W sieci można natrafić na memy i inne prześmiewcze grafiki stylizowane na jedną z popularnych aplikacji randkowych, w których król Hiszpanii Karol II opisuje swoje zainteresowania matrymonialne. Monarcha będący bohaterem żartu informuje, że interesują go wyłącznie związki z kuzynkami lub ewentualnie ciotkami, a warunkiem koniecznym udanej relacji jest posiadanie przez potencjalną kandydatkę na żonę takiego samego nazwiska jak on. Czyli Habsburg. Czy jednak takie grafiki zawierają w sobie choć część prawdy? I czy ma to jakiś związek z typowymi dla dynastii zniekształceniami wyglądu?
Na oba pytania należy odpowiedzieć twierdząco. Habsburgowie w pewnym momencie historii dynastii uznali, że zawieranie ślubów z osobami spokrewnionymi to najlepszy sposób na skumulowanie władzy w rękach rodu. Doprowadziło to jednak także do kumulowania genów odpowiadających za specyficzny wygląd.
Niekiedy można spotkać się z poglądem sugerującym, że typowy dla wielu Habsburgów ery nowożytnej prognatyzm żuchwy (a więc nadmierny rozrost i wysunięcie jej do przodu) to cecha odziedziczona po Cymbarce z mazowieckiej linii Piastów. Była ona żoną księcia Ernesta Żelaznego, a para doczekała się licznego potomstwa. Wydaje się jednak, że obarczanie Piastówny winą za wadę genetyczną w rodzie nie znajduje uzasadnienia w faktach i jest poglądem błędnym.
Nieprawidłowo zbudowana żuchwa występowała bowiem u Habsburgów zanim w dynastii pojawili się potomkowie Ernesta i Cymbarki. Ponadto mazowiecka księżniczka wedle wszelkiego prawdopodobieństwa sama nie była obciążona ową wadą, a po prostu z racji posiadania licznego potomstwa z habsburskim księciem niejako przyczyniła się do przekazania owej cechy dalej. Sama jednak owej mutacji genetycznej nie posiadała.
Co jednak w tej sprawie najistotniejsze: nie jest ważne kto wprowadził do rodu niezbyt atrakcyjną wadę genetyczną. Wszak ludzkie DNA to ponad 6 miliardów par zasad azotowych. Każdy z nas posiada jakieś wady. To ludzka rzecz, coś nie do uniknięcia.
Problem z Habsburgami i ich szczęką nie był bowiem efektem jakiejś mutacji, która najzwyczajniej w świecie może się trafić każdemu. Upowszechnienie się i pogłębianie z czasem problemu stanowiło konsekwencję czegoś innego, czegoś, co w naukach biologicznych określa się mianem chowu wsobnego. Mówiąc językiem genetyki owo kojarzenie krewniacze będące efektem posiadania potomstwa przez osoby blisko ze sobą spokrewnione spowodowało, że mutacja odpowiadająca za prognatyzm niejako nie rozpuściła się w masie „nowych” genów – pochodzących od osób niespokrewnionych – ale jej „stężenie” wręcz zgęstniało. Oczywiście posiadanie potomstwa przez osoby ze sobą spokrewnione w stopniu odległym nie oznacza, że dzieci z pewnością odziedziczą daną wadę albo przynajmniej cechę. Gdy jednak pokrewieństwo jest bliskie, a do tego przodkowie małżonków to w sporej części te same osoby, to ryzyko rośnie.
Problemy tego typu nie były jednak wyłącznie udziałem Habsburgów. Najprawdopodobniej śluby z bardzo bliską rodziną praktykowali niekiedy egipscy faraonowie. W przypadku posiadania potomstwa przez brata i siostrę ryzyko przekazania danych cech (w tym wad) dziecku jest jednak niezwykle wysokie, wszak rodzeństwo (nie będące bliźniakami jednojajowymi) dzieli ze sobą około 50 proc. genów (realnie od 30 do 60). W Egipcie takie praktyki doprowadziły do deformacji ciał niektórych władców. Niewykluczone, że kazirodztwo praktykowały niekiedy także ludy Ameryki w okresie prekolumbijskim.
Natomiast w Europie czasów nowożytnych śluby z krewnymi, nawet odległymi, były niemalże na porządku dziennym. Wszak w mentalności ówczesnych elit nie godziło się, by książę, a co dopiero król lub cesarz, żenił się z osobą niższego stanu – nawet arystokratką. Należało więc szukać matki dla swoich dzieci w jednej z kilku lub kilkunastu rodzin, co z czasem zaczęło rodzić problemy. Nie było więc efektem przypadku, że car Rosji Mikołaj II i król Wielkiej Brytanii Jerzy V wyglądali praktycznie tak samo. Panowie byli kuzynami, ale wyglądali niczym bracia bliźniacy.
Brytyjską i rosyjską rodzinę królewską łączyła jeszcze jedna rzecz, która stała się powodem dramatu. Chodzi o dziedziczenie hemofilii. Kobiety mogą przekazywać geny powodujące tę chorobę, ale są w mniejszym stopniu narażone na zachorowanie. Tymczasem po słynnej brytyjskiej królowej Wiktorii, nosicielce hemofilii, ów gen odziedziczyła jej wnuczka (córka córki) Alicja Wiktoria Heska, żona Mikołaja II Romanowa. Cechę odziedziczył ich syn, następca tronu carewicz Aleksy, a że był płci męskiej, to wadliwy gen dał o sobie znać. Rozpaczliwe próby uzdrowienia chłopca pchnęły carską rodzinę w objęcia szarlatana Grigorija Rasputina.
Genetycznie dziedziczona skaza krwotoczna będąca efektem problemów z krzepliwością to bez wątpienia większy problem niż niezbyt atrakcyjne facjaty części Habsburgów. To jednak do austriackiego rodu przylgnęła łatka dynastii zawierającej małżeństwa w ramach bliskiej rodziny. Nic jednak dziwnego. Mikołaj II i Alicja Heska nie byli bliską rodziną. Mieli oczywiście w przeszłości wspólnych przodków, ale ryzyko odziedziczenia jakiejś choroby genetycznej występuje zawsze i u wszystkich ludzi. Wielu z nas cierpi na takie schorzenia, a niejeden posiada wadliwe geny, które mogą nigdy się nie ujawnić.
Habsburgowie natomiast, szczególnie w czasach nowożytnych, z powodów politycznych żenili się między sobą. Ślub z kuzynką? Żaden problem! Ślub ze znacznie młodszą córką własnej siostry? Pewnie! Ślub z kobietą, dla której jest się zarazem kuzynem jak i wujkiem? Czemu nie! Wszak miło być… teściową własnego brata.
Habsburgowie do tego stopnia skomplikowali własne drzewo genealogiczne, że problem z jego zrozumieniem mieliby nawet scenarzyści „Mody na Sukces”. W końcu jednak polityczne względy stojące za wątpliwą matrymonialną strategią zaczęły doprowadzać do tragedii gorszych niż posiadanie wysuniętej i przesadnie rozbudowanej żuchwy utrudniającej przeżuwanie, z której kapała ślina. Habsburskie matki bardzo często roniły dzieci, a pociechy, które przychodziły na świat, często umierały młodo lub były słabego zdrowia. Wielu przedstawicieli rodu cierpiało na problemy psychiczne lub bezpłodność.
W końcu jednak cesarz Leopold I Habsburg (znany nam z zawarcia sojuszu z Janem III Sobieskim), syn ojca Habsburga i matki Habsburżanki, po dwóch ślubach z Habsburżankami wziął za żonę Eleonorę Magdalenę von Pfalz-Neuburg z Wittelsbachów. Para doczekała się zdrowego potomstwa, w tym syna, a dzieci nie wyglądały tak jak typowy Habsburg. Dynastia w tej linii przetrwała.
Tyle szczęścia nie mieli Habsburgowie hiszpańscy. Karol II, syn Habsburga i Habsburżanki, a zarazem człowiek o najbardziej wyrazistych cechach habsburskiej urody, nie doczekał się potomstwa, choć miał za żony przedstawicielki innych rodów. Po jego śmierci w młodym wieku (co nie dziwi zważywszy na stan zdrowia fizycznego i psychicznego), z racji braku dziedzica, rozpoczęła się wojna o sukcesję hiszpańską.
Habsburgowie austriaccy natomiast, mimo że z kwestii genetycznych problemów wyszli ostatecznie obronną ręką, wkrótce musieli zmierzyć się z problemem braku męskich przedstawicieli rodu. Koniec końców ostatnim z nich był cesarz Karol VI. Władca wydał w roku 1713 sankcję pragmatyczną ustanawiającą dziedzicem wszystkich jego posiadłości linię żeńską. Słowem: nie tylko synowie, ale i córki mogły dziedziczyć władzę. Po jego śmierci w roku 1740 władzę przejęła Maria Teresa. Panowała do roku 1780. Jej śmierć oznaczała koniec rodu Habsburgów. Od tego momentu możemy mówić o dynastii Lotaryńskiej, gdyż z tego domu pochodził jej mąż – ojciec jej dzieci. Potomków Marii Teresy Habsburg i Franciszka I Stefana Lotaryńskiego przyjęło się jednak nazywać domem Habsbursko-Lotaryńskim. Ale to już zupełnie inna opowieść.
Tymczasem habsburska warga, choć z czasem przestała być tak wyraźna, była dostrzegalna u niektórych monarchów panujących jeszcze w XX wieku, a eksperci uważają, że nawet i dziś jest to cecha kilku władców spokrewnionych z Austriakami.
Michał Wałach