Chrześcijańska etyka mówi wprost: nie zabijaj. Jednocześnie mimo wielu zmian zachodzących w świecie konflikty zbrojne tak w starożytności, średniowieczu, czasach nowożytnych jak i dziś przynosiły i przynoszą śmierci. Czy wobec tego Magisterium Kościoła katolickiego mówi każdej wojnie stanowcze „nie”?
Na wstępie należy podkreślić, że przykazanie „nie zabijaj” należy tak naprawdę do prawa naturalnego, stanowi dyrektywę moralną, która otrzymała nadprzyrodzone usankcjonowanie. W świetle katolickiej myśli jest natomiast „regułą postępowania rozpoznawaną przez sam rozum”, co znaczy, że obowiązuje wszystkich i zawsze, gdyż taką refleksję można poczynić samodzielnie, zaś w przypadku pogwałcenia zasady rodzą się wyrzuty sumienia. W tym sensie „nie zabijaj” należy rozumieć jako „nie morduj”, czyli nie pozbawiaj nikogo życia bez właściwego uzasadnienia. Czym zaś jest owo właściwe uzasadnienie? No to pytanie próbowali odpowiadać filozofowie i teolodzy zawsze podkreślając, że nie może być to błahostka, ale sprawa najwyższej wagi (np. obrona życia swojego lub innej osoby przed napastnikiem pragnącym dopuścić się morderstwa – należy jednak robić wszystko, by nie zadać śmierci; może być ona niezamierzoną konsekwencją obrony, ale nigdy celem).
Takie refleksje były podejmowane od wieków, bo choć w idealnym świecie nie byłoby wojen, a wszelkie różnice zdań rozstrzygane byłyby w oparciu o siłę argumentów, a nie argumenty siły, to problem w tym, że nie żyjemy w rzeczywistości idealnej, a wszyscy ludzie targani są emocjami i namiętnościami – także tymi złymi. Tak jak przed wiekami, tak i dziś nie brakuje chciwości, pychy i buty. I podobnie jak współcześnie mamy świadomość ludzkich ułomności i w jakimś stopniu sami je reprezentujemy, tak samo i najwięksi myśliciele minionych stuleci zdawali sobie sprawę z faktu, że do ideału rodzinie ludzkiej brakuje naprawdę wiele.
Owa refleksja doprowadziła do naturalnego wniosku, że mimo najszczerszych chęci wielu ludzi dobrej woli wojen nie da się uniknąć. Nie oznacza to jednak, że filozofowie i teolodzy z radością zaakceptowali wszystkie odmiany wojny jako metody rozwiązywania sporów. Nic z tych rzeczy. Dostrzegli oni jednak, że w pewnych ściśle określonych sytuacjach wolno chwycić za miecz. Tak zrodziła się idea wojny sprawiedliwej.
Pewne przemyślenia na ten temat mieli już starożytni myśliciele pogańscy (chociażby Arystoteles i Cyceron), jednak prawdziwy przełom w doprecyzowaniu i popularyzacji idei przyniósł święty Augustyn z Hippony – ojciec i doktor Kościoła oraz prawdziwy lider ówczesnego życia intelektualnego w Europie, którego wpływ na filozofię pozostaje widoczny do dziś. Ten urodzony w Afryce Północnej myśliciel w swoim fundamentalnym dziele De Civitate Dei (Państwo Boże) oceniał, że prowadzący wojny w zgodzie z Bożymi Prawami i w ten sposób reprezentujący mądrość władzy publicznej nie łamią przykazania „nie zabijaj”, nawet jeśli w takiej wojnie giną ludzie. Co ważne: podkreślał przy tym, że aby wojna spełniała kryteria sprawiedliwej jej celem musi być pokój, a nie podbój.
Na ów temat wypowiadał się także święty Tomasz z Akwinu – żyjący w średniowieczu dominikanin i zarazem jedna z najważniejszych postaci w całej historii ludzkiego dorobku intelektualnego, niejako następca św. Augustyna w roli lidera i fundamentu katolickiej (i nie tylko) filozofii. Ów myśliciel w swojej Sumie Teologii wymieniał warunki, które winny być spełnione, aby można było nazwać daną wojnę sprawiedliwą. Należą do nich: wypowiedzenie jej przez legalną władzę (a nie np. osobę prywatną), sprawiedliwy powód rozpoczęcia konfliktu (obrona kraju, ale też chęć odzyskania zagrabionych wcześniej ziem, a nawet walka z poganami – jednak nie w celu nawracania ich przemocą, a ochrony prześladowany chrześcijan) oraz czyste intencje.
Co ciekawe, istotny wkład w rozwój koncepcji wojny sprawiedliwej wiąże się z naszym rodakiem – Pawłem Włodkowicem, reprezentantem Akademii Krakowskiej, który wraz ze swoim ośrodkiem intelektualnym tworzył podstawy moralnego uzasadnienia walki Polaków z Zakonem Krzyżackim. Spór między niemieckimi rycerzami o polskimi myślicielami rozgrywał się głównie podczas Soboru w Konstancji (1414-1418), a nasi rodacy w sposób wręcz brawurowy dowodzili, że Zakon nie prowadzi wojny sprawiedliwe i więcej: wojując dopuszcza się występków wobec zasad wiary.
Dopiero po czasach Włodkowica nastała era, podczas której hiszpański Uniwersytet w Salamance dynamicznie rozwijał katolicką myśl dotyczącą wojny sprawiedliwej opartą wówczas głównie na refleksjach św. Tomasza z Akwinu. To właśnie iberyjscy myśliciele zauważyli, że choć wojna to potworne nieszczęście dotykające ludzi, to niekiedy bywa ona konieczna – w celu ochrony przed jeszcze większym złem.
Kolejne istotne refleksje na temat wojny sprawiedliwej poczynił żyjący w czasach nowożytnych doktor Kościoła św. Robert Bellarmin, który zauważał, że do prowadzenia sprawiedliwej wojny obronnej nie jest konieczna prawowita władza, gdyż każdy może się bronić. Jest to uwaga o tyle cenna, że akceptuje ochronę podejmowaną samodzielnie, a więc nawet w sytuacji rozpadu struktur państwowych w wyniku inwazji, co dotyczyło chociażby naszej Ojczyzny po roku 1939.
Jednak – co warto podkreślić – nawet jeśli jakieś państwo zostało napadnięte i toczyło sprawiedliwą wojnę obronną, to jego obrońcy nie byli zwolnieni z konieczności stosowania zasad moralnych. Słowem: fakt sprawiedliwości i słuszności jednej ze stron nie dopuszcza stosowania tortur wobec wroga czy niewspółmiernej kontrakcji.
Kwestia wojny sprawiedliwej nie należy jednak wyłącznie do domeny badań historycznych. Katechizm Kościoła katolickiego z roku 1992 – a więc wydany w całkiem nieodległej przeszłości i obowiązujący wiernych do dziś – także odnosi się do owego zagadnienia. W punkcie 2309 czytamy: „Należy ściśle wziąć pod uwagę dokładne warunki usprawiedliwiające uprawnioną obronę z użyciem siły militarnej. Powaga takiej decyzji jest podporządkowana ścisłym warunkom uprawnienia moralnego. Potrzeba jednocześnie w tym przypadku:
– aby szkoda wyrządzana przez napastnika narodowi lub wspólnocie narodów była długotrwała, poważna i niezaprzeczalna;
– aby wszystkie pozostałe środki zmierzające do położenia jej kresu okazały się nierealne lub nieskuteczne;
– aby były uzasadnione warunki powodzenia;
– aby użycie broni nie pociągnęło za sobą jeszcze poważniejszego zła i zamętu niż zło, które należy usunąć. W ocenie tego warunku należy uwzględnić potęgę współczesnych środków niszczenia.
To elementy tradycyjnie wymieniane w teorii tzw. wojny sprawiedliwej. Ocena warunków uprawnienia moralnego należy do roztropnego osądu tych, którzy ponoszą odpowiedzialność za dobro wspólne”.
Perspektywa religijna cały czas pozostaje kluczowa w kontekście moralnej oceny czynów, ale współcześnie istnieją także świeckie refleksje dotyczące wojny sprawiedliwej. Owe spojrzenia zwykle pozostają jednak w ścisłym związku z refleksjami wynikającymi z wielowiekowego dorobku myślicieli chrześcijańskich. Ciężko bowiem dodać coś nowego do spójnej i dobrze przepracowanej refleksji, która kładzie nacisk na prawo do obrony, odrzucenie krzywdzenia cywilów oraz unikanie zadawania śmierci, gdy jest to tylko możliwe.
Michał Wałach