Pierwszy Polak w Japonii – życie i śmierć Wojciecha Męcińskiego

0
301
Autorem jest prawdopodobnie Japończyk ze szkoły jezuitów, który widział na własne oczy namalowane tu egzekucje, po czym udał się na wygnanie.

Japończycy w pierwszej połowie XVII wieku, delikatnie mówiąc, nie słynęli z gościnności dla przybyszów z obcych krajów, szczególnie gdy ci próbowali krzewić na ich terenach obcą wiarę. Wizja męczeńskiej śmierci nie powstrzymywała jednak misjonarzy, w tym i Wojciecha Męcińskiego, pierwszego Polaka, który na własne oczy zobaczył kraj samurajów.

Herbu Poraj

Pochodzący z zamożnej rodziny Wojciech Męciński, herbu Poraj, urodził się w 1598 roku w Osmolicach. Po przedwczesnej śmierci ojca, w młodym wieku odziedziczył w spadku miasteczko Nowodwór wraz z 17 wsiami.

Jego pobożna matka szybko wysyłała go do elitarnej szkoły prowadzonej przez jezuitów. To tam, pod wpływem opowieści o męczennikach ginących w Japonii, narodziło się w nim marzenie dołączenia do jezuitów i odbycia misji do kraju wschodzącego słońca.

Gdy podzielił się nim ze swoją matką, ta mimo swej pobożności, nie była zachwycona. Postanowiła wybić mu ten pomysł z głowy. Usunęła go z jezuickiej szkoły i wysłała do Akademii Krakowskiej.

Wojciech potraktował to jako szansę. Nie rezygnując z planów, uczył się pilnie i uczęszczał na wykłady medyczne. Jego nauka jednak została przerwana śmiercią matki. Zdruzgotany Wojciech powrócił więc do domu na pogrzeb, po czym za radą reszty rodziny, postanowił podjąć studia za granicą.

Zawędrował do Niemiec, Włoch i Wenecji, ale na dłużej zatrzymał się dopiero w Padwie, gdzie rozpoczął studia teologiczne. Tam też postanowił ostatecznie dołączyć do zakonu jezuitów. Udało mu się to bez problemu i zrobił nawet na tyle dobre wrażenie na przełożonych, że wysłano go na nowicjat do Rzymu.

Przygotowania do podróży i proces sądowy

Po niecałych dwóch latach powrócił do domu, by tam ukończyć nowicjat. Gdy przybył do Osmolic, dowiedział się o śmierci brata, co zmusiło go do przerwania nauki i zatroszczenia się o jego pogrzeb.

Po pochowaniu brata, stanął przed innym problemem. Zakon wymagał, aby każdy członek pozbył się dóbr doczesnych w ciągu czterech lat. Do tego rodzina Wojciecha próbowała namówić go, by porzucił jezuitów. Troska krewnych jednak szybko się skończyła, gdy misjonarz zdecydował co uczynić z rodzinnymi włościami.

Otóż zapisał cały majątek kolegium św. Piotra w Krakowie, po czym wyruszył do Rzymu by dalej się uczyć. Tam próbował uzyskać zgodę na podróż misyjną do Japonii. Wymagało to wielu próśb, ale w końcu udało mu się przekonać przełożonych. Wojciech Męciński miał popłynąć wpierw do Portugalii, potem do Indii i w końcu do kraju kwitnącej wiśni.

Misja jednak musiała jeszcze poczekać. Wpierw przełożeni nakazali mu ukończenie trzyletnich studiów teologicznych w Portugalii. W swoich listach z tamtego okresu wykazuje wielką ekscytację ewentualnym męczeństwem, które misjonarzom w Japonii wciąż zdarzało się niezwykle często. Jego radość sięgała zenitu, gdy wyświęcono go w końcu na kapłana, lecz zaraz opadła, gdy okazało się, iż ponownie musi odłożyć swoje plany i wrócić do domu.

Jego rodzina oskarżyła jezuitów przed trybunałem, o wpłynięcie na decyzję Wojciecha dotyczącej oddania majątku kolegiacie oraz o zmyślenie japońskiej misji ich krewniaka, aby zatuszować jego śmierć. Groźba przegrania procesu przez jezuitów była realna, dlatego nakazali Męcińskiemu powrót do kraju.

Jezuita posłusznie usłuchał rozkazu i na sali sądowej łatwo udowodnił, że jednak żyje i nikt go nie namawiał na przekazanie majątku duchownym. Niestety, pośpieszna podróż do Polski wpłynęła negatywnie na zdrowie Wojciecha, co znów opóźniło jego wyprawę.

Podróż na zachód i na wschód

W 1630 roku ponownie wyruszył do Portugalii i rok później, wraz z dziesięcioma innymi misjonarzami wsiadł na statek do Indii.

Misjonarze jednak zgodnie stwierdzili, że Bóg ma inne plany. Na okręcie wybuchła epidemia, a burzowa pogoda zniosła ich aż na wybrzeża Brazylii, nie mieli więc wyjścia jak tylko powrócić do Lizbony. Tam niedoszły męczennik znów musiał pozostać na dłużej, aby wyleczyć bolesny reumatyzm, którego nabawił się na morzu.

W 1633 roku zakonnicy ponownie podejmą próbę dotarcia do Indii. Ponownie na okręcie wybuchła epidemia, tym razem febry. Zaraza jednak została opanowana, między innymi dzięki Męcińskiemu, który zarządzał prowizorycznym szpitalem.

Mimo problemów udało im się dopłynąć do portugalskich posiadłości na Goa. Tam Wojciech poświęcił się pracy misyjnej. Według jego listów słynął z udzielania wielu chrztów i nadawania nowym wiernym imion polskich świętych.

Parę miesięcy później wyruszy do Malabar, czyli części południowo-zachodniego wybrzeża Indii, gdzie praca misjonarzy była niebezpieczniejsza. Szczególnie musieli zwracać uwagę na rozróżnienia kastowe. Mieli jednak sposób by je ominąć. Każdy misjonarz pracował z jedną kastą i dopiero w jej obrębie próbował zaszczepić chrześcijaństwo i poglądy o równości ludzkiej.

W 1635 jezuita wyruszy do Malakki, należącej dzisiaj do Malezji. Stamtąd miał dostać się do Makau, skąd misjonarze mieli płynąć do Japonii. Jednak w tamtym okresie Portugalczycy i Holendrzy toczyli ze sobą wiele morskich bitew, dlatego też zakonnicy zostali zatrzymani na dłużej w mieście. Tam Męciński pomagał w szpitalach, lecząc rannych powracających z pola bitwy i tęskniąc wciąż za męczeńską śmiercią. Po paru miesiącach sytuacja uspokoiła się na tyle, że jezuici wypłynęli do Makau. Ich okręty jednak nie dotarły do celu.

Duchowni zostali napadnięci przez Holenderską flotę. Część okrętów uciekła, lecz statek Polaka dostał się w ręce napastników. Męciński nie ucierpiał podczas ataku, ale tak jak pozostali załoganci, znalazł się w niewoli i został przetransportowany na Formozę (dziś Tajwan).

Ucieczka

Po paru miesiącach Holendrzy postanowili przenieść więźniów, w tym i Męcińskiego, jednak sztorm zniósł ich na przyjazne Portugalczykom wody. Kapitan Holendrów, nie wiedząc o tym, postanowił ścigać portugalski okręt, aż do najbliższego portu. Nie dogonił go, ale chcąc uzupełnić zapasy i zobaczyć swoją niedoszłą zdobycz z bliska, zacumował w tym samym doku. Na oględziny statku zabrał ze sobą naszego misjonarza, a gdy już nasycił ciekawość i chciał wracać, jezuita zatrzymał się i zakomunikował, że skoro już stanął na wolnej ziemi, to nie ma zamiaru z niej schodzić. Jak dziwnie by to nie brzmiało, to holenderski kapitan musiał ulec zakonnikowi. Już cumując w mało przyjaznym Holendrom porcie, musiał się liczyć z ewentualnymi reperkusjami, a szarpanie się na ulicy z jezuitą, mogłoby doprowadzić do jego aresztowania. Dlatego musiał puścić Polaka wolno.

Uwolniony Męciński szybko wyruszył do chińsko-portugalskiego Makau. Spotkał tam jednego ze swoich towarzyszy, jezuitę o nazwisku Capeci. Wspólnie spędzili w porcie kolejne miesiące, głównie z powodu osłabionego ostatnimi przygodami zdrowia Wojciecha. Gdy ten wydobrzał i już miał zamiar wraz z Capecim wyruszyć do Japonii, sytuacja ponownie się zmieniła. Włodarze miasta zostali uprzedzeni przez Japońskiego shoguna (lub sioguna jak kto woli), że jeśli dalej z portu będą przypływać do jego kraju katoliccy kapłani, to przestanie handlować z miastem. Wobec tego dwaj misjonarze zostali skierowani do Kochinchiny (dzisiejszy południowy Wietnam) i Kambodży. W tym drugim kraju Męciński przypadł do gustu władcy i wykorzystał czas posługi na naukę języka oraz zwyczajów Japończyków.

Przebrani za Chińczyków

W końcu nastąpił przełom dla wszystkich misjonarzy. Japonia znów odizolowała się od reszty świata i zaprzestała handlu z Makau. Nie było już powodu, by zabraniać zakonnikom podróży.

W 1642 roku Męciński wraz z Capecim wyruszył do Manili, aby stamtąd dostać się do zamkniętego przed nimi państwa. Stamtąd, wraz z 7 misjonarzami pod wodzą ojca Rubino, w przebraniu Chińczyków dotarli bez przygód do okolic japońskiej twierdzy Kagoshima, znajdującej się na półwyspie Satsuma.

Praca misjonarzy nie trwała długo. Zakonnicy pierwszego dnia przebrali się w japońskie stroje i przygotowali schronienie, a już nazajutrz zostali aresztowani przez ludzi shoguna Iemitsu Tokugawy. Zostali zdradzeni przez Holendrów, którzy wciąż handlowali z Japończykami i donieśli im o misjonarzach.

Jezuitów przetransportowano do Nagasaki, gdzie wtrącono ich do więzienia i próbowano przekonać do porzucenia wiary chrześcijańskiej. Gdy odmówili, poddano ich torturom, polegającym na pojeniu wodą aż do przepełnia, a potem układaniu w ściskających ciała prasach, które zmuszały do jej wymiotowania. Misjonarze mogli przerwać karę, wyrzekając się wiary, jednak mimo kilku miesięcy męczarni, żaden tego nie uczynił. Japoński władca, widząc, że brakiem efektów naraża się na pośmiewisko, nakazał zabić zakonników.

Męcińskiego wraz z towarzyszami powieszono głową w dół nad dołem z nieczystościami i trzymano tam aż do śmierci. Nasz rodak po 7 dniach tej tortury wyzionął ducha, jednak trzech jezuitów, w tym Capeci, po 9 dniach wciąż trzymało się życia. Widząc to, władca japoński nakazał zdjęcie ich ze sznurów i ścięcie misjonarzy.

I tak właśnie wyglądają losy Wojciecha Męcińskiego, pierwszego Polaka w Japonii. Mimo tego, że nie udało mu się nikogo tam nawrócić, nie można powiedzieć, że jego marzenie się nie spełniło. Na japońskim sznurze, odnalazł męczeńską śmierć, której tak gorąco poszukiwał.

Maksymilian Jakubiak

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj