji. Otóż wyraźnemu wzrostowi płac w pierwszej połowie lat 50. towarzyszyła bardzo wysoka inflacja, sięgająca nawet ponad 40 procent. Następnie po niej, około roku 1953, zaczął się okres deflacji. Z kolei w czasach bardzo powolnego wzrostu płac w epoce Gomułki inflacja nie miała większego wpływu na ceny i tylko raz, w pierwszym roku rządów Towarzysza Wiesława, przekroczyła 5 procent.
Co jednak ciekawe, pierwsze lata rządów Edwarda Gierka, gdy pensje rosły w szybkim tempie, to także czas stosunkowo niskiej inflacji. Co prawda w roku 1974 wyniosła ona 7,1 proc., ale następnie wróciła do niższych wartości. Należy jednak pamiętać, że zjawisko inflacji w warunkach gospodarki centralnie planowanej mogło być ograniczane decyzjami politycznymi, zaś większość gierkowskiego dobrobytu wpływającego pozytywnie na wzrost płac była efektem zaciągania kredytów. I to właśnie problemy z ich spłatą wpłynęły na fatalną sytuację w latach 80.
Wtedy zaś inflacja w Polsce szalała i w najlepszych latach wynosiła „zaledwie” 15 procent. W latach gorszych przekraczała 100, 200, a nawet 500 procent. 585,8 to wynik z roku 1990.
Na co więc mógł pozwolić sobie pracownik zarabiający w PRL średnią pensję? To zależało nie tylko od dekady, o której mówimy, ale również od tego, gdzie kupował. W oficjalnym, państwowym systemie dystrybucji towarów ceny były znacznie niższe, ale towaru często brakowało. Z kolei na wolnym rynku towar był, ale droższy. I tak w okresie powojennym chleb na kartki kosztował około złotówki, natomiast chleb od prywatnego przedsiębiorcy, który musiał liczyć się z kosztami produkcji i osiągać zysk z działalności, był wyceniany na około 50 złotych. Wysokie ceny na wolnym rynku stały się dla władz komunistycznych pretekstem do walki z przedsiębiorcami, ale w końcu nawet przywódcy PRL musieli zrezygnować z absurdalnie niskich cen – nieco je urynkowić i dostosować do kosztów produkcji. Podkreślmy przy tym, że podawane tutaj produkty mogły różnić się np. masą od sprzedawanych obecnie (np. dziś bochenek chleba ważący kilogram to rzadkość).
Z kolei w czasach Gomułki ceny były stosunkowo niskie jak na epokę PRL-u. Jednak ich pewne podobieństwo do cen dzisiejszych w porównaniu ze znacznie niższymi pensjami działa na wyobraźnię i pokazuje skalę ówczesnej biedy. O ile bowiem w latach 60. za chleb trzeba było płacić od 6 do 8 złotych, o tyle pensje miesięczne wynosiły od 1,5 tys. do 2 tysięcy złotych. A inne, mniej podstawowe produkty były jeszcze droższe. Za rządów Towarzysza Wiesława pojawiły się ponadto sklepy dewizowe (od lat 70. pod szyldem Pewex), w których towaru nie brakowało, ale płatność w dolarach dla większości społeczeństwa nie wchodziła w grę.
W czasach Edwarda Gierka, szczególnie pod koniec jego dekady, średnie pensje zbliżył się do współczesnych. A jak wyglądała siła nabywcza złotówki, czyli mówiąc prościej: jak kształtowały się ceny? Kilogram popularnej wówczas szynki kosztował około 90 zł, a więc wyraźnie więcej niż obecnie. Droższe były także inne wyroby mięsne, sery, masło, cukier, kawa i owoce. Ponadto ceny sprzętu AGD i RTV były zawrotne. Za chleb trzeba było jednak płacić podobnie jak dzisiaj – około 4 złotych. Problemem były jednak niedobory towarów. Niektóre z nich z czasem objęła reglamentacja (na kartki). Należy natomiast odnotować, że rozmaite opłaty, takie jak chociażby bilety w komunikacji miejskiej, były wówczas znacznie tańsze niż dziś.
Lata 80. to natomiast okres gigantycznych wzrostów cen oraz skrajnych niedoborów towarów. Chcąc więc podawać ceny z tego okresu praktycznie należałoby podawać wartości nie tyle z poszczególnych lat, ale nawet miesięcy. Dekada Jaruzelskiego była czasem ekonomicznej zapaści i z czasem nawet twardogłowi komuniści zaczęli zdawać sobie sprawę, że wprowadzenie do krajowego życia gospodarczego elementów wolnego rynku jest konieczne. Zmiany w tej materii nastąpiły na początku roku 1989. Tak zwana ustawa Wilczka wprowadziła spory zakres swobód w obszarze działalności gospodarczej, ale nic już nie zdołało uratować martwego od dawna komunizmu, szczególnie, że inflacja biła wówczas rekordy.
Michał Wałach