Czy polskie lotnictwo bombardowało Berlin we wrześniu roku 1939? Rzecz o wojennej propagandzie

0
509
1 strona Expressu Porannego, 4 września 1939. Fot.: Aw58, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons

Wolność słowa to dla społeczeństw sprawa niezwykle istotna. Warto jednak pamiętać, że nie jest ona wartością absolutną i w warunkach wojennych schodzi na dalszy plan przegrywając z interesem państwa oraz ochroną życia i mienia obywateli. Ale czy polska prasa informując we wrześniu roku 1939 o niesamowitych triumfach oręża polskiego i bezgranicznym wspieraniu nas przez Francję i Anglię prowadziła przemyślaną strategię dbania o morale obrońców Ojczyzny i minimalizowania paniki w narodzie czy też – z braku rzetelnych informacji – dziennikarze pozwalali ponieść się fantazji? Prawda o funkcjonowaniu mediów podczas kampanii wrześniowej jest niezwykle skomplikowana.

Gdyby wierzyć polskiej prasie z września roku 1939 – en masse, bez wyjątków – to Niemcy atakując Rzeczpospolitą wydali na siebie wyrok. Nasz kraj nie tylko stawiał skuteczny opór najeźdźcy, ale nawet miejscami przechodził do kontrofensywy przełamując front na kilku odcinkach i wchodząc do niemieckich miejscowości. Co więcej, polskie samoloty bombardowały Berlin. Nie byliśmy jednak sami: niemieckie porty niszczyły brytyjskie maszyny, które – wzorem Polaków – także skutecznie uderzyły na stolicę III Rzeszy. Z kolei Francuzi już 8 września przełamanie nazistowską obronę na linii Zygfryda wykorzystując w działaniach zbrojnych najnowszą technologię wojenną. W obliczu przewagi koalicji Polski, Francji i Wielkiej Brytanii społeczeństwo III Rzeszy zaczęło buntować się przeciwko narodowym socjalistom, w armii pojawiła się pandemia dezercji, a do ataku na Niemcy szykowali się Włosi. I co prawda 17 września na Polskę napadł Związek Sowiecki, ale w obliczu świetnej sytuacji na froncie zachodnim nie była to informacja zbyt istotna. Tyle media.

W rzeczywistości bowiem Polska już od 1 września ponosiła ciężkie straty w walce i choć nasz opór był niekiedy heroiczny, to przewaga wroga w połączeniu z błędami dowódców oznaczały pewną klęskę, którą przypieczętowała bierność sojuszników i inwazja Armii Czerwonej z 17 września. Inicjatywa Anglików i Francuzów ograniczyła się do wypowiedzenia Niemcom wojny oraz symbolicznych i nieskutecznych nalotów. O polskich nalotach na Berlin oraz marszu wojska w tamtym kierunku nie było mowy. Dlaczego więc media pisały to, co pisały?

Bez wątpienia należy zwrócić uwagę, że mówimy o roku 1939. Były to więc zupełnie inne realia niż obecnie. Dziś ruchy rosyjskich wojsk przygotowujących się do ataku na Ukrainę można było śledzić poprzez ogólnodostępne Google Maps, a filmy z bombardowań oraz dowody bestialstwa najeźdźców błyskawicznie trafiały i trafiają do sieci. Natomiast u progu II wojny światowej trzeba było liczyć na telegraf lub telefon. W warunkach wojennych ich dostępność oraz sprawność stawała jednak pod znakiem zapytania.

Skuteczniejszą łącznością niż cywile dysponowali wojskowi, ale i tutaj sytuacja w roku 1939 pozostawiała bardzo wiele do życzenia. Ponadto armia nie dzieliła się ze społeczeństwem szczegółami dotyczącymi działań zbrojnych.

Dziennikarzom zostało więc łączenie w całość plotek i informacji zniekształconych poprzez „głuchy telefon” oraz bazowanie na fragmentarycznych i także propagandowych wieściach z mediów zachodnioeuropejskich (które powielano) oraz niemieckich (którym zaprzeczano). A to wszystko w warunkach trwających nalotów, a niekiedy ewakuacji całych redakcji (bywało też, że redakcje pracowały w swoich miastach do dnia zajęcia ośrodka przez okupanta). To właśnie ów chaos informacyjny i logistyczny w połączeniu z gigantycznym rozproszeniem tytułów (tytuły w Warszawie często podawały inne informacje od prasy krakowskiej) spowodowały informowanie o sprawach, które nie tylko się nie wydarzyły, ale nawet wydarzyć się nie mogły. Głównym źródłem „wieści” frontowych była wówczas Polska Agencja Telegraficzna – już w pierwszych dniach wojny ewakuowana do Lwowa.

Redaktorzy z bombardowanych miast z pewnością już od pierwszych dni września zdawali sobie jednak sprawę, że istnieje o wiele większe ryzyko zajęcia Warszawy przez Niemców niż szansa zajęcia Berlina przez Polaków. Co więc powinni czynić w takiej sytuacji? Przekazywać opinii publicznej docierające do nich szczątkowe informacje o klęsce Ojczyzny? Czy podtrzymywać naród na duchu? Odpowiedź na to pytanie nie należy do zakresu nauk historycznych i o wiele większe kwalifikacje w tej materii mają specjaliści zajmujący się teoretyczną stroną działalności mediów oraz filozofowie i etycy.

Należy jednak odnotować, że polski żołnierz we wrześniu roku 1939 bił się dzielnie, a armia Rzeczpospolitej zadała wrogowi dość duże straty i – patrząc na obronę Francji w roku 1940 – broniła się stosunkowo długo. Ponadto w miastach naszej Ojczyzny przypadki paniki należały do marginalnych, a wyjazdy ludności odbywały się we względnym porządku. Tymczasem z pewnością brak spokoju i opanowania spowodowałby spadek wartości bojowej Wojska Polskiego oraz zdezorganizowałby ewakuację władz i instytucji państwa, dóbr narodowych oraz cywilów. W tym względzie polityka informacyjna polskiej prasy z września 1939 okazała się skutecznym narzędziem służącym poprawianiu i tak fatalnej przecież sytuacji państwa i społeczeństwa, nawet jeśli daleko jej było do prawdy stanowiącej fundamentalny element misji mediów.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj