Gwałty Armii Czerwonej na polskich kobietach. Zapomniana zbrodnia sowieckich „wyzwolicieli”

0
388
Fragment fińskiego plakatu propagandowego nt. Armii Czerwonej

Brutalna przemoc seksualna oraz związane z nią głębokie rany na psychice oraz choroby weneryczne. Tak wyglądało wyzwalanie Polski spod niemieckiej okupacji przez nowych ciemiężców – Sowietów.

„Czerwoni” Rosjanie ujawnili swoje prawdziwe oblicze już w roku 1920, gdy próbowali podbić Polskę. Wtedy jednak ponieśli militarną i polityczną klęskę. Wygnanie bolszewików nie cofnęło jednak czasu. Rany fizyczne i psychiczne pozostały, a szczególne cierpienie Rosjanie zadali masowo gwałconym wówczas kobietom. Niezależnie czy była małą dziewczynką czy wiekową seniorką, czy chrześcijanką czy żydówką, czy z miasta czy ze wsi. Każda kobieta była zagrożona, a przesiąknięci chorą ideologią siepacze marksizmu-leninizmu byli wręcz przekonani, że kobiety powinny być im… wdzięczne za dostąpienie zaszczytu „spółkowania” z rewolucjonistą.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że po roku 1944 sytuacja uległa zasadniczej zmianie tylko dlatego, że formalnie Rosjanie nie przyszli Polski podbijać, ale ją wyzwalać. Ćwierć dekady po klęsce Lenina, Trockiego i Tuchaczewskiego pod Warszawą Armia Czerwona ponownie wkroczyła na tereny etnicznie polskie i ponownie najeźdźcy przypomnieli ludzkości co w praktyce oznacza rosyjskie słowo „swołocz”.

Regularnie pijani krasnoarmiejcy różnych narodowości polowali na kobiety, by je brutalnie bić i gwałcić. Chodzili po wsiach i miastach oraz od domu do domu w poszukiwaniu kobiet. Czasami kierowali się w konkretne miejsce, gdyż słyszeli, że tam znajdą atrakcyjną niewiastę. Często jednak działali na oślep zbiorowo gwałcąc napotkane przypadkiem na ulicy kobiety. Czynili to również w miejscach publicznych – nie czując żadnego wstydu z powodu zbrodni, której się dopuszczali, ani typowej dla ludzi krępacji związanej ze sferą seksualną. Ofiary sowieckich degeneratów często umierały w kilka dni po gwałcie.

Młoda, jeszcze dziecko, dojrzała czy też starsza, już babcia. Żadna kobieta nie mogła czuć się bezpieczna po nadejściu Armii Czerwonej. Z tego powodu przedstawicielki płci pięknej musiały omijać pewne miejsca i przemieszczać się dłuższymi trasami, głównymi arteriami. Teoretycznie tam było bezpieczniej. Ale nie zawsze.

Sowieccy gwałciciele czuli się bowiem w okupowanej Polsce całkowicie bezkarni. Mężczyzn stających w obronie kobiet przybysze ze wschodu często bili do nieprzytomności, a nawet na śmierć. Tak ginęli ojcowie, mężowie, bracia, narzeczeni, ale też sąsiedzi, księża czy przypadkowe, przyzwoite osoby próbujące pomóc. Ale to nie koniec dowodów na bezkarność krasnoarmiejców. Wobec ich działań bezradna była także miejscowa i podległa władzom komunistycznym milicja teoretycznie sprawująca opiekę i dbająca o porządek publiczny oraz mająca za zadanie zwalczać przestępczość. Nie oznacza to jednak, że strona polska (nawet ta „czerwona”) była zupełnie obojętna na krzywdę kobiet. Dowodzi tego regularna potyczka stoczona między Ludowym Wojskiem Polskim a Armią Radziecką w Lesznie w roku 1947. Polacy próbowali odbić kobietę porwaną przez Sowietów i zwyciężyli. W starciu zginął jeden Rosjanin, a dwaj kolejni zmarli po kilku dniach od odniesionych ran. Polacy najpewniej wyszli bez szwanku – do czasu pokazowego procesu, w którym niektórych uczestników walki komunistyczny sąd skazał na śmierć.

Wielu gwałcicieli nie bało się jednak nawet swoich sowieckich dowódców. Bo choć dyscyplina w Armii Czerwonej praktycznie nie istniała, to zdarzały się przypadki oficerów, którzy sprzeciwiali się bestialstwu i próbowali trzymać swój oddział w ryzach (osobiście znam nawet przypadek sowieckiego oficera, który – gdy nikt nie widział – wyjmował ikonę i modlił się). Wyjątki nie zmieniały jednak reguły, a jedynie ją potwierdzały.

Skala seksualnych zbrodni, jakich dopuścili się Sowieci w „wyzwalanej” Polsce, była gigantyczna, ale szczegóły nie są znane i najpewniej tak już pozostaje. Krzywda dotycząca sfery płciowości nie była i nie jest bowiem tematem, o którym ofiary chętnie opowiadają. Nie brak oczywiście relacji świadków oraz kobiet zgwałconych przez krasnoarmiejców, ale to jedynie pewien drobny wycinek tamtej brutalnej rzeczywistości.

Mimo że nie dysponujemy tysiącami zachowanych relacji ustnych i pisanych można szacować, że skala sowieckich zbrodni seksualnych winna być liczona w setkach tysięcy. Wskazuje na to istna pandemia chorób przenoszonych drogą płciową, jaką zostawili po sobie Sowieci przechodzący przez Polskę, a następnie ją okupujący. Przypadki kiły (syfilisu) oraz rzeżączki liczono w okresie powojennym właśnie w setkach tysięcy. A przecież bardzo wiele kobiet nie zgłosiło się wówczas do lekarzy. Obawiały się bowiem oceniania ich, wstydziły się swojej tragedii – choć w tej sytuacji wstydzić powinni się jedynie Sowieci.

Jednak z powodu niedostępności koniecznych leków oraz braku personelu medycznego nawet te kobiety, które zgłosiły się po pomoc, nie zawsze ją otrzymywały. Wobec tego wiele z nich cierpiało na choroby weneryczne i zmarło z powodu powikłań.

Nieznana jest ponadto liczba dzieci poczętych w wyniku sowieckich gwałtów dokonywanych na Polkach. Wiadomo jednak, że mówimy o wielu takich sytuacjach, a dzieci mające ojców ze wschodu nazywano często „porusami”. Zwykle jednak i matka i cała lokalna społeczność milczała na temat bolesnej historii. Pytań mogących ranić kobiety nie zadawali także księża chrzczący tak poczęte dzieci. Niejednokrotnie jednak azjatycka uroda młodego człowieka w połączeniu z datą urodzenia wyraźnie wskazywała na to kto i w jakich okolicznościach został jego ojcem.

Dramat kobiet zgwałconych przez sowieckich żołnierzy miały jednak jeszcze jeden wymiar. Część z ofiar Armii Czerwonej zdecydowała się bowiem na uśmiercenie dziecka w wyniku aborcji, a relacje lekarzy i pielęgniarek wskazują, że nie mówimy o pojedynczych przypadkach. W oparciu o dostępną dziś wiedzę należy jednak zauważyć, że tego typu fatalne decyzje, których realizację instytucje publiczne ułatwiały, nie niwelowały psychicznych ran powstałych w wyniku przemocy seksualnej, a jedynie dodawały kolejne tragiczne doświadczenie.

Polskie kobiety (a warto odnotować, że podobny los spotkał także kobiety z innych państw Europy Środkowej i Wschodniej) zgwałcone w ostatnich miesiącach II wojny światowej oraz w pierwszych latach po jej zakończeniu przez żołnierzy Armii Czerwonej nie otrzymały fachowej pomocy medycznej i psychologicznej. Zostały więc same z ogromną krzywdą, którą dźwigały do ostatnich dni swojego życia lub nadal dźwigają. Ich oprawcy pozostali zaś na tym świecie zupełnie bezkarni, a Związek Sowiecki, a potem Rosja, stawia żołnierzy Armii Czerwonej za wzór do naśladowania. Wojna na Ukrainie pokazuje natomiast, że i we współczesnej Rosji nie brakuje osób idących w ślady tamtych zbrodniarzy.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj