Kapłan, Polak i legenda dzikiego zachodu. Teksańska przygoda księdza Bakanowskiego

0
359
Kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Panna Maria w Teksasie. Fot.: Larry D. Moore, CC BY-SA 3.0 , via Wikimedia Commons

Dziki zachód obfituje w opowieści o rewolwerowcach, strzelaninach i przygodach. Mało kto jednak wie, że wśród legend, kroczących wówczas po amerykańskiej ziemi, znajdują się również Polacy. Wśród nich jest ksiądz Adolf Bakanowski, powstaniec styczniowy, kapłan i opiekun polskich osadników.

Ślązacy

Ta opowieść zaczyna się jeszcze przed przybyciem naszego bohatera do Ameryki. Rozpoczęła się ona w Hrabstwie Karnes, niewielkiej jednostce administracyjnej leżącej w południowym Teksasie. Znajduje się tam kawałek ziemi położony blisko rzeki San Antonio, kupiony przez franciszkanina Leopolda Moczygębę, pochodzącego (jak można się domyślić po nazwisku) z Polski. Brat Moczygęba pełnił wtedy służbę duszpasterską w Teksasie już od dekady i zapragnął założyć osadę, do której ściągnąłby Polaków, oferując im szansę na nowe życie i ucieczkę od dręczącego ich w tamtym okresie życia pod zaborami i głodu.

Polski kapłan postanowił zaprosić do osady Górnoślązaków ze swoich rodzimych stron, czyli z Płużnicy Wielkiej. Na wezwanie franciszkanina szybko odpowiedziało około 150 pionierów. Po przybyciu wraz z bratem Moczygębą założyli w 1854 roku najstarszą polską osadę w Ameryce. Nazwali ją Panna Maria. Żeby uwieńczyć budowę, polski kapłan odprawił mszę świętą pod dębem rosnącym w centrum miejscowości.

Sytuacja niestety szybko wymknęła się spod kontroli. Na wezwanie brata Moczygęby odpowiedziało znacznie więcej emigrantów, niż zakonnik zakładał w najśmielszych snach. Oprócz pionierów, do osady przybyło jeszcze ponad 2 tysiące Ślązaków, co doprowadziło do szeregu problemów. Mieszkańcy w ciągu kolejnych czterech lat musieli się mierzyć z malarią, wszędobylskimi wężami, a także zarówno powodziami, jak i suszami. Sytuacja Panna Maria stała się tak opłakana, że w 1858 roku liczebność osady zmniejszyła się o 1/3, a brat Moczygęba musiał salwować się ucieczką na północ, gdy wściekli i zawiedzeni osadnicy chcieli powiesić kapłana na tym samym dębie, pod którym cztery lata wcześniej odprawił inauguracyjną mszę.

Warto tu zaznaczyć, że choć w tamtym okresie Śląsk do Polski nie należał, mówimy tu wszak o czasach rozbiorów, to przybywający do Panna Maria osadnicy identyfikowali się właśnie jako Polacy. Na obowiązkowo wypełnianych kwestionariuszach emigracyjnych, jako kraj pochodzenia wpisywali właśnie Polskę.

Powstaniec w Ameryce

Ksiądz Adolf Sykstus Bakanowski należał do Zgromadzenia Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa, nazywanego skrótowo zmartwychwstańcami lub rezurekcjonistami. Jednakże ksiądz Bakanowski, był nie tylko duchownym, ale i polskim patriotą. W swojej młodości służył jako kapelan jednego z oddziałów powstańców styczniowych. Nie uczestniczył co prawda w bitwach, aczkolwiek nabył tam doświadczenie, które przyda mu się później podczas misji w Teksasie. W końcu, nie widząc już szans na zwycięstwo powstańców, opuścił grupę i powrócił do pracy kapłańskiej w zaborze rosyjskim. Tam zwrócił na siebie uwagę urzędników swoimi patriotycznymi kazaniami. Aresztowano go, lecz dzięki wstawiennictwu biskupa został zwolniony z więzienia, ale też zmuszony do opuszczenia kraju. Jak wielu dawnych powstańców trafił do Włoch, a tam dołączył do wspomnianego zgromadzenia.

Niedługo później, w 1866 roku, decyzją przełożonego został wysłany na misję do Teksasu, wraz z kilkunastoma innymi duchownymi. Gdy dotarli do Ameryki, zostali rozdzieleni przez swoich zwierzchników pomiędzy różne parafie. Ksiądz Bakanowski, wraz z młodym klerykiem, Feliksem Zwiardowskim, został wysłany do Panna Maria. Ostatecznie, do polskiej osady przybyli 1 Listopada 1866 roku.

Trudy osadników

Po ucieczce brata Moczygęby, pannamarianom nie żyło się łatwo. Nie tylko musieli się mierzyć z dawnymi problemami, ale do tego stawiali czoła nowym, spowodowanym zakończoną w 1865 roku wojną secesyjną. Teksas, jako jeden z wielu stanów południowych, dołączył do konfederatów. Jako że siły południa potrzebowały żołnierzy, władze postanowiły przymusowo mobilizować osadników, w tym i Polaków z Panna Maria. Lekko mówiąc, Górnoślązakom ten pomysł nie przypadł do gustu. Wielu z nich uciekało przed przymusowymi poborami, przeprowadzanymi przez zaborców i nie życzyło sobie, aby na obcej ziemi spotkał ich ten sam los. Dodatkowo większość pannamarian wspierała Unię, oferującą im prawa wyborcze i zakazującą niewolnictwa, uznawanego przez mieszkających tam Polaków za barbarzyństwo. To doprowadziło do masowych dezercji i po przegranej wojnie, aktów zemsty na osadnikach, ze strony wielu Teksańczyków.

Ksiądz Bakanowski podzielał poglądy pannamarian, jednakże jego pierwszym problemem okazał się nie Teksańczyk, a Niemiec.  Gdy kapłani przybyli do osady, okazało się, że jest ona w kiepskim stanie, a zarządza nią schlebiający okolicznym Amerykanom Niemiec, będący zresztą głową jedynej niemieckiej rodziny w osadzie (polskich mieszkało tam około 200). Ten zarządca był jednocześnie jedynym kupcem i sędzią, opiekującym się również gruntami kościelnymi. Znacząco utrudniał pracę polskim kapłanom, ukrywając przed nimi wszelkie dokumenty, a klucz do kościoła oddając dopiero po wstawiennictwie biskupa. Próbował co prawda przeciągnąć duchownych na swoją stronę, oferują im darmowy wikt, ci jednak szybko się usamodzielnili, zamieszkując w starym spichlerzu, gdzie z pomocą polskich rodzin założyli gospodarstwo.

Posługa

Kapłani szybko zjednali sobie miłość ludzi. Wydzierżawiali im grunta kościelne, żeby mogli więcej hodować, żyli skromnie i nie bali się pracy. Jednocześnie Polakom bardzo brakowało katolickiego księdza, jako że odkąd brat Moczygęba opuścił Panna Maria, nie mieli oni własnego przewodnika duchowego.

Po trzech latach kapłani wynieśli się ze spiżarni i zamieszkali na piętrze szkoły, wybudowanej z ich inicjatywy. Kiedy nie odprawiali mszy, trudno było rozpoznać, że są duchownymi. W sutanny ubierali się tylko na czas nabożeństw, a poza nimi chodzili w zwykłych, cywilnych strojach. Do tego zawsze mieli przy sobie rewolwery lub karabiny, ewentualnie dubeltówki, gdy udawali się na polowania.

Oprócz Teksańczyków ksiądz Bakanowski obawiał się Indian, którym zdarzało się atakować podróżników i osady. Polski zmartwychwstaniec szczególnie musiał mieć się na baczności, jako że często w ramach pracy misyjnej podróżował między osadami. Do tego niejednokrotnie wędrował do odległych farm, jako że znał się dość dobrze na medycynie. Ksiądz Bakanowski obrósł nawet swego rodzaju kultem, gdy dzięki jego usługom doktorskim, zmniejszającym śmiertelność osadników, ci zaczęli wierzyć, iż obecność powstańca styczniowego chroni ich przed śmiercią. Zapał i pracowitość księdza Bakanowskiego szybko sprawiły, że mianowano go przełożonym misji zmartwychwstańców w Teksasie, a Panna Maria stała się ich centrum.

Teksańscy rozbójnicy

Pannamarianie często padali ofiarą zbrojnych band. Nie mogli też dociekać sprawiedliwości, jako że miejscowi szeryfowie notorycznie kryli Amerykanów, kiedy sprawa dotyczyła zabójstwa Polaka. Żeby jakkolwiek rozwiązać tę sprawę, w 1869 roku, ksiądz Bakanowski udał się do sekretarza hrabstwa. Przedstawił problem osadników, a nawet ściągnął go do Panna Maria i tam pokazał skalę napadów. Sekretarz nakazał kapłanowi uzbroić osadę i w razie napaści, bronić się i bić dzwonem na alarm. Miało to być rozwiązanie tymczasowe, dopóki rząd USA nie zdoła sprowadzić do Teksasu większych sił.

Ksiądz Bakanowski od razu wziął się do pracy. Korzystając ze swojej wiedzy i doświadczenia zdobytego podczas powstania styczniowego, sformował z polskich osadników oddział stu kawalerzystów. Uzbroił ich i wyszkolił, a żeby zademonstrować zdolności bojowe swojego oddziału, nakazał mu w pełnym galopie i szyku przejechać przez okoliczne miasto. Wielu Teksańczyków po tym pokazie zrezygnowało z uprzykrzania życia Polakom, ale nie wszyscy byli na tyle mądrzy.

Duża grupa Amerykanów postanowiła otwarcie napaść na osadę. Tak szybko wjechali do Panna Maria, że nim ktokolwiek zdołał zareagować, jeden z jeźdźców postrzelił kobietę, a drugi spróbował z bliska wypalić do księdza Bakanowskiego. To się nie powiodło. Zmartwychwstaniec chwycił leżącego obok drewnianego drąga i zdzielił nim rozbójnika tak mocno, że ten zobaczył wszystkie amerykańskie gwiazdy. Sekundę po tym nadjechała kawaleria księdza Bakanowskiego i pogoniła Teksańczyków aż do małej rzeczki, którą Ślązacy nazywali Cebula, a Amerykanie Cibolo. Tam doszło do strzelaniny wygranej przez Polaków.

Drugie starcie

Do kolejnego ataku doszło kilka miesięcy później. Tym razem Amerykanie uderzyli w bardziej przemyślany sposób. Wiedzieli, że Polacy nie noszą broni do kościoła, dlatego nadjechali podczas mszy świętej i czekali, aż ich ofiary wyjdą na otwartą przestrzeń. Byli tak pewni siebie, że sprowadzili nawet swoje żony, narzeczone i córki, żeby mogły popatrzeć, jak rozprawiają się z obcokrajowcami.

Ksiądz Bakanowski szybko spostrzegł, co się święci. Duchowni w kościele zawsze mieli kilka sztuk karabinów, rozdali je więc wiernym i nakazali zająć pozycje w oknach. Zmartwychwstańcy również chwycili za broń, aczkolwiek wiedzieli, że Amerykanie mają dużą przewagę. W tym momencie napastnicy zauważyli, że kościół się zbroi. Podjeżdżali bliżej, niepomni okrzyków księdza Bakanowskiego, nakazującego by się zatrzymali. Polski kapłan, chcąc uniknąć rozlewu krwi, wymyślił jak ich przestraszyć. Wycelował z karabinu tuż ponad głowy teksańskich kobiet, zachęcających swych mężczyzn do mordu, po czym wypalił kilka razy. Przerażone panie zupełnie straciły głowy i zaczęły panicznie uciekać. Panowie ruszyli za nimi, obawiając się, że pogubią się na niebezpiecznym terenie. To dało Polakom czas na zorganizowanie obrony w szkole, jednak okazała się ona niepotrzebna. Napastnicy już nie wrócili. Mimo to, nad Panna Maria wciąż wisiało widmo kolejnych ataków.

Zmartwychwstańcy, żeby zapobiec ponownym atakom, postanowili udać się do San Antonio i prosić tamtejszego generała o pomoc, co udało się dzięki wstawiennictwu przebywającego tam akurat biskupa. Pięć dni po wizycie w mieście, do Panna Maria zajechało 150 kawalerzystów. Ich kapitan przywitał księdza Bakanowskiego słowami Jesteśmy do usług Waszej Wielebności. Później, rozmiary stacjonujących sił się powiększyły o kolejnych żołnierzy i kilka sztuk artylerii. Wojskowym dobrze się żyło obok Polaków. Żołnierze mieli własne jedzenie, więc osadnicy nie musieli dzielić się z nimi swoimi skromnymi zapasami. Do tego dowódcy sprowadzili rodziny, które bardzo ciepło przyjęto.

Koniec z Niemcem

Pamiętacie jeszcze naszego zarządcę? Na niego również ksiądz Bakanowski znalazł sposób, tym razem z pomocą wojska.

Ksiądz Bakanowski, po kilku tygodniach od ataku Teksańczyków, wpadł wraz z kapitanem kawalerzystów Amerykańskich na pomysł, jak odsunąć Niemca od władzy. Wciąż nie otrzymał mapy gruntów, którą zarządca powinien mu oddać już lata temu. Postanowił więc, że zacznie budować spichlerz na ziemi Niemca. Kiedy ten przychodził na skargę, ksiądz upierał się, że ziemia należy do kościoła i może budować dalej. W końcu zarządca doniósł na niego do szeryfa. Ten aresztował go i zaprowadził do sądu Niemca. Tam, sędzia i poszkodowany w jednej osobie, trzymając mapę gruntów opieczętowaną napisem „WŁASNOŚĆ KOŚCIELNA”, wytłumaczył przysięgłym, całą sprawę, a oni uznali winę księdza. Gdy zapadł wyrok skazujący, szeryf chciał odprowadzić polskiego kapłana do aresztu, lecz ten zakomunikował, że nigdzie z nim nie idzie. Powiedział mu za to, żeby wyjrzał przez okno.

Stała tam grupa kawalerzystów księdza Bakanowskiego, czekająca tylko na pretekst, by szturmem odbić swojego przywódcę. Nie widząc szans na ucieczkę, szeryf został zmuszony puścić kapłana wolno, a ten od razu pogalopował do wspomnianego wcześniej kapitana. Gdy żołnierz usłyszał o tym, że Niemiec wciąż nie oddał księdzu Bakanowskiemu wszelkich dóbr kościelnych, pojechał do niego wraz z duchownym, oskarżył o kradzież, nakazał zwrot wszelkich zagarniętych przedmiotów oraz usunął z urzędu. Wkrótce przyjechał porucznik i dopełnił formalności.

Powrót do Europy

Niedługo później, w sumie cztery lata po przybyciu do Panna Maria, ksiądz Bakanowski został wezwany do Rzymu, aby tam nauczać nowych nowicjuszy. Polski kapłan z bólem serca zaakceptował swój los, jednak miejscowi nie chcieli go tak łatwo puścić. Polacy ustawili zbrojne warty pod drzwiami duchownego, żeby ten po kryjomu nie wyjechał, a sekretarz hrabstwa próbował interweniować u biskupa, aby pozwolił duchownemu zostać.

Nic to nie pomogło. Polacy w końcu odpuścili warty, widząc, że kapłan nie podważy decyzji zwierzchników. Tym sposobem ksiądz Bakanowski, który roztoczył tak troskliwą opiekę nad mieszkańcami Panna Maria, wyruszył w swoją podróż. Nim jednak dotrze do Rzymu, będzie działał w skupiskach Polaków w Chicago. Dopiero w 1873 roku powróci do Europy. Miło mi też napisać, że raptem 7 lat później, zamieszka na polskich terenach, gdzie będzie działał aż do swojej śmierci w roku 1916.

Co do Panna Maria, ciągłe problemy w postaci powodzi i susz, sprawiały, że osada stawała się coraz mniejsza, lecz nie zanikła całkowicie. Obecnie pozostaje kolebką polskości w Ameryce. Mieszka tam około stu osób, potomków pierwszych osadników z Górnego Śląska. Porozumiewają się ze sobą własnym dialektem śląskim, nazywanym dziś dialektem teksańskim lub śląsko-teksańskim. Zachowały się też budynki z okresu misji zmartwychwstańców, w tym szkoła oraz kościół, choć ten w 1877 roku odbudowywano, po tym, jak w większości spłonął po trafieniu piorunem. W centrum miasta do dziś działa pierwszy sklep w Panna Maria. Niedaleko obok można zobaczyć ten sam dąb, na którym kiedyś osadnicy próbowali powiesić brata Moczygębę.

Maksymilian Jakubiak

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj