Młodzi Polacy w powstaniu warszawskim. Czy naprawdę powinniśmy być zachwyceni?

0
347
Bracia Jeleniewiczowie „Żbik” i „Ryś” z Harcerskiej Poczty Polowej (kolporterzy prasy powstańczej na ulicy Tamka w sierpniu 1944 roku).

Często zachwycamy się odwagą i patriotyzmem młodych Polaków walczących w powstaniu warszawskim. To sprawiedliwa ocena ich heroicznej postawy. Gdy jednak głębiej rozważymy tę kwestię dojdziemy do wniosku, że tak naprawdę żaden człowiek – a tym bardziej człowiek młody – nie powinien znaleźć się w sytuacji zmuszającej go do zabijania innych ludzi i samemu żyć w obawie przed śmiercią z rąk okupanta. Tym samym udział polskiej młodzieży jest co prawda inspirującym przejawem patriotyzmu, ale jednak taka sytuacja nigdy nie powinna się wydarzyć. I oby nigdy więcej się nie powtórzyła!

Bardzo często mówiąc o wojnach – czy to z przeszłości czy tych współczesnych, chociażby konflikcie toczącym się obecnie za naszą wschodnią granicą – wymieniamy nazwiska polityków odpowiadających na walki oraz generałów wydających rozkazy. Tak naprawdę jednak wojna to przede wszystkim dramat… młodzieży. To bowiem nie kto inny jak starsi nastolatkowie i ludzie tuż po „dwudziestce” idą w kamasze. To także oni ponoszą wszelkie tragiczne konsekwencje konfliktów wywołanych zwykle przez starsze pokolenie.

Taka sama sytuacja miała miejsce w Polsce latem i wczesną jesienią roku 1944 – podczas powstania warszawskiego. I choć zupełnie słusznie zachwycamy się odwagą i patriotyzmem młodych ludzi uczestniczących w walkach za Polskę, to tak naprawdę powinniśmy też płakać na myśl o tym, co ich spotkało.

A spotkała ich wojna. Jedna z najgorszych wojen w historii ludzkości na jednej z najtragiczniejszej spośród jej aren – froncie wschodnim, gdzie nikt nie znał litości. Co więcej, do pacyfikacji powstania, a szczególnie do represjonowania cywilów, Niemcy skierowali najgorszych z najgorszych: kryminalistów Dirlewangera oraz wschodnioeuropejskich kolaborantów III Rzeszy. Nawet jeśli jednak młodemu Polakowi przyszło zmierzyć się w walce ze „zwykłym” żołnierzem Wehrmachtu, to i tak niemiecka ideologia i wynikające z niej praktyka w połączeniu z warunkami panującymi w mieście powodowała, że sytuacja powstańców była gorzej niż tragiczna.

Choroby, głód, pragnienie, ruiny, rany, śmierć przyjaciół i rodziny, brak amunicji i czyhający za każdym rogiem Niemcy nastawieni na jeden cel: zabicie Polaków. A to tylko jedna strona dramatu. Innym był fakt, że w ramach walki młodzi ludzie, często jeszcze niepełnoletni, musieli zabijać. Zwykle o tym nie myślimy, często widzimy tylko statystyki, tylu rannych Polaków, tylu Niemców, tylu zabitych po jednej i drugiej stronie. Bardzo często umyka nam jednak cały dramatyzm tej sytuacji. W każdej chwili można było zginąć, a zarazem trzeba było zabijać. Ginęły konkretne osoby, z konkretną historią, przyjaciółmi, bliskimi, planami na przyszłość. Takie same osoby zabijały.

Dramatyzmu tej sytuacji dodaje fakt, że mówimy niekiedy o naprawdę młodych ludziach. A ich udział w powstaniu nie był epizodyczny. W walkach mogło uczestniczyć nawet około 9 tys. młodych osób. Blisko 6 tys. z nich było w wieku od 10 do 17 lat, a niemal 3 tys. miało 18 lat. Z kolei w gronie osób wziętych do niemieckiej niewoli znajdowało się 2,5 tys. dziewcząt oraz 1,1 tys. chłopców w wieku 11-18 lat. Po klęsce powstania warszawskiego trafiali do niemieckich obozów jenieckich. Niestety wiele osób z tego grona nigdy nie wróciło do swoich domów.

Rzecz jasna nie wszyscy młodzi powstańcy walczyli. Wielu zajmowało się przenoszeniem rozkazów, budową barykad, gaszeniem pożarów czy opieką nad rannymi. Nie brakowało jednak i młodych ludzi uczestniczących w regularnych walkach z nazistowskim okupantem.

Oczywiście refleksje na temat tragizmu losu powstańców nie mają na celu umniejszenie ich odwagi czy poddawania w wątpliwość sensowności samego zrywu. 1 sierpnia z pewnością nie jest właściwym dniem do takich rozważań – nawet jeśli uznajemy je za pożyteczne. Zachwycając się jednak postawą młodych Polaków walczących w powstaniu warszawskim należy po prostu dobrze wiedzieć o czym tak naprawdę mówimy.

Trzeba przy tym zachować jednak także obiektywny ogląd. A tu werdykt może być tylko jeden: młodzi Polacy nie poszli do walki, bo mieli ochotę zginąć. Chcieli żyć, kształcić się i zakładać rodziny. Wielu z nich nie było to jednak dane. Wielu nie przyszło to z taką łatwością, jak współczesnej młodzieży. I być może właśnie dlatego młodzi Polacy poszli w bój. Poszli, bo zmusiła ich do tego rzeczywistość, fatalne okoliczności okupacji, 5 lat niemieckiej niewoli i świadomość, że docelowo naziści chcą zamordować wszystkich Polaków, a więc wszelkie plany mogą nigdy się nie ziścić. Nie mieli przy tym – i mieć nie mogli – wiedzy, że za kilka miesięcy III Rzesza upadnie. Oczywiście mogli czekać, ale skąd mieli mieć pewność, że wojna zakończy się klęską nazizmu? Że losy wojny nie odwrócą się na korzyść Niemców i ludzie Hitlera nie utrwalą swojej władzy na kolejne dekady? To pozostawało jedynie w sferze rozważań. Pewnym były natomiast niemieckie przygotowania do bronienia się w Warszawie przed Sowietami. Tym samym polska stolica stałaby się areną ciężkich walk i miejscem śmierci tysięcy ludzi – nie tylko walczących Niemców i Sowietów, ale też Polaków.

Wspomniani Niemcy i Sowieci to zresztą główni, a być może nawet jedyni odpowiedzialni za dramat, jaki dotknął Polaków. Nie tylko zresztą młodych, ale całego narodu. To bowiem układ Ribbentrop-Mołotow stworzył dwóm totalitarnym reżimom drogę do dręczenia i mordowania narodów Europy. I to na Berlinie i Moskwie spoczywa odpowiedzialność za zło, które wydarzyło się na Starym Kontynencie po roku 1939. To także oni swoimi zbrodniami pchnęli do walki na śmierć i życie młodych Polaków. I oni odpowiadają za setki tysięcy zamordowanych, rannych i wygnanych oraz pozbawionych swoich domów oraz rany psychiczne tych, którzy przeżyli dramat wojny.

Michał Wałach

 

Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą,

haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,

malowali krajobrazy w żółe ściegi pożóg,

wyszywali wisielcami drzew płynące morze.

Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć,

gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami.

Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg,

przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg.

I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,

i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut – zło.

Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.

Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?

Krzysztof Kamil Baczyński

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj