Czy komunista może być Polakiem? Przypadek Konstantina Rokossowskiego

0
690
Konstantin Rokossowski

W chwili rozpadu carskiej Rosji i wybuchu rewolucji młody Konstanty mógł – jak wielu naszych rodaków – porzucić służbę dla wschodniego imperium i pomóc tworzącej się Rzeczypospolitej. On jednak wybrał inaczej. Wybrał Rosję – i to „czerwoną”. Ta decyzja zaważyła na całym jego dalszym życiu, ale jeszcze nie raz przyszło mu tłumaczyć się z polskości.

A polskość w przypadku Konstantego Rokossowskiego nie wynikała li tylko z języka, jaki wyniósł z rodzinnego domu czy z okolicy, w której się wychował. Jego przodkowie zapisali się bowiem złotymi zgłoskami w walkach o niepodległość Ojczyzny. Dodatkowo pochodzący z Wielkopolski Rokossowscy byli rodem szlacheckim o długiej tradycji.

Nowa narodowość i nowe imiona

Mimo niegdysiejszej potęgi pauperyzacja dotykająca polską szlachtę w wieku XIX (wysadzeni z siodła) objęła i rodzinę Ksawerego Wojciecha. Ojciec przyszłego marszałka Związku Sowieckiego i Polski został kolejarzem. Z kolei matka – szlachcianka, tyle, że rosyjska – pracowała jako nauczycielka. Nic więc dziwnego, że ich syn zamiast typowo arystokratycznych rozrywek musiał fizycznie zarabiać na chleb. Z tego też powodu jeszcze przed I wojną światową poznał założenia ruchu komunistycznego i nawet spędził z powodu politycznego zaangażowania kilka tygodni w więzieniu. Ów etap życia Konstantego przerwała wojna. Gdy się kończyła, zainteresowany socjalizmem młodzieniaszek był już nie tylko komunistą o imieniu Konstantin, ale i Rosjaninem, którego nieżyjący od kilkunastu lat ojciec nagle stał się… Konstantinem.

Tak! Mogąc bowiem porzucić carską Rosję w chwili jej głębokiego kryzysu i zaczynającej się bolszewickiej rewolucji Konstanty Ksawerowicz Rokossowski zdecydował się pozostać na wschodzie i dołączyć do czerwonych. Stał się wtedy Konstantinem Konstantinowiczem, gdyż próbując ukryć swoje polskie pochodzenie nie tylko dostosował własne imię do języka rosyjskiego, ale i „poprawił” na bardziej rosyjskie imię ojca.

Następnie, już w roli Rosjanina, służył „czerwonej” ojczyźnie walcząc z jej wrogami. W trakcie wojny domowej wsławił się m.in. starciami na Dalekim Wschodzie z legendarnym dowódcą „białych” – Romanem von Ungernem-Sternbergiem, który zapracował sobie na miano „krwawego barona”. Ponadto jeszcze przed zakończeniem wewnętrznych walk oficjalnie został bolszewikiem, gdyż wstąpił do partii. Następnie kształcił się w leningradzkiej Wyższej Szkole Kawalerii, a podczas wojny domowej w Hiszpanii doradzał miejscowej lewicy.

I gdy wydawało się, że kariera Konstantina rozwija się w najlepsze, rozpoczęły się w Związku Sowieckim wielkie czystki. Dotknęły one i Rokossowskiego. Człowiek, który chcąc ukryć polskie pochodzenie zmienił nawet imię własnego ojca, został posądzony o pracowanie dla… polskiego wywiadu. Przez 3 lata był torturowany fizycznie i psychicznie, ale do rzekomego szpiegostwa się nie przyznał. Szczęście uśmiechnęło się do niego dopiero w chwili sowieckich nieszczęść na froncie fińskim. Wtedy bowiem władze ZSRR pojęły, że terror i propagowanie miłości do Stalina nie zastąpią talentu oficerów. Konstantin wrócił do łask i został generałem.

II wojna światowa i powrót do Polski

W takim właśnie stopniu przyszło mu bronić Związku Sowieckiego przed niemiecką napaścią z roku 1941. Wielka Wojna Ojczyźniana stała się dla Rokossowskiego momentem wielkiej chwały, ale też wyzwaniem. I nie chodzi tylko o to, że dowodził w trakcie obrony Moskwy, w bitwie na łuku kurskim czy pod Stalingradem, prezentując się z dobrej strony. Nie chodzi też o to, że dowodził 1. Frontem Białoruskim czy opracował Operację „Bagration”. To bowiem właśnie podczas II wojny światowej przyszło mu powrócić do Polski. Pod Warszawą stanął niemalże w chwili trwania w stolicy powstania. Kilka tygodni wcześniej został marszałkiem Związku Sowieckiego, a teraz, w sierpniu 1944, patrzył jak ginie miasto, w którym mieszkała jego siostra, a on sam spędził młodość. I choć Rokossowski dążył nawet do udzielenia walczącej Warszawie wsparcia, to niezależnie od jego woli Stalin był temu jednoznacznie przeciwny i Związek Sowiecki długo nie robił nic.

Tymczasem zaprezentowany wówczas sentyment wobec Polski mógł być jednym z powodów, dla których wkrótce Rokossowski stracił na rzecz marszałka Gieorgija Żukowa dowództwo nad 1. Frontem Białoruskim. I choć objął w zamian 2. Front, to nie uczestniczył w prestiżowym wyścigu po Berlin. Niejako na pocieszenie dowodził natomiast w Moskwie Paradą Zwycięstwa w roku 1945.

Wkrótce jednak okazało się, że Stalin widzi w Rokossowskim swojego wysłannika do Polski. I nie chodziło wyłącznie o dowództwo nad sowieckimi wojskami stacjonującymi w Legnicy, które sprawował już od wiosny roku 1945, ale też bezpośrednie, oficjalne uczestnictwo we władzach komunistycznych. Oto bowiem jesienią 1949 roku Ministrem Obrony Narodowej „czerwonej” Polski przestał być przedwojenny generał zdegradowany w czasach II RP z powodu udziału w aferze finansowej – marszałek Michał Rola-Żymierski. Zastąpił go Rokossowski, który w listopadzie roku 1949 został nie tylko ministrem i marszałkiem Polski, ale także ponownie… Polakiem.

Propagandowa repolonizacja Rokossowskiego

Objęcie ważnych, wręcz strategicznych urzędów w Polsce Ludowej przez Rosjanina zostało poprzedzone kampanią propagandową przekonującą do jego polskości. Podkreślano m.in. związki Rokossowskiego z warszawskim ruchem robotniczym. Sam zainteresowany nie był jednak zachwycony przedstawianiem go jako Polaka. Można wręcz powiedzieć, że był to przejaw nie tylko obaw dotyczących kpienia w Rosji z jego ponownej polonizacji czy nawet poważniejszych konsekwencji, ale także swoistej… uczciwości. O ile bowiem w kwestii podpisywania wyroków śmierci na Polaków czy zwalczania wszelkich przejawów niezależności niespecjalnie różnił się od Roli-Żymierskiego, o tyle był prymusem w dziedzinie sowietyzacji polskiej armii, także w wymiarze personalnym. Słowem: był człowiekiem absolutnie lojalnym wobec ZSRR i jego polskość miała jedynie charakter fikcji użytecznej dla „czerwonych” propagandzistów.

Wyraz temu dał w roku 1956, gdy chciał użyć wojska przeciwko polskim robotnikom protestującym w Poznaniu. Podobnież gotów był wykorzystać żołnierzy w trakcie przemian politycznych, jakie dokonywały się nad Wisłą w październiku tegoż roku. Jednocześnie odwołanie i powrót do Rosji pełniącego obowiązki Polaka marszałka Rokossowskiego stało się jednym z priorytetów protestującego polskiego społeczeństwa. I tak też się stało. Pod koniec 1956 sowiecki oficer przestał być polskim ministrem obrony i wicepremierem. Bez zwłoki wrócił do Moskwy, zapisując później we wspomnieniach radość wynikającą z faktu, że jego lojalność wobec Rosji i Polski nie została wystawiona na próbę. Rokossowski nigdy więcej do Ojczyzny swojej ojca – mimo zaproszeń – nie powrócił. W ZSRR pełnił natomiast rozmaite funkcje wojskowo-polityczne.

I choć późniejsze relacje jego żony wskazywały, że swoje 70. urodziny świętował w polskim mundurze, do końca życia prenumerował niektóre gazety wydawane nad Wisłą, chętnie nawiązywał kontakt z Polakami szkolącymi się w Rosji czy słuchał „Mazowsza”, to ciężko uznawać go za osobę silniej wierną Warszawie niż Moskwie. Rokossowski z własnej woli zdecydował bowiem, by z Konstantego stać się Konstantinem – przerabiając przy tym imię swojego taty – i do końca życia pozostał wierny tamtej decyzji, zaś próby robienia z niego syna polskiej ziemi przyjmował z niechęcią i dystansem. Dodatkowo jego jednoznacznego opowiedzenia się po stronie „czerwonej” Rosji nie zmienia nawet ewidentny sentyment, jaki czuł do Polski i polskiego munduru. Rokossowski był bowiem w pierwszej kolejności nie Polakiem, ani nawet nie Rosjaninem (choć Rosja do dziś pamięta o tej postaci), ale komunistą. Tymczasem owa ideologia kładła nacisk na internacjonalizm. Najważniejsza była sprawa rewolucyjna i państwo robotniczo-chłopskie. I to jemu w pierwszej kolejności służył. Tu nie było ani w wymiarze doktrynalnym ani praktycznym miejsca na jakikolwiek patriotyzm narodowy, bowiem żaden prawdziwy komunista nigdy nie jest Polakiem, Rosjaninem, Czechem, Niemcem, Anglikiem czy kimkolwiek innym. Jeśli czuje związek z narodem, to nie jest prawdziwym komunistą.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj