Każdy zna powiedzenie „wyjść jak Zabłocki na mydle”. Dzisiaj jednak zostawimy w spokoju naszego rodzimego inwestora, a przeniesiemy się za ocean, aby poznać tamtejszą, mydlaną legendę z dzikiego zachodu. Jej bohaterem jest Jeff „Soapy” Smith, kanciarz, gangster, a przez krótką chwilę i marszałek!
Upadek rodu
Nadszedł listopad 1860 roku. Mimo że wojna secesyjna wybuchnie dopiero za kilka miesięcy, to większość Amerykanów już wie, że konflikt jest nieunikniony. Jednym ze stanów, który wkrótce jako pierwszy stanie po stronie Konfederacji jest Georgia i to w nim właśnie, w pobliżu miasta Newman, 2 listopada, urodził się Jefferson Randolph Smith II, syn prawnika i wnuk znanego plantatora.
Mimo że Jeff zapewne nie pamiętał wojny, to miała ona znaczny wpływ na jego życie. To ona sprawiła, że jego opierająca swoje bogactwo na plantacji i niewolnikach rodzina, straciła wszystko, choć później próbowała odzyskać dawne dobra. Gdy Jeff miał 16 lat, jego familia zaakceptowała w końcu utratę majątku i postanowiła zacząć wszystko od początku. Zaczęła od przeprowadzki do Round Rock w Teksasie.
Nic się jednak nie zmieniło. Raptem rok po przeprowadzce zmarła matka Jeffa, natomiast kilka miesięcy później, został on świadkiem zabicia Sama Bassa, bandyty, mającego na koncie największy napad na pociąg w historii USA. Podobno właśnie to wydarzenie nakłoniło Jeffa do porzucenia rodzinnego domu i odnalezienia własnego sposobu na życie.
Mydło dla zuchwałych
Młody chłopak zajął się handlem obwoźnym tanią biżuterią i bibelotami. Choć nie przyniosło mu to wielkich zysków, to podczas podróży poznał kilka ciekawych osób, od których nauczył się tajników gry w kubki i sztuczek karcianych. Sam natomiast oczarował swoich nauczycieli charyzmą i przekonał ich, aby wraz z nim założyli kanciarską spółkę z Jeffem u steru.
I tak zaczęły się szulerstwa. Jego grupa rozpoczęła pracę w Forcie Worth, organizując szwindle z użyciem gier losowych. Natomiast Jeff szybko wymyśli swoje pokazowe oszustwo, polegające na sprzedaży… mydła.
Kant był prosty. Jeff kupował kostki najtańszego mydła, po czym owijał kilka z nich banknotami. Ich nominały liczyły od jednego do stu dolarów. Potem owijał mydło w szary papier, ustawiał stoisko i sprzedawał.
Ludzie tłumnie gromadzili się pod jego straganem, żeby próbować szczęścia, zwłaszcza że co jakiś czas widzieli, jak jakiś szczęśliwiec wyciąga banknot. Oczywiście pieniądze zdobywali tylko współpracownicy Jeffa, natomiast dzięki zwinnym dłoniom, innym kupującym szuler sprzedawał zawsze kostki bez banknotów. Do tego, żeby więcej zarobić, w połowie dnia ogłaszał, że sto dolarów wciąż jest w grze i rozpoczynał licytację pozostałych kostek. I tutaj jego ludzie wchodzili do gry, wiedząc z góry, które kostki muszą zdobyć.
Dzięki temu kantowi Jeff stał się sławny i zyskał swój przydomek, „Soapy”, czyli „Mydlany”. Otrzymał go, gdy pewnego razu policjant złapał go na tym właśnie oszustwie. Stróż prawa jednak zapomniał imienia kryminalisty i wpisał go do notatnika właśnie pod mianem Soapy.
Mimo tego incydentu, dzięki łapówkom, policja poprzestawała na ostrzeżeniach względem oszusta i jego ludzi. Sytuacja w forcie Worth jednak robiła się trudna. Włodarze miasta zmieniali prawo, właśnie przez działania Soapy’ego, co utrudniało mu pracę. Dlatego Jeff postanowił przenieść się z zarobionymi pieniędzmi do Denver, miasta znanego z otwartego podejścia do hazardu.
Budowa imperium
Denver było idealne dla Jeffa. W ciągu kilku lat założył kilkadziesiąt biznesów, będących przykrywkami dla nieopodatkowanego hazardu. Jego gang rozwinął się z kilkunastu do kilkuset szulerów. Zajmowali się wszystkim. Już nie tylko działali w oszustwach ulicznych, ale też sprzedawali podrobione zegarki i losy na ustawione loterie, przeprowadzali aukcje fałszywych diamentów i akcji nieistniejących firm.
Mimo to wielu lubiło Soapy’ego i jego ludzi. Lider dbał, by wszyscy żyli w zgodzie z lokalnymi mieszkańcami. Jego kanciarze robili duże zakupy w mieście, pobudzając handel, a do tego Soapy zakazał gangsterom oszukiwania mieszkańców. Każdy z nich miał skupiać się na podróżnych, którzy do Denver przyjeżdżali całymi tabunami.
Ze strony prawa jego ludzie również byli nietykalni. Soapy wiele inwestował w łapówki dla stróżów prawa i polityków, najmował też najlepszych prawników w mieście. Zyskał również całkowitą lojalność swoich ludzi. Jeśli ktoś potrzebował pomocy prawnej czy finansowej, zawsze mógł liczyć na mydlanego Jeffa. Ba, nawet policja zwracała się do niego o wsparcie! Nieraz na jej prośbę dbał o dobrobyt ludności. Na przykład, gdy w wyniku napływu nowych mieszkańców miastu groził głód, to właśnie na prośbę policji Soapy i jego ludzie przeprowadzili akcję dokarmiania miasta. Oprócz tego kierował wieloma własnymi działaniami charytatywnymi.
Dzięki swoim czynom Jeff stał się nie tylko najbogatszym gangsterem w mieście, ale i uwielbianym filantropem. Ile by jednak ukradzionych pieniędzy nie dał ludziom, nie zmienia to natury jego działalności. A z każdym rokiem jego zyski i wpływy rosły. Już w 1884, maczał on palce w prawie każdym przestępczym przedsięwzięciu w Denver.
Klub
W końcu Jeffowi przyszła do głowy prosta myśl. Po co płacić komuś za miejsce do gier, skoro można wybudować własne? I tak właśnie narodził się klub Tivoli. Soapy założył go w 1888 roku, a nad drzwiami, pod szyldem, powiesił łaciński napis CAVEAT EMPTOR. Po polsku oznacza to KUPUJĄCY UWAŻAJ. To był kolejny sposób na ominięcie prawa w Denver, wymagającego ostrzeżenia przed wejściem do jaskini hazardu. Oczywiście mało który klient znał łacinę, żeby zrozumieć ostrzeżenie.
Po otwarciu saloonu i kolejnych sklepów będących przykrywkami dla nielegalnego hazardu kupił biuro w jednym z najbardziej prominentnych budynków w Denver. Jednak z tak szybko rosnącą władzą i wpływami, przyszło wielu wrogów. Od 1892 roku, co jakiś czas przeprowadzano zamachy na króla szulerów. Raz nawet atak prawie się udał, gdy rewolwerowiec odstrzelił mu pół wąsa! W tamtych czasach wyszedł też na jaw wybuchowy temperament Jeffa. Każdy wiedział, że lepiej mu nie podpaść, zwłaszcza gdy za dużo wypił.
Wkrótce też dokonał nietypowego jak na siebie szwindlu. W 1889 roku sfałszował wybory na burmistrza Denver. Co prawda wszystko wyszło na jaw i świeżo wybrany burmistrz stracił stanowisko, Soapy jednak nie poniósł żadnych konsekwencji swoich działań.
Zmiana klimatu
Między innymi przez ostatnią aferę, Denver stało się celem reform antyhazardowych. Jeff uznał, że lepiej na chwilę zniknąć. W tym celu sprzedał klub Tivoli i wyruszył do miasta górniczego Creede w Kolorado. Sprowadził tam kilkadziesiąt prostytutek z Denver, których użył, aby przekonać wielu miejscowych do sprzedaży swoich nieruchomości. Plan zadziałał znakomicie i Soapy szybko został właścicielem całej ulicy, rozlokowując w nowych domostwach gangsterów. Łapówkami nie musiał się już martwić. Szeryfem mianowano jego szwagra, należącego do grupy przestępczej.
Co ciekawe, za jego panowania w Creede zapanował spokój. Jasne, gang Jeffa oszukiwał kogo chciał, ale jego lider hołdował zasadom wypracowanym w Denver i nie zezwalał na krzywdzenie miejscowych. Ponadto dbał, by każdy przestępca niezwiązany z jego grupą, szybko trafiał poza granice miasta.
Soapy mieszkał w Creede do 1892 roku. Wtedy postanowił sprzedać swoje posiadłości i wrócić do Denver, które już zakończyło reformy i polowania na szulerów. Można powiedzieć, że mu się poszczęściło, jako że wkrótce po jego odjeździe, miasteczko opustoszało przez brak złóż i wielki pożar, który pochłonął dzielnicę biznesową.
Warto tu jeszcze nadmienić, że przez cały czas Soapy aktywnie uczestniczył w swoich biznesach. Nie tylko nadzorował pracowników, ale sam wpadał na pomysły i własnoręcznie przeprowadzał szulerskie gry hazardowe.
Na starych śmieciach
Wpływy Jeffa stały się wielkie. W Denver mógł robić wszystko, nawet przyznawać otwarcie dziennikarzom, że jest szulerem, twierdząc, że to bardziej honorowe zajęcie niż bycie politykiem. A wkrótce miał zyskać jeszcze więcej władzy.
Davis Hanson Waite, nowy gubernator Kolorado, wypowiedział wojnę skorumpowanym politykom z Denver. Zaczął od zwolnienia trzech urzędników, jednak ci odmówili opuszczenia stanowisk i zabarykadowali się w ratuszu. Waite nie mógł znieść nieposłuszeństwa i sprowadził milicję, dwa działa i kartaczownice Gatlinga, żeby wykurzyć urzędników. Ci natomiast poprosili o pomoc Jeffa. Szuler postanowił bronić swoich opłacanych polityków.
Jego ludzie ufortyfikowali się w ratuszu, natomiast Soapy’ego mianowano szeryfem w zamian pomoc. Do walki jednak nie doszło. Waite wycofał się, widząc, ile może być ofiar. Zamiast tego stoczył z urzędnikami batalię sądową. Sąd podtrzymał jego decyzję, jednak ukarał go za użycie milicji. Niezależnie jednak od tego, gubernator ostatecznie wywalczył zakaz hazardu w Denver. Natomiast co do Jeffa, jakoś w tym wszystkim „zapomniano”, że wciąż jest szeryfem.
Soapy to wykorzystywał, mianując zastępców spośród swoich ludzi i wykorzystując ich do pozbywania się klientów, awanturujących się po przegranej w jego lokalach. W takim wypadku jeden z zastępców aresztował delikwenta i w biurze tłumaczył mu, że pójdzie do więzienia, ponieważ hazard w Denver jest nielegalny. Aresztowany oczywiście tłumaczył, że nic nie wiedział, na co szeryfowie łaskawie odpowiadali: Wypuścimy cię, ale musisz opuścić miasto. Tym sposobem oskubany klient wyjeżdżał, ciesząc się jeszcze, że nie skończył w celi.
Jednak czas gangu w Denver się skończył. Soapy przyciągał już zbyt wiele uwagi, dlatego przeniósł swój biznes w odległe miejsce pełne możliwości. Na Alaskę, gdzie właśnie rozgorzała gorączka złota nad Klondike.
Mydlane wojsko
Soapy chciał założyć biznes w górniczym mieście Skagway, jednak gdy przybył tam w 1897 roku, mieszkańcy szybko dali mu do zrozumienia, iż nie jest tam mile widziany. Rok później jednak wrócił i skutecznie zaczął kantować pełną parą, znów stosując skuteczną taktykę z Denver. Lokalna policja i politycy szybko znaleźli się w jego kieszeni.
A w mieście poczynał sobie nieźle. Założył nawet telegraf, który za 5$ przesyłał wiadomości w dowolne miejsce na świecie… tyle że w ogóle nie działał. Co więcej, ludzie Jeffa pod pretekstem udzielania informacji, przepytywali przyjeżdżających, dowiadując się, kogo warto okantować. Dopiero w 1901 roku, mieszkańcy Skagway zorientowali się, że kable nie wychodzą nawet poza budynek. Jeffa jednak już wśród nich wtedy nie było.
W 1898 założył „Salon Jeff. Smitha”, bar i jednocześnie swoje centrum operacyjne. Miejscowi nazywali to miejsce prawdziwym ratuszem i nic dziwnego. Ludzie Jeffa zajmowali najbardziej prominentne pozycje, od policjantów, aż po dziennikarzy. Każdy, kto sprawiał problemy, był albo rekrutowany do gangu, albo oferowano mu pieniądze na bilet, aby pojechał z powrotem do „cywilizacji”. Soapy dzierżył prawdziwą władzę.
W tym samym roku w Skagway powstała straż obywatelska, która miała zamiar zlikwidować wszystkich szulerów. Soapy w odpowiedzi na zagrożenie… założył własną straż. Bardzo się wtedy „wsławił”, pozbywając się nienależących do jego grupy przestępców z miasta oraz rozrzucając ulotki z ostrzeżeniem, że obywatele Skagway nie będą tolerować innych mścicieli.
Wkrótce jednak przebił to osiągnięcie, gdy założył własną, całkowicie legalną armię. Gdy w 1898 wybuchła wojna pomiędzy USA a Hiszpanią, za zgodą departamentu wojny utworzył „Kompanię Skagway”, której mianował się marszałkiem. Uzyskał nawet oficjalne pozwolenie od prezydenta McKinleya. Oczywiście, armia Jeffa była używana tylko do wzmocnienia jego kontroli nad miastem. Mimo to 4 lipca tego samego roku, z okazji święta niepodległości Stanów Zjednoczonych, Soapy poprowadził paradę, jadąc dumnie na czele kompanii. Po jej zakończeniu zasiadł na honorowym miejscu obok gubernatora i urzędników.
Jeszcze wtedy nie wiedział, że wkrótce wykona swój ostatni numer.
Ostatni blef
7 lipca do miasta przybył górnik, wioząc złoto o współczesnej wartości ponad 80 000$. Ludzie Jeffa oczywiście ograli go w grze w trzy karty. Co prawda przegrał jedynie 87$, jednak gdy doszło do kłótni o zapłatę, szulerzy złapali jego sakwy i uciekli.
Mimo że straż obywatelska kazała oddać złoto, Jeff odmówił, twierdząc, że wygrał je uczciwie. Żeby rozwiązać sprawę, strażnicy zorganizowali spotkanie na nadbrzeżu, żeby omówić sytuację.
Soapy chciał wejść na zebranie, jednak drogę zagrodziło mu czterech ochroniarzy. Jeff zaczął się kłócić z jednym z nich, barmanem Frankiem Reidem. W końcu obaj panowie wyciągnęli broń, po czym zaczęli się szarpać w próbach wzajemnego rozbrojenia. W końcu jednak Soapy krzyknął „Mój boże, nie strzelaj!”. Sekundę później szuler leżał martwy, powalony kulą Reida, która przebiła jego serce. Zdołał jednak wcześniej postrzelić swojego zabójcę, trafiając go w jądro i skazując śmierć od ran dwunastodniową agonię.
Nie wiadomo kto zaczął szarpaninę, ani kto wpierw oddał strzał. Niektórzy twierdzą nawet, że to jeden z ludzi Reida zabił szulera, po tym, jak barman został postrzelony. Niezależnie jednak od wszystkiego, około 21.15 ostatni blef Jeffa „Soapy” Smitha został sprawdzony.
Gang błyskawicznie się rozpadł. Straż obywatelska wypowiedziała mu wojnę, większość szulerów jednak uciekła, nim do czegokolwiek doszło. Kanciarze, którzy okradli górnika, zostali aresztowani, a złoto w większości odnaleziono.
Soapy został pochowany poza granicami cmentarza, Reid natomiast otrzymał pogrzeb bohatera. Jego pochówek uchodzi za największy w historii Skagway.
Warto jednak zauważyć, że mimo upadku imperium, pamięć o Jeffie przetrwała. W wielu saloonach dało się usłyszeć toasty jego dawnych współpracowników brzmiące „Za ducha Soapy’ego!”, a w niektórych miejscach, do dziś istnieje tradycja organizowania „przebudzenia” Soapy’ego Smitha. Najważniejsze z nich, organizują jego współcześni potomkowie, właśnie przy grobie słynnego szulera.
Maksymilian Jakubiak