Rule, Britannia! Mieszczanin marynarzem, czyli jak angielska marynarka dbała o stan osobowy

0
604
Bitwa pod Trafalgarem, obraz autorstwa Clarksona F. Stanfielda, 1836

„Britannia, rule the waves: Britons never will be slaves”. Tak brzmi refren popularnej pieśni, wyrażającej od drugiej połowy XVIII w. aspiracje narodu tworzącego imperium. Jak jednak Brytania rekrutowała marynarzy? Przed kim zabezpieczała wolność?

Angielska marynarka narodziła się dopiero za panowania Henryka VIII. Wcześniej? Bywało różnie. Aż do inwazji Normanów flota stanowiła istotny element polityki bezpieczeństwa, po tym, wraz z szeroką reorganizacją życia politycznego i społecznego, praktycznie przestała istnieć. To właśnie dlatego książę Ludwik mógł bez najmniejszych kłopotów dokonać inwazję na Anglię i – na zaproszenie baronów – obwołać się w roku 1216 królem. W 1340 roku Anglikom udało się zadać Francuzom dotkliwą porażkę pod Sluys, wciąż jednak nie byli w stanie zabezpieczyć własnych wybrzeży. Flota tworzona była ad-hoc, zgodnie z potrzebami chwili.

Stan ten zmienił dopiero Henryk VIII, którego słusznie obdarzono tytułem „ojca angielskiej marynarki”. Odziedziczył siedem mniejszych jednostek; w roku 1513 jego flota liczyła już 24 okręty. W zamyśle, marynarka wojenna miała stworzyć przewagę, której Anglicy nie mogliby zdobyć na lądzie przez wzgląd na uwarunkowania demograficzne. To wymagało stworzenia administracji, właściwej logistyki i rozbudowy zaplecza – w tym i technicznego. Wciąż jednak pozostawała zasadniczy problem braku rąk… Branka była rzeczą praktykowaną już wcześniej i znaną – zwłaszcza Irlandczykom i Walijczykom. W 1563 Elżbieta I zagwarantowała rybakom i marynarzom tyle, że ci będą koronie służyć… ale na morzu. Był to przywilej ograniczony czasowo, choć kilkukrotnie odnawiany. W 1597 przyjęte zostało prawo, które umożliwiało przymuszenie do służby na morzu włóczęg i awanturników; jednak z takich marynarzy admiralicja nie mogła być zadowolona. Oczywiście, praktyka „porywania” do służby w marynarce budziła napięcia i niepokoje, sprzyjała korupcji, a ponadto – nie rozwiązywała zasadniczego problemu. Stała się jednak początkiem ewolucji instytucji, na której później Wielka Brytania oparła swe panowanie na morzach i oceanach.

Naturalnym problemem stało się zabezpieczenie potrzeb marynarki w czasie wojny, jak i samych możliwości transportowych. W roku 1627 kapitan James Duppa zauważał, że priorytety te wydają się nie do pogodzenia: „(…) obecna sytuacja żeglarzy bardzo mnie niepokoi, i jeśli król miałby tego lata wystawić wielką flotę, a lękam się, że miałby okazję ku wojnie obronnej bądź napastniczej, wówczas (…) ustać musiałaby wszelka żegluga”. Zagroziłoby to zaopatrzeniu, bez czego z kolei trudno sobie wyobrazić samą wojnę…

„Branka” do marynarki, chaotyczna, brutalna, a często i przypadkowa, stała się normą. Korona zaczęła więc wprowadzać (przynajmniej formalną) ochronę przed przymusowym wcieleniem do floty i rozciągać ją na przedstawicieli kluczowych fachów, w tym i morskich. W 1703 r. wprowadzono przepisy rozszerzające dotychczasową praktykę przymuszania do służby, w 1740 określono kto jest – przynajmniej teoretycznie – chroniony przed takim przymusem: mężczyźni, którzy nie osiągnęli jeszcze 18. lat i po 50. roku życia (choć kilka lat później górną granicę wieku przesunięto o pięć lat), obcokrajowcy (licznie zasilający marynarkę wojenną w czasie konfliktu), a także marynarze mający mniej niż dwa lata doświadczenia na morzu. Częściową ochroną objęto także rybaków (nie wszędzie, a jeśli już, to właściciela łodzi, jego czterech pomocników i jednego marynarza…). Powód był prozaiczny: chodziło o zagwarantowanie dostaw świeżych ryb.

W tych realiach marynarkę zasilić mogli – wbrew własnej woli – podróżni, portowi robotnicy i mieszkańcy nadmorskich miast, rzemieślnicy, rolnicy itd.; przedstawiciele „chronionych” zawodów, których stosownie przekonano do tego, że są „ochotnikami”, a ponadto awanturnicy, włóczędzy i żebracy, a także skazańcy odsiadujący niższe wyroki. Wieczorową porą grupy kilkunastu marynarzy przemierzały ulice portów i nadmorskich miast szukając „kandydatów”, a zwłaszcza takich, którzy posiadali już żeglarskie doświadczenie. Jak dokonywano werbunku? Groźbą, przemocą i podstępem. „Rekruterzy” byli wynagradzani na podstawie efektów, a jedynym ratunkiem mogło być wykupienie się lub skuteczna ucieczka (choć w tym ostatnim przypadku zawsze istniało ryzyko, także oskarżenia o dezercję). Praktyka ta miała miejsce również i na morzu: „inspekcja” statku oznaczać mogła utratę połowy załogi, która została wzięta w służbę Królewskiej Mości. To rozwiązanie traktowano jednak jako ostateczność, zarezerwowaną na czas wojny.

Praktyka siłowego pozyskiwania marynarzy stała się też jednym z punktów zapalnych w relacjach między Stanami Zjednoczonymi a Wielką Brytanią: latem 1807 roku dowódca HMS Lepard kapitan Salusbury Humphreys postanowił dokonać inspekcji amerykańskiej fregaty USS Chesapeake – oficjalnym powodem miały być poszukiwania dezerterów. Amerykański dowódca się na to nie zgodził, co rozzłościło Humphreysa tak, że wydał rozkaz ostrzelania amerykańskiej jednostki. 3 Amerykanów zginęło, 18 zostało rannych – wskutek niespodziewanego ataku Amerykanie postanowili się poddać. Brytyjczycy „aresztowali” czterech marynarzy, z których jeden faktycznie okazał się dezerterem i został później stracony. Amerykańska opinia publiczna zareagowała powszechnym oburzeniem, co stanowiło kolejny krok w stronę wojny…

Praktyka przymusowego wcielania na służbę sięgnęła zenitu w epoce napoleońskiej. Wielu spośród marynarzy walczących pod Trafalgarem służbę rozpoczęło wbrew własnej woli, Nelson zdobył ich sympatię polepszając warunki bytowe. Świadom był także i tego, że bez szeroko stosowanego przymusu brytyjska flota skazana byłaby na porażkę. Paradoksalnie, sama praktyka chaotycznego przymuszania do służby została niedługo później zarzucona: floty uczestniczącej w wojnie krymskiej nie współtworzyli już ludzie porywani na lądzie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj