Rzeźnik powstania warszawskiego po wojnie został… burmistrzem! Dziurawa niemiecka denazyfikacja

0
606
Ruiny Warszawy po walkach powstańczych i niemieckiej dewastacji, Heinz Reinefarth

Mieszkańcy Westerland, niewielkiego niemieckiego kurortu nad Morzem Północnym, przez lata dobrze wspominali swojego burmistrza rządzącego miasteczkiem w latach 50. i 60. XX wieku. Heinz Reinefarth był na tyle sprawnym samorządowcem, że wybrano go nawet do parlamentu landu Szlezwik-Holsztyn. Nie byłoby w tej historii jednak niczego dziwnego gdyby nie fakt, że lokalny polityk zaangażowany w życie północnych Niemiec w trakcie II wojny światowej był zbrodniarzem – katem powstania warszawskiego i dowódcą rzezi Woli. Zmarł nie ponosząc za swoje czyny żadnej kary.

Reinefarth – z Gniezna do NSDAP i SS

Heinz Reinefarth, a w zasadzie Heinrich Friedrich Reinefarth, urodził się na początku XX wieku w Gnieźnie – na ziemiach polskich znajdujących się pod zaborem pruskim. Jego ojciec pracował w tych stronach jako sędzia. Heinz nie zapałał jednak uczuciem do ludzi, w których otoczeniu spędził pierwsze lata swojego życia, bo gdy będąc dorosłym mężczyzną ponownie przybył do Polski, to odegrał wybitnie negatywną rolę: brał udział w podboju naszego kraju jesienią roku 1939. I to nie jako szeregowy żołnierz powołany do wojska pod przymusem, ale aktywny członek partii nazistowskiej. Jak się jednak miało wkrótce okazać, nie był to jego ostatni kontakt z ziemiami polskimi.

Reinefarth, od wczesnych lat 30. członek SS i NSDAP, pełnił w trakcie II wojny światowej rozmaite funkcje. Po walkach w Polsce służył jako żołnierz we Francji oraz na froncie wschodnim. Następnie robił karierę w służbach związanych z zadaniami policyjnymi, porządkowymi i dyscyplinującymi, co w warunkach okupowania Europy przez Niemców oznaczało stosowanie przemocy i terroru wobec podbitych narodów. Reinefarth oczywiście był w to zaangażowany, dzięki czemu piął się w górę hierarchii nazistowskiego aparatu terroru. Służył w Czechach, a potem w jego rodzinnych stronach, które wtedy naziści nazywali Krajem Warty. Był tam wówczas najwyższym rangą policjantem. Łatwo się domyślić co to oznaczało w praktyce.

Nowe zadanie od Heinricha Himmlera

Wybuch powstania warszawskiego zastał Reinefartha właśnie w Kraju Warty i tam otrzymał od szefa SS Heinricha Himmlera nowe zadanie dotyczące pacyfikacji polskiej stolicy. Zadanie mordowania wszystkich, którzy nie są Niemcami, wykonywał niestety z największą skrupulatnością. W ten sposób doszło do rzezi Woli, największej jednostkowej zbrodni w historii całej niezwykle brutalnej II wojny światowej. Heinz Reinefarth dowodził tymi działaniami i zapisał się w dziejach jako jeden z największych zwyrodnialców – stoi w jednym szeregu wraz z Oskarem Dirlewangerem, choć ich powojenne losy mocno się różniły.

Od 5 do 7 sierpnia roku 1944 zbrodnie Reinefartha i jego ludzi miały największe natężenie. Szacuje się, że podczas rzezi Woli zamordowano nawet od 30 do 65 tysięcy osób – w zdecydowanej większości cywilów. Rozstrzeliwano wszystkich: mężczyzn, kobiety, dzieci, pacjentów szpitali. Dochodziło go gwałtów, podpaleń, rabunków. W pewnym momencie Heinz Reinefarth pytał nawet generała Nikolausa von Vormanna o to co ma robić z cywilami, gdyż ma mniej amunicji niż jeńców. Dobitnie pokazuje to jego stosunek do Polaków. Gdyby bowiem nie brakowało mu amunicji, zamordowałby wszystkich.

Morderstwa ludności cywilnej stały się nieco rzadsze dopiero po kilku dniach, gdy inny zbrodniarz, Erich von dem Bach-Zelewski, z powodów taktycznych (chęci poświęcenia większej uwagi walce z powstańcami) nakazał złagodzenie rozkazu Hitlera o mordowaniu wszystkich mieszkańców miasta.

Oczywiście takie podejście nie oznaczało w żadnym wypadku degradacji zbrodniarza Reinefartha. Nadal był aktywny, a jego oddziały walczyły z Polakami na Starym Mieście, Czerniakowie i Powiślu.

Dziś ciężko jednoznacznie oszacować ile osób zostało zamordowanych w wyniku działań ludzi podległych Reinefarthowi. Możliwe, że było to nawet 100 tysięcy osób. Z całą pewnością była to natomiast liczba olbrzymia, gdyż z działalności zbrodniarza zadowolony był sam Adolf Hitler. Niemiecki przywódca dodał Reinefarthowi Liście Dębowe do jego Krzyża Żelaznego, co z pewnością niezwykle ucieszyło odznaczonego – ów order wraz z dodanymi przez führer liśćmi znalazł się na grobie zbrodniarza po jego śmierci w roku 1979.

Upadek Rzeszy i poprawiona biografia Reinefartha

Zanim jednak Heinz Reinefarth stanął przed jedynym Sędzią, przed Którym każdy musi zdać relację z czynionego dobra i zła, minęło wiele lat. Natomiast w trakcie ostatnich miesięcy II wojny światowej zdążył jeszcze podpaść nazistowskiemu państwu, gdyż nie wykonał rozkazu o obronie twierdzy Kostrzyn do ostatniego żołnierza. W kolejnych latach na tej podstawie budował swoją legendę jako człowieka… sprzeciwiającego się Hitlerowi, choć w rzeczywistości do opuszczenia owej twierdzy przekonali go inni oficerowie. Reinefarth  natomiast w kolejnych latach twierdził, że do SS nie wstąpił z własnej woli, ale został wcielony do tej formacji niejako automatycznie. To w połączeniu ze szczęśliwym dla niego zbiegiem okoliczności pozwoliło mu bez szwanku przetrwać pierwsze miesiące po wojnie. Z Kostrzyna udał się bowiem do Berlina i tam walczył w obronie upadającej III Rzeszy, a następnie znalazł się w rękach Amerykanów, którzy uznali go za przydatnego zarówno w sądzeniu innych nazistów, jak i w roli potencjalnego agenta mogącego przekazać kontrwywiadowi wojskowemu wiele cennych informacji na temat Europy Wschodniej. I istotnie został informatorem, a gdy zorientowano się, że jego wiedza jest nikła, zaś on sam odpowiadał za zbrodnie, na przekazanie go Polsce lub ZSRR było już zbyt późno. Tutaj w grę weszła polityka. Reinefarth był więc przetrzymywany w obozach i transportowany na proces w Norymberdze w roli świadka, ale kary nie poniósł. W roku 1948 został natomiast wolnym człowiekiem. Wtedy też osiedlił się na wyspie Sylt przy granicy z Danią w brytyjskiej strefie okupacyjnej.

„Czekało go jeszcze postępowanie przed sądem orzekającym, badającym przynależność do organizacji nazistowskich uznanych za zbrodnicze. Reinefarthowi udało się jednak przekonać sąd, że jako generał policji wstąpił do SS przymusowo. Przedstawiał się jako wyjątek wśród wysokich funkcjonariuszy SS – jako ktoś, kto pod koniec wojny działał chwalebnie w twierdzy Kostrzyn” – mówił w rozmowie z Filipem Gańczakiem i Maciejem Foksem z „Biuletynu IPN” dr Philipp Marti, historyk badający życie i sprawę Reinefartha.

Jak dodaje naukowiec, Reinefarth miał także szczęście polegające na tym, że jego proces odbywał się dopiero w roku 1948, gdy denazyfikacja nie była priorytetem dla aliantów zachodnich. Ostatecznie spośród pięciu kategorii, do jakich wymiar sprawiedliwości przyporządkowywał dane osoby, Reinefarth nie został uznany ani za głównego winowajcę, ani za obciążonego, ani nawet za obciążonego w mniejszym stopniu. W postępowaniu denazyfikacyjnym zapadła decyzja, że był jedynie… biernym uczestnikiem wydarzeń. On jednak odwołał się od decyzji i ostatecznie został… uwolniony od zarzutów. Mógł powrócić do pracy adwokata. Zaangażował się też w życie polityczne.

SSamorządowiec

W dziedzinie polityki lokalnej Reinefarth odnosił niemałe sukcesy. Już bowiem w roku 1951 kat powstania warszawskiego i rzeźnik Woli został… burmistrzem Westerlandu. Mieszkańcy byli ewidentnie zadowoleni z jego rządów, gdyż pełnił funkcję aż do roku 1967. Zdołał m.in. odbudować miejscowość i nadać jej charakter jednego z najpopularniejszych kurortów w RFN. Co więcej, pomagał nawet… uchodźcom! Słowem: wzór do naśladowania. Wobec ewidentnych sukcesów burmistrza nikt nie zadawał kłopotliwych pytań o jego przeszłość. Ludzie chcieli patrzeć w przyszłość, a Reinefartha uznawano za dowódcę odznaczonego zaszczytnym Krzyżem Żelaznym, a nie zbrodniarza. Niektórzy co prawda słyszeli pogłoski o powstaniu warszawskim, ale uznawano, że jedynie wykonywał rozkazy dotyczące tłumienia nielegalnego buntu. Wobec ewidentnych zasług dla lokalnej społeczności oraz braku zainteresowania przeszłością zbrodniarz został w roku 1958 deputowanym do landtagu – parlamentu landu Szlezwik-Holsztyn.

Co ciekawe, został wówczas wybrany mimo iż rok wcześniej w komunistycznych Niemczech Wschodnich opublikowano film pt. „Urlop na Sylcie” poświęcony właśnie Reinefarthowi. Początkowo uznawano dokument za enerdowski paszkwil, ale wkrótce w liście do „Der Spiegela” zarzuty potwierdził szanowany profesor Hans Thieme, który w roku 1944 był w Warszawie i jako adiutant jednego z oficerów słyszał słowa o braku amunicji do rozstrzeliwania jeńców.

Mimo afery burmistrz i deputowany do landtagu nadal pełnił swoje funkcje i nie doczekał się nawet aktu oskarżenia. Dlaczego tak się stało? Po pierwsze wówczas społeczeństwo niemieckie uznawało tłumienie powstania warszawskiego za operację wojskową, a nie ludobójstwo. Po drugie natomiast brakowało dokumentów potwierdzających winę Reinefartha, zaś świadkowie… nie mogli sobie niczego przypomnieć – najpewniej dlatego, że sami byli winni. Zaś zeznania tych, którzy coś jednak pamiętali, nie były traktowane z należytą uwagą. Prowadzono co prawda w tej sprawie pewne kwerendy na terenie Polski, ale i im przypisywano nikłe znaczenie.

Tym samym jedyną karą jaką za swoje zbrodnie poniósł Reinefarth było… niedopuszczenie go do zawodu notariusza po zakończeniu przez niego kariery politycznej. Funkcja wiązała się bowiem z pewnymi atrybutami władzy państwowej, a rządząca w Niemczech Zachodnich na przełomie lat 60. i 70. lewica chciała dokonać przełomu w stosunkach z Europą Wschodnią. Nie wypadało więc akceptować faktu wykonywania takiego zawodu przez zbrodniarza. Reinefarth był jednak prawnikiem oraz otrzymywał wysoką emeryturę jako były burmistrz. Miał ponadto świadczenia z racji służby wojskowej.

Zmarł na wiosnę roku 1979 w Westerland. Poza brakiem możliwości wykonywania zawodu notariusza nie poniósł żadnych konsekwencji swoich zbrodni.

A Niemcy? Mijały lata, a sprawa wydawała się zamknięta, zakończona poprzez milczenie. Na szczęście jednak kilka lat temu, w roku 2014, politycy z landu, w którym Reinefarth pełnił funkcję deputowanego, jednogłośnie przyjęli uchwałę, w której wyrazili żal z powodu robienia przez niego kariery samorządowca wysokiego szczebla. Prosili także ofiary zbrodniarza o wybaczenie. Z kolei na ratuszu w Westerland w tym samym roku pojawiła się tablica w języku polskim i niemieckim. Dotyczy ona powstania warszawskiego i czynów późniejszego burmistrza miasteczka. Twórcy tablicy wyrazili wstyd oraz nadzieję na pojednanie.

Należy więc docenić odcięcie się dzisiejszych Niemiec od zbrodniarza, który po II wojnie światowej nie poniósł żadnych konsekwencji swoich czynów, a w RFN został samorządowcem. Można było bowiem nadal milczeć o przeszłość burmistrza. Słowem: lepiej późno, niż wcale.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj