Spektakularne inwestycje, wielki skandal i półmrok dziesiątek miast. Elektryfikacja w II RP

0
214
Zdjęcie ilustracyjne. Fot.:manolofranco/pixabay.com

Jeden z najpopularniejszych poetów dwudziestolecia międzywojennego Julian Tuwin napisał wiersz pt. Pstryk. Czytamy w nim o pstryczku-elektryczku, który posiada niezwykłe moce: „Bardzo łatwo: pstryk – i światło!”. Sprawa elektryfikacji II Rzeczypospolitej nie była jednak taka prosta.

Prąd elektryczny w dwudziestoleciu międzywojennym nie był wynalazkiem nowym. Ba – w ogóle nigdy nie był wynalazkiem, a odkryciem dokonywanym stopniowo w wieku XVIII i XIX. Ostatecznie jednak elektryczność zaczęła oświetlać polskie miasta w ostatnich dekadach XIX stulecia, a więc jeszcze w czasach zaborów. Pojawiły się wówczas pierwsze uliczne lampy korzystające z tej technologii, jasność zapanowała na halach produkcyjnych, a w pierwszych latach XX wieku na ulice polskich wyjechały elektryczne tramwaje. Postęp obejmował wszystkie zabory.

I wojna światowa przerwała elektryfikacyjny pęd, a konflikt zbrojny zdewastował niemałą część osiągnięć sprzed roku 1914. Po roku 1918 Polska podnosiła się ze zgliszczy także w tej dziedzinie. Tuż po odzyskaniu niepodległości nasz kraj posiadał niespełna 300 elektrowni o łącznej mocy około 210 MW produkujących rocznie około 500 GWh.

Z czasem ta wartość rosła. W roku 1938 mieliśmy już blisko 3200 elektrowni o mocy 1670 MW produkujących rocznie blisko 4000 GWh. Postęp był więc ewidentny.

Do takiego rozwoju przyczyniły się m.in. spektakularne inwestycje. Jednym z najciekawszych przykładów rozwoju polskiej energetyki w dwudziestoleciu międzywojennym jest elektrownia wodna w Gródku w powiecie świeckim. Plan stworzenia w tym miejscu takiego obiektu opracowali jeszcze Niemcy, którzy nie przerwali prac nawet w trakcie I wojny światowej, zaprzęgając do rozwoju obiektu nie tylko robotników, ale i jeńców. To jednak Polacy po roku 1918 kontynuowali prace i nadali inwestycji ostateczny kształt. Wielka w tym zasługa inżyniera Alfonsa Hoffmanna. Nie przypadkiem mówi się, że to człowiek, który oświetlił Pomorze. Był on nie tylko patriotą i społecznikiem, ale także hydrotechnikiem. Ponadto jego wizja cieszyła się wsparciem ówczesnego ministra robót publicznych profesora Gabriela Narutowicza. Późniejszy prezydent Rzeczypospolitej zamordowany przez zamachowca był bowiem wybitnym hydrotechnikiem. Inwestycję oddano do użytku na wiosnę roku 1923, a więc już po tragicznej śmierci Narutowicza. W uroczystości wziął natomiast udział kolejny prezydent RP – Stanisław Wojciechowski.

Obiekt dość szybko zaczęto modernizować, by zwiększać jego moc. Powstająca Gdynia miała bowiem coraz większe potrzeby energetyczne. W związku z tym faktem w roku 1928 rozpoczęto budowę kolejnej elektrowni w okolicy – w Żurze. Na otwarcie tego obiektu przybył z kolei prezydent Ignacy Mościcki. Oba obiekty nie tylko zbudowano w oparciu o innowacyjne technologie, ale także pozwoliły one Gdyni uzyskać energetyczną niezależność od Niemiec i Wolnego Miasta Gdańsk. Inna spektakularna inwestycja w elektrownie wodne powstała w Międzybrodziu Bialskim (na Sole).

Wielkie obiekty powstałe dzięki talentowi i zapałowi patriotów to jedna strona medalu. Polska elektryfikacja z lat 1918-1939 ma bowiem także ciemne – dosłownie i w przenośni – karty. I niestety porażek było wówczas więcej niż spektakularnych sukcesów.

Generalnie bowiem aż do roku 1939 prąd w domach był rzadkością. Co prawda sytuacja w miastach wyglądała znacznie lepiej, ale i tak ciężko mówić w tym przypadku o sukcesach. Najlepiej zelektryfikowany był Górny Śląsk. W przypadku Katowic liczba budynków mających dostęp do prądu wynosiła ponad 90 procent. A dalej? Długo, długo nic.

Nieźle – ale tylko jak na warunki II RP – było w Warszawie i Łodzi, gdzie prąd docierał do 2 na 3 domy. Nieco gorzej wyglądała sytuacja w Poznaniu i Krakowie. Były jednak w międzywojennej Polsce także duże miasta wojewódzkie, w których prąd docierał do mniej niż połowy obiektów. I nie mówimy tylko o Kresach. Podobnie było w Gdyni czy Bydgoszczy.

Ponadto 1 na 6 polskich miast w okresie międzywojennym w ogóle nie było zelektryfikowanych. Ich mieszkańcy musieli więc korzystać z lamp naftowych i świec. Nie była to jednak w ówczesnej Polsce rzadkość.

Brak prądu w około 100 miastach to bowiem nic przy sytuacji na wsiach. Tam w roku 1939 dostęp do prądu był jedynie teoretyczny. Elektryfikacja objęła bowiem zaledwie nieco ponad 1200 wsi, a więc około 3 procent miejscowości.

Co na to władze? Z jednej strony popierały elektryfikację, a prezydent RP w rozporządzeniu z roku 1933 wprowadził rozmaite formy wsparcia i ulg dla przedsiębiorstw inwestujących w prąd. Z drugiej jednak strony aż do roku 1939 nie powstał żaden centralny plan elektryfikacji kraju, a wszystko odbywało się na zasadach oddolnej i spontanicznej inicjatywy. Nie było także żadnych szczególnych finansowych gwarancji rządowych dla inwestujących.

Jakby jednak tego było mało – tam, gdzie prąd docierał, istniało ryzyko malwersacji finansowych. Taka sytuacja miała miejsce w samej stolicy, gdzie elektrownią i siecią zarządzała jeszcze od czasów carskich francuska firma zwana Towarzystwem Elektryczności w Warszawie. Przedsiębiorstwo otrzymało wówczas monopol na oświetlanie ulic. Umowa obowiązywać miała przez 35 lat.

Warszawiacy posiadali własną elektrownię od roku 1904. Wtedy bowiem powstał obiekt na Powiślu – jeden z pierwszych na ziemiach polskich. Wytwarzana moc nie była spektakularna, ale wówczas i tak można było mówić o postępie. Ponadto już w roku 1908 na ulice miasta wyjechały pierwsze elektryczne tramwaje.

Niestety w dwudziestoleciu międzywojennym działania Compagnie d’Electricite de Varsovie pozostawiały wiele do życzenia. Sieć nie rozwijała się w zadowalającym tempie. Rosły za to ceny. Tym samym spółka wytransferowała za granicę dziesiątki milionów złotych zysku, nie oferując Warszawiakom nic atrakcyjnego w zamian. W końcu polski sąd zdecydował o zajęciu elektrowni (za odszkodowaniem). Firma utraciła koncesję, a infrastrukturę przejęło miasto zyskując tym samym kontrolę nad jedną z największych elektrowni w Polsce. Ceny rychło spadły o około 1/3.

Znany z entuzjastycznego nastawienia do postępu technologicznego Julian Tuwin pisząc wiersz pt. Pstryk stwierdził: „jak tym pstryczkiem zrobić pstryk, to się widno robi w mig”. Owszem, pod względem technicznym miał rację, jednak polska elektryfikacja była prawdziwą drogą przez mękę – o czym z pewnością artysta bardzo dobrze wiedział. „Bardzo łatwo: pstryk – i światło!” – było tylko w wierszu dla dzieci.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj