W latach 1927-1941 wykuwano pomnik czterech prezydentów Stanów Zjednoczonych; Lincolna, Washingtona, Jeffersona i Roosevelta. Ich podobizny umieszczono na tak zwanej Górze Rushmore. Rzeźba ta, do dziś pozostaje jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Ameryki. Jednakże za tym monumentem, kryje się opowieść pełna oszustw, tragedii i krwi.
Sześciu Dziadków
Ta historia zaczęła się prawie sto lat przed końcem prac nad podobiznami prezydentów. Jak nam dobrze wiadomo, stosunki między rdzennymi Amerykanami a mieszkańcami Stanów Zjednoczonych, były często tragiczne. Wynikało to z kradzieży ziem i ataków na Indian, zarówno przez wojska USA, jak i chcących się wzbogacić poszukiwaczy złota. Rdzenni mieszkańcy Ameryki bronili się przed tego typu działaniami, co prowadziło do odwetów Indian, przeprowadzanych również na cywilach.
Mimo to próbowano, choć pozornie, doprowadzić do pokoju między przybyszami a rdzennymi mieszkańcami. Do tego służył podpisany w 1851 roku traktat w Forcie Laramie. Wydzielał on 8 plemionom ziemię, która miała należeć tylko do nich. Do tego, w zamian za zapewnienie bezpiecznego przejścia szlakiem oregońskim, każde plemię miało otrzymać 50 tys. dolarów corocznej renty, wypłacanej przez 50 lat. Poza tym, Indianie zgodnie z traktatem zezwolili na budowę dróg i fortów wojskowych na swoich ziemiach i zobowiązali się do zawarcia pokoju między wojującymi plemionami.
Góra Rushmore zwała się wtedy Sześcioma Dziadkami. Znajduje się ona w paśmie górskim zwanym Black Hills, który przydzielono Siuksom, a konkretniej będących ich częścią Lakotom. Dla rdzennych Amerykanów, Sześciu Dziadków to niezwykle ważne miejsce. Jest święta dla Lakotów, przybywających tam w swoich duchowych wędrówkach. A dlaczego nazywa się Sześcioma Dziadkami? Otóż góra, nietknięta niczym prócz wiatru, symbolizowała sześć stron świata: północ, południe, wschód, zachód, górę i dół. Dziś jednak stała się dodatkowo symbolem cierpienia.
Krótkotrwały pokój
Wojska Amerykańskie nie dotrzymały swojej części umowy. Pozwalano białym łowcom na masowe polowania na bizony, a nawet zapewniano im amunicję do tego celu. To zmuszało Indian do poszukiwania nowych terenów łowieckich, a przez to do walk z innymi plemionami. Przysłowiowa beczka prochu wybuchła, gdy w 1854 roku, doszło do masakry Grattana. Zaczęła się, gdy młody Indianin zabił zbłąkaną krowę, która okazała się własnością podróżujących mormonów. Poszkodowani poskarżyli się na to podporucznikowi Johnowi Grattanowi. Ten wziął ze sobą 29 żołnierzy oraz tłumacza i wyruszył aresztować sprawcę.
Wódz plemienia, Podbijający Byk, chcąc ochronić młodego chłopaka, zaproponował Grattanowi w ramach zadośćuczynienia konia. Podporucznik jednak nie dawał się przekonać, a oliwy do ognia dolał obrażający Indian, pijany tłumacz. Wódz nie miał zamiaru znosić obelg. Wstał, aby wyjść ze spotkania, a wtedy jeden z żołnierzy strzelił mu w plecy. To doprowadziło tubylców do wrzenia. Zabili oni wszystkich żołnierzy, prócz jednego, który zdołał uciec. Tak zaczęła się pierwsza wojna z Siuksami, zakończona porażką Indian w bitwie pod Ash Hollow w 1855 roku.
Później problemy tylko narastały. W 1858 roku wielka fala imigrantów wyruszyła na ziemie tubylców, gdy rozniosła się wieść o złocie odkrytym na ich terenach. To doprowadziło do gorączki złota, wysiedlania Indian i zakładania nielegalnych osad. W 1861 rząd USA zaprzestał wypłacania obiecanych rekompensat. W 1862 wybuchło szybko stłumione powstanie Dakotów, a w latach 1864-1865 doszło do wojny o Kolorado.
Naciąga Czerwona Chmura
Kluczowa dla dalszej historii Sześciu Dziadków była wojna wodza Czerwonej Chmury, będącego jednym z najgodniejszych oponentów wojsk Stanów Zjednoczonych. W 1865 roku zmieniający tereny łowieckie Lakoci zajęli większość terenów należących do plemienia Kruków. Siuksowie w tamtym okresie nękali osadników i przeprowadzali najazdy, wiedząc, że nie ma sensu układać się ze zdradzającym ich wciąż rządem USA. W odpowiedzi Stany wysłały ekspedycję do hrabstwa Powder River, zakończonej porażką wojsk amerykańskich. Dlatego też rząd amerykański zaproponował negocjacje z wodzami indiańskimi, w szczególności z Czerwoną Chmurą, w forcie Laramie. Jednakże zostały one zerwane przez przywódców Indian, gdy dowiedzieli się, że w tym samym czasie żołnierze zakładają forty na ich terenach, obsadzając je licznymi weteranami z wojny secesyjnej pod wodzą Henrego Carringtona.
16 lipca 1866 roku doszło do pierwszych działań. Czerwona Chmura wraz ze swoimi wojownikami wykradł wojsku amerykańskiemu 175 mułów i koni, a 4 dni później, rozpoczął napady na pociągi, żeby odciąć zaopatrzenie dla amerykańskich wojsk i zmusić Carringtona do przydzielenia większych sił do ich ochrony. Jednak najgorsze dopiero nadchodziło.
21 grudnia 1866, 10 Indian po wodzą Szalonego Konia, wciągnęło w pułapkę Kapitana Williama Fettermana i jego 80 ludzi. Gdy tylko oddalili się od reszty sił, wypadło na nich około tysiąca Indian, którzy wybili żołnierzy USA do ostatka. Walka Fettermana, lub bitwa stu poległych jak się ją inaczej nazywa, zapisała się w historii jako największa porażka wojsk Amerykańskich w walce z Indianami. A przynajmniej do 1876 roku, kiedy to bitwa nad Little Bighorn odebrała jej to miano.
Po tak wielkiej porażce Carrington stracił dowództwo, a Indianie wstrzymali ataki, by przeczekać zimę. Gdy śniegi stopniały, powrócili do rajdów z taką siłą, że w pewnym momencie ludzie przestali już zwracać uwagę na wszechobecną śmierć, występującą na trakcie oregońskim. To trwało do 1868 roku. Rząd USA miał świadomość, że nie poradzi sobie łatwo z Czerwoną Chmurą, dlatego też zaprosił go na negocjacje pokojowe. Wódz postawił warunek, że wpierw wszystkie forty w hrabstwie Powder River mają zostać opuszczone. Gdy na to przystano, Czerwona Chmura nakazał spalić opustoszałe posterunki. Jeszcze tego samego roku wodzowie indiańscy podpisali nowe porozumienie w forcie Laramie. Raz jeszcze wydzielało ono ziemię na własność plemionom. Wśród tych terenów ponownie znalazło się Black Hills.
Jednakże i ten pokój nie trwał długo. Wkrótce rozpoczęła się kolejna gorączka złota na terenach Indian, której wojsko USA nie próbowało nawet powstrzymać, mimo swoich zobowiązań. Złoża odnaleziono między innymi w Black Hills, co doprowadziło najpierw do przepychanek między Lakotami a nielegalnymi osadnikami, a potem, w 1870 roku, do wyrzucenia z całego rejonu Indian, przez rząd Stanów Zjednoczonych. Ostatecznie, postanowienia traktatu zostały doszczętnie podeptane, gdy w latach 1876-1877, wybuchła wojna o Black Hills. To w jej trakcie doszło do wspomnianej porażki Amerykanów nad Little Bighorn. Mimo zwycięstwa kolejne bitwy skończyły się porażkami Indian, co doprowadziło do ich wycofania się w głąb rezerwatów. Tym sposobem, Sześciu Dziadków, znalazło się we władaniu USA.
Niestety, to jeszcze nie koniec.
Obelga za obelgą
Nietrudno się domyślić, dlaczego wyrzeźbienie głów przywódców kraju, kradnącego ziemię tubylcom, na ich świętej górze jest wyjątkowo obraźliwy. To jednak tylko wierzchołek obelg.
Po pierwsze, nazwa. Dlaczego w ogóle znamy tę górę pod mianem Góry Rushmore? Otóż pochodzi ona od nazwiska Charlesa Rushmora, który od 1885 roku regularnie przybywał na tamte tereny w celach łowieckich i rekreacyjnych, wielokrotnie przy tym żartując, że kiedyś nazwie właśnie tę górę swoim imieniem. A kim był Charles? Bogatym prawnikiem, związanym z okolicznymi poszukiwaczami złota, którzy wcześniej pozbyli się stamtąd Indian.
Sama rzeźba znana jest chyba każdemu. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że nie prezydentów miał wpierw przedstawiać monument. Około 1920 roku, historyk Doane Robinson, wpadł na pomysł, aby na granitowych filarach zwanych Igłami, uwiecznić legendy Południowej Dakoty. W jego zamyśle mieli to być Lewis i Clark, wraz ze swoją przewodniczką Sacagaweą, wodzowie plemion Lakotów Szalony Koń i Czerwona Chmura oraz William „Buffalo Bill” Cody. W ten sposób chciał zwiększyć ruch turystyczny w Południowej Dakocie.
Historyk w 1924 roku spotkał się z rzeźbiarzem Johnem Gutzonem de la Mothe Borglumem. Posiadał on już doświadczenie w wykonywaniu rzeźb w górach. W latach 1914-1925 pracował nad tak zwanym Stone Mountain, płaskorzeźbą mającą przedstawiać generała konfederacji Roberta Lee, prowadzącego za sobą armię Stanów Zjednoczonych. Jednakże przez protesty wstrzymano prace, a w 1925 roku, Borglum po kłótniach ze sponsorami, został odsunięty od projektu. Mimo to ten czas miał duże znaczenie w życiu rzeźbiarza. W 1915 roku, w tamtym miejscu odrodził się Ku Klux Klan, a sam artysta, wszedł z tą organizacją w zażyłe stosunki.
Czas zacząć pracę
O ile w 1924 roku Borglum był sceptycznie nastawiony, to rok później, prawdopodobnie dlatego, że stracił zlecenie na Stone Mountain, powrócił do Dakoty i wybrał Sześciu Dziadków na swoje dzieło. Zrezygnował z pomysłu Robinsona co do podobizn, uznając, że rzeźba powinna przedstawiać prezydentów. Zresztą, o ile sam historyk stał się nieoficjalnym menadżerem projektu, to został zignorowany, gdy nie przydzielono go do komisji obserwującej powstawanie dzieła.
Prace zaczęły się w 1927 roku, a to, co chciał stworzyć rzeźbiarz, było lekko mówiąc ambitne. Po pierwsze, Góra Rushmore miała przedstawiać nie same głowy prezydentów, ale i ich torsy. Oprócz tego planował wyrzeźbić w głowie Lincolna salę, gdzie chciał, aby w przyszłości przechowywano konstytucję Stanów Zjednoczonych i deklarację niepodległości. To marzenie jednak prysło, gdy kongres kazał Borglumowi trzymać się planów, a nie bawić w wymyślne projekty.
Warto też spojrzeć na wybór prezydentów. Jasne, Lincoln, Washington, czy Jefferson nie dziwią, ale co tam robi Roosevelt? Nietrudno zauważyć, że w otoczeniu pozostałych głów państwa, wypada blado. Otóż optował za nim prezydent Coolidge, chcąc, by choć jeden demokrata znalazł się na monumencie. Niektórzy też twierdzą, że Borglum i Roosevelt byli dobrymi znajomymi i to był powód przedstawienia akurat tego prezydenta.
Projekt zakończono w 1941 roku, kiedy to John Borglum zmarł. Jego syn jeszcze przez 7 miesięcy po śmierci ojca kontynuował pracę, jednak zwinął ekipę 31 października tego samego roku z powodu braku funduszy.
Co teraz?
Projekt nie został całkowicie wykonany. Torsów nie wykuto, sala na dokumenty nie została ukończona, choć obecnie ją zagospodarowano, umieszczając w niej kopię deklaracji wykutą w skale. Kamienie leżące pod głowami prezydentów, to tak naprawę śmieci pozostałe po budowie, których nieopłacani już pracownicy nie posprzątali. Jedynym pozytywnym aspektem rzeźby jest to, że spośród 400 robotników biorących w niej udział, żaden nie zginął, co było wyczynem jak na tamte czasy. Co ciekawe, wśród pracowników znajdziemy też polski akcent. Nad monumentem pracował Amerykanin polskiego pochodzenia, Korczak Ziółkowski, który na prośbę wodzów z plemienia Lakotów, rzeźbił później w innej górze pomnik wodza Szalonego Konia. Nie dokończył go niestety, gdyż zmarł na zawał serca. Jednakże jego rodzina zajmuje się tym projektem do dziś.
Co do Sześciu Dziadków i terenów Black Hills, historia ich posiadania nie zakończyła się w 1877 roku. Ponad 100 lat później, w 1980 roku plemię Siuksów pozwało Stany Zjednoczone za złamanie traktatu i bezprawne zajęcie ich terenów. Siuksowie wygrali proces, a sąd przyznał im 106 milionów dolarów odszkodowania. Jednakże Indianie odmówili przyjęcia gotówki, mówiąc, że ich jedynym celem jest odzyskanie ziem przodków. Rdzenni Amerykanie do dziś nie odebrali zasądzonej sumy, która przez inflację i odsetki urosła do wartości 2 miliardów dolarów. Siuksowie wciąż mają nadzieję, że ich święta góra Sześciu Dziadków, choć sprofanowana głowami prezydentów, powróci w ich prawowite ręce.
Maksymilian Jakubiak