Księża wobec SB. Jak Kościół rozliczył się z przeszłością? Odpowiada dr hab. Rafał Łatka z IPN

0
686
Zdjęcie ze spotkania ruchu tzw. księży patriotów. Źródło: TVP Historia, rzut ekranu.

Szacuje się, że około 10-15 procent księży współpracowało z aparatem bezpieczeństwa. Trzeba też w tym miejscu podkreślić, że bezpieka starała się pozyskiwać księży mających jakieś znaczenie, będących wpływowymi duchownymi lub osobami funkcyjnym, takimi, którzy mają autorytet. Nie było tak jak można dziś usłyszeć w przekazie publicznym, że każdego duchownego próbowano zwerbować – mówi w rozmowie z portalem toHistoria.pl dr hab. Rafał Łatka, historyk i politolog, Naczelnik Wydziału Historii Polski w latach 1945-1990 w Biurze Badań Historycznych IPN, specjalista w dziedzinie historii Kościoła w Polsce, autor i współautor wielu prac naukowych.

Wiemy – zresztą nie od dziś – że zdarzały się przypadki współpracy księży z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa. Czy możemy wskazać jakiś dziejowy moment, gdy takie sytuacje zaczęły się zdarzać, gdy niektórzy księża zamiast głosu Chrystusa, Kościoła i Ewangelii zaczęli bardziej wsłuchiwać się w głos partii i oficerów prowadzących?

Praktycznie tego typu sytuacje zaczęły występować od samego początku istnienia reżimu komunistycznego. Mieliśmy w Polsce do czynienia chociażby ze zjawiskiem tak zwanych księży „caritasowców”. Była to jawnie pozytywna odpowiedź na nowe realia.

Ta grupa liczyła na uzyskanie konkretnych korzyści od władz. Władza zaś liczyła na niszczenie Kościoła od wewnątrz przy pomocy takich duchownych. Oczywiście bazowano tu na pewnym radykalizmie społecznym niektórych księży, którym podobał się system Polski Ludowej. Zwykle jednak opierano się na duchownych, którzy mieli rozmaite problemy dyscyplinarne, na przykład znajdowali się w konflikcie ze swoim biskupem lub przełożonymi w zakonie. W takiej sytuacji szukali sojuszników lub opieki ze strony aparatu komunistycznego państwa.

Problemem obecnym w środowisku księży „caritasowców” była także kwestia opieki emerytalnej. Te sprawy nie były wówczas w Kościele rozstrzygnięte, a domy księży-emerytów dopiero powstawały. A ci duchowni obawiali się o swój los po zakończeniu posługi kapłańskiej. Stąd część z nich liczyła, że środki finansowe czy utrzymanie zapewni im komunistyczny aparat władzy. Więc elementy kolaboracji wynikały albo z radykalizmu społecznego, czyli częściowego popierania władzy komunistycznej albo z chęci ułożenia sobie życia w sposób dostatni, posiadania środków na utrzymanie się, zbudowania własnego bezpieczeństwa materialnego albo z rozmaitych słabości. Mogły być to na przykład słabości o charakterze moralnym i wśród księży kolaborujących z władzami zarówno w ramach związku księży Caritas jak i wprost z aparatem bezpieczeństwa byli duchowni mający relacje z kobietami czy też inne relacje seksualne, które nie były akceptowane przez Kościół.

Mieliśmy też takich duchownych, którym w pewnym momencie działalność, tajna relacja z bezpieką, spodobała się w tym sensie, że z jakiś powodów polubili donoszenie. Jest to niewielka grupa, ale tacy byli najlepszymi agentami, którzy byli w stanie mówić o wszystkim i donosić na wszystkich ludzi ze swojego środowiska.

Czy możemy przytoczyć jakiś przykład takiej sytuacji?

Tak. Przykładem może tutaj być chociażby ojciec Krzysztof Michałowski, który był niezwykle wydajnym donosicielem aparatu bezpieczeństwa w Krakowie. Zostawił po sobie ponad 20 tomów donosów, niejednokrotnie bardzo szczegółowych i szkodliwych dla obciążanych osób.

Środowisko księży współpracujących z władzami funkcjonowało od początku istnienia systemu komunistycznego aż do końca PRL. Częściowo przybierało to oficjalny charakter w postaci tzw. księży patriotów, którzy zrzeszali się w rozmaitych strukturach, czy to związku Caritas czy to funkcjonując przy Związku Bojowników o Wolność i Demokrację – tam też istniała komisja księży.

Liczba księży oficjalnie popierających władzę była większa w początkowym okresie istnienia Polski Ludowej, a później się zmniejszała. Oficjalnych kolaborantów z władzami w latach 80. było już bardzo niewielu. Wynikało to m.in. z przyczyn biologicznych. Ci, którzy zdecydowali się na kolaborację, stopniowo odchodzili z tego świata. Po drugie zanikało przekonanie, że władze komunistyczne mogą zapewnić im jakieś dobre utrzymanie. Trzeba też powiedzieć, że wraz z biegiem lat, szczególnie od lat 60., by osiągnąć szczyt w latach 80., zwiększała się liczba tajnych kolaborantów. Widzimy, że te tendencje poszukiwania agentury wewnątrz Kościoła przybrały charakter poszukiwania tajnych współpracowników aparatu bezpieczeństwa w miejsce współpracowników jawnych, tych, którzy władzę wspierają deklaracjami. Więc widać przeniesienie zainteresować aparatu komunistycznego państwa.

Z czego to wynikało?

Wynikało to z chęci wykorzystania zdobytych informacji do skłócenia Kościoła, postawienia bardziej na metody manipulacyjne, metody dezintegracyjne, które miały przynieść efekt w postaci skonfliktowania struktur Kościoła, szczególnie na linii biskupi-wpływowi duchowni w diecezji czy też biskupi między sobą. W latach 70. nabrano przekonania, że celem winno być takie ustawienie działań wobec duchowieństwa, żeby doprowadzić do sporów wśród duchowieństwa. Innym ważnym zadaniem ściśle związanym z dezintegracją była tzw. lojalizacja, czyli osiągnięcie rezultatu w postaci braku postaw opozycyjnych

Czy wiadomo o jakiej skali zjawiska mówimy? Ilu księży współpracowało z SB?

Tak, wiadomo. Szacuje się, że około 10-15 procent księży współpracowało z aparatem bezpieczeństwa. Trzeba też w tym miejscu podkreślić, że bezpieka starała się pozyskiwać księży mających jakieś znaczenie, będących wpływowymi duchownymi lub osobami funkcyjnym, takimi, którzy mają autorytet. Nie było tak jak można dziś usłyszeć w przekazie publicznym, że każdego duchownego próbowano zwerbować. Nie, nie próbowano. Interesowano się przede wszystkim tymi, którzy mieli wpływ na życie diecezji.

Szczerze mówią spodziewałem się znacznie mniejszej liczby niż 10-15 procent. To jednak duży odsetek. Wobec tego rodzi się pytanie o to jak Kościół poradził sobie z tym problemem w latach 90. Czy możemy mówić o jakiś próbach oczyszczenia?

Jeśli chodzi o Kościół w Polsce to ciężko mówić o przeprowadzeniu normalnej lustracji na szeroką skalę. Powstawały co prawda komisje historyczne, które miały badać przeszłość, analizować to kto współpracował z aparatem bezpieczeństwa. Komisje miały przedstawić raporty swoim biskupom. Te komisje rzeczywiście funkcjonowały, ale żaden raport z ich działalności nigdy oficjalnie nie ujrzał światła dziennego. Raporty trafiły tylko do danych ordynariuszy. Jedyny raport, którego oficjalną konkluzję przedstawiono, był ten, który dotyczył współpracy z bezpieką biskupów, tych, którzy byli biskupami w momencie rozpoczęcia prac komisji i tutaj orzeknięto, że żaden z hierarchów z SB nie współpracował, co było nieprawdą już w momencie ogłoszenia tego dokumentu. Istniała bowiem wiedza na temat przynajmniej dwóch biskupów, którzy takie kontakty posiadali na wcześniejszym etapie swojej kościelnej kariery. Możemy więc powiedzieć, że Kościół podszedł do lustracji duchowieństwa bardzo ostrożnie, bardzo wstrzemięźliwie, nie chciał ujawniać publicznie tego typu faktów i zjawisk.

Ale jednak zdarzały się chlubne wyjątki.

Do nielicznych wyjątków przeprowadzenia normalnej lustracji należy zakon jezuitów i prowincja małopolska, gdzie wspólnie z krakowskim oddziałem IPN przeprowadzono badania dotyczące skali zjawiska i charakteru współpracy jezuitów prowincji Polski południowej z aparatem bezpieczeństwa i wydano publikację naukową, która zebrała wyniki prac historyków – i świeckich i jezuickich. Tam widzimy realną, rzetelną ocenę zjawiska, pokazanie, który z jezuitów z tej prowincji współpracował z aparatem bezpieczeństwa. Mnie się wydaje, że to model wzorcowy, który inne struktury kościelne powinny naśladować, ale dziś wiemy, że naśladować nie będą, bo proces lustracji w Kościele został zatrzymany.

Kraków to dość wyjątkowe miejsce na mapie lustracji Kościoła w Polsce. I nie chodzi tylko o jezuitów, ale także publikację z roku 2007.

Tak. Istotnym przełomem w sprawie lustracji było powstanie książki księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego pt. „Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej”. Wtedy publikacja wzbudziła wielkie dyskusje i była systemowym opisaniem współpracy duchownych archidiecezji krakowskiej z bezpieką. Ksiądz Tadeusz nie był jednak w swoim dziele wspierany przez krakowską hierarchię kościelną, raczej miał z tego powodu rozmaite problemy i kłopoty. Posunięto się nawet do tego, że zakazano mu udzielania wypowiedzi publicznych na ten temat. Widzimy więc, że Kościół niestety nie podjął dzieła systemowego rozliczenia się z tych duchownych, którzy z bezpieką współpracowali.

Pan redaktor powiedział, że 10 procent księży współpracujących z SB to dużo. Moim zdaniem 10-15 procent to nie dużo, bo 85 czy 90 procent duchownych zachowywało się jak trzeba i z bezpieką czy władzami komunistycznymi nie współpracowało. Kościół raczej powinien być dumny z tego jak wyglądała postawa duchowieństwa w okresie PRL, ale dopiero pokazanie pełnej palety tych zjawisk dawałoby pełny obraz jak wyglądała ta rzeczywistość: pokazanie tych chwalebnych momentów – o tym akurat historycy pisali i piszą, więc jest to w jakiejś mierze zbadane – oraz pokazanie zjawisk negatywnych, o których mniej się mówi i mniej się pisze. Wydaje się, że tutaj bez wątpienia jest jeszcze dużo do zrobienia, a instytucje kościelne powinny wspomagać tego typu dążenia.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Michał Wałach.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj