Prawica sama sobie zgotowała ten los, czyli jak SLD wbrew matematyce wygrało wybory w roku 1993

0
213
Plakaty komitetów wyborczych w roku 1993. Fot.:Institute of Ethnology and Cultural Anthropology, Adam Mickiewicz University, CC BY-SA 3.0 PL , via Wikimedia Commons

Na miesiąc przed wyborami parlamentarnymi komentatorzy zastanawiają się jakie wyniki osiągną poszczególne komitety, kto przekroczy, a kto nie przekroczy progu wyborczego i jak głosowanie przełoży się na sejmowe mandaty. W roku 1993 było oczywiście podobnie, z tą jednak różnicą, że wielu polityków przeoczyło jedną nowość w ordynacji wyborczej: próg wyborczy. Okazał się być on prawdziwym toporem, wycinającym z parlamentu większość postsolidarnościowej prawicy, centroprawicy i centrum.

Wybory w roku 1993 w zasadzie nie musiały się odbywać. Wszak wybrany w roku 1991 parlament mógł legalnie pracować do końca kadencji, a więc do roku 1995. Problem w tym, że Sejm I kadencji, Sejm wybrany w roku 1991 i zarazem pierwszy polski Sejm wolny od ustaleń i kontraktów z komunistami (znanych z kadencji 1989-1991), był Sejmem rozbitym politycznie w stopniu skrajnym. Wówczas w parlamencie zasiedli przedstawiciele blisko 30 komitetów! Tak, to nie żart!

Z tych niemal 30 kół i klubów ponad 10 miało na początku kadencji… zaledwie 1 posła. Klub Sojusz Kobiet Przeciw Trudnościom Życia wprowadził do Sejmu jedną osobę (poseł Bożenę Gaj z podkrakowskich Proszowic) zdobywając zaledwie 1922 głosy! Dość powiedzieć, że dziś zbliżoną liczbę głosów otrzymują niektórzy bardziej popularni kandydaci do… Rad Powiatów! Oczywiście przykład Sojusz Kobiet Przeciw Trudnościom Życia był najbardziej skrajny, ale wielu posłów-samotników reprezentowało komitety popierane przez kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy osób.

W tak rozbitym parlamencie ciężko było stworzyć stabilną większość. Co prawda dominowały formacje postsolidarnościowe, a niektóre z nich były programowo bardzo zbliżone (kilka klubów/kół odwoływało się do tradycji ruchu ludowego), ale często największą przeszkodą do współpracy były osobiste animozje lub ambicje. A ostatecznie wielu nie chciało zginąć w tłumie. Opozycyjność dawała zaś szansę na zaistnienie, szansę o wiele większą niż pokorne głosowanie wraz z rządem.

Mimo tego słabe większości udawało się konstruować w oparciu o polityków postsolidarnościowych. Drugi najmocniejszy klub, koalicja formacji lewicowych, skrajnie lewicowych, niektórych związków zawodowych i polityków postkomunistycznych, klub Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie będącego wówczas jeszcze partią, nie brał udziału w tworzeniu rządów. Na Polskę pod rządami takiej grupy było, zdaniem postsolidarnościowych elit, zbyt wcześnie i nikt z SLD nie zamierzał prowadzić tego typu rozmów. Tym samym za koalicjami stali politycy Unii Demokratycznej, Wyborczej Akcji Katolickiej, Konfederacji Polski Niepodległej, Porozumienia Centrum, Stronnictwa Demokratycznego, Kongresu Liberalno-Demokratycznego, Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, Partii Chrześcijańskich Demokratów czy Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego (w różnych konstelacjach, formacje mogły wspierać np. rząd Suchockiej i Olszewskiego, ale nie rząd Bieleckiego i niedoszły do skutku rząd Waldemara Pawlaka i na odwrót, a niektóre wspierały jeden, dwa lub trzy gabinety tej kadencji wyrażając też gotowość poparcia rządu Pawlaka). Zapleczem dla rządów bywał także klub NSSZ Solidarność.

Wielość formacji prowadziła jednak do częstych i nieuchronnych konfliktów. A powodów było wiele: od kierunku i szybkości przemian gospodarczych, wpływu prezydenta Wałęsy na prace rządu, po obszar dekomunizacji i spraw światopoglądowych. Kluczowe w końcu okazały się ambicje głowy państwa.

Lech Wałęsa był wówczas rozgrywającym w rządach i całej polityce. Pozwalała mu na to w umiarkowanym zakresie tzw. mała konstytucja, a w większym stopniu osiągał to poprzez luźne interpretacje przepisów dokonywane przez prawników z jego zaplecza (zobacz: falandyzacja prawa, Lech Falandys). Prezydent miał jednak większe ambicje i chciał być niepodważalnym kreatorem polityki, swoistym Piłsudskim III RP. Dlatego też, w wyniku konfliktu prezydenta z premierem Janem Olszewskim, który dotyczył zasad opuszczania Polski przez rosyjską armię, szef rządu musiał opuścić stanowisko. Wspominany dziś chętnie przez publicystów temat lustracji i tzw. listy Macierewicza nie był wówczas kluczowy, bo już wcześniej rząd stracił poparcie większości i prezydenta. Następnie premierem miał zostać Waldemar Pawlak, ale nie znalazł większości i nie utworzył rządu. Misja ta udała się Hannie Suchockiej, a prezydent początkowo chwalił sobie współpracę z gabinetem popieranym zarówno przez liberalną Unię Demokratyczną jak i prawicowo-katolicki ZChN. Z czasem Lecha Wałęsa zaczął jednak myśleć o powołaniu własnej partii, by w ten sposób oddziaływać na parlament i rząd. Był wręcz przekonany o nieuniknionym sukcesie swojego zaplecza, a najbliższe miesiące miały pokazać, że bardzo się w tej sprawie mylił. Gdy jednak spodziewał się łatwego sukcesu skorzystał z możliwości rozwiązania parlamentu po uzyskaniu wotum nieufności przez rząd Suchockiej (jednym głosem).

Tym samym jesienią roku 1993 miały odbyć się kolejne wybory do Sejmu i Senatu. Politycy rozpoczęli kampanię i walkę o głosy. Niekiedy formacje bardzo do siebie zbliżone, ale targane personalnymi zastrzeżeniami, prowadziły narrację w sposób antagonistyczny, zamiast współpracować czy wręcz startować z jednej listy. W ten sposób rywalizowała liberalno-demokratyczna Unia Demokratyczna oraz nieco bardziej liberalny pod względem gospodarczym Kongres Liberalno-Demokratyczny Donalda Tuska. Podobnie wyglądały relacje na linii Porozumienia Centrum Jarosława Kaczyńskiego i Ruchu dla Rzeczypospolitej Jana Olszewskiego. Ostatecznie spory, brak współpracy i nowość w wyborach: próg wyborczy, spowodowały, że z owych 4 formacji tylko UD udało się zdobyć ponad 5 procent i wprowadzić swoich posłów. Dzisiejsi główni gracze polskiej polityki, Kaczyński i Tusk, wylądowali poza Sejmem.

Inne formacje prawicy lub centro-prawicy, które znalazły się pod progiem, to Katolicki Komitet Wyborczy „Ojczyzna” wspierany dość otwarcie przez Kościół (wynik 6,37 procent, ale jako koalicja potrzebne było 8 procent), Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”, klub związku zawodowego, który wyleciał poza Sejm z poparciem 4,9 procent, Unia Polityki Realnej ekscentrycznego Janusza Korwin-Mikkego (3,18 procent) i kilka mniejszych środowisk. Próg wyborczy przekroczyła jedynie (tracąc przy tym wielu posłów względem wyborów z roku 1991) Konfederacja Polski Niepodległej (5,77 procent) oraz nowa partia, formacja mająca być zapleczem Lecha Wałęsy: Bezpartyjny Blok Wspierania Reform. Prezydent musiał być jednak skrajnie zawiedziony, gdy okazało się, że jego zaplecze nie będzie rozdawać kart. BBWR uzyskał bowiem zaledwie 5,41 procent i ledwo przekroczył próg wprowadzając 16 posłów.

Sumując wyniki prawicy i centrum o genezie solidarnościowej widzimy jasno, że na tego typu formacje oddano około 50 procent głosów. Tymczasem w 460 osobowym Sejmie ugrupowania tego typu miały zaledwie 112 przedstawicieli. Gdy zaś od owej liczby odłączymy najmniej prawicową i najmniej konserwatywną Unię Demokratyczną, to okaże się, że około 40 procent głosów dało 38 mandatów. Słowem: siły postsolidarnościowe, prawicowe, centro-prawicowe i centrowe zostały zmiażdżone nie werdyktem wyborów, a ordynacją wyborczą, własnymi ambicjami, niechęcią do współpracy oraz startowania pod jednym, lub przynajmniej 2-3, a nie kilkunastoma szyldami. W pewnym sensie można powiedzieć, że to przeoczenie zasad wyborczych ustalonych przez Sejm I kadencji zdominowany przez centrum i prawicę spowodowało klęskę centrum i prawicy, a sukces… „czerwonej” lewicy.

SLD, wówczas jeszcze nie partia, a koalicyjny komitet grupujący szeroko pojętą lewicę postkomunistyczną na czele z Socjaldemokracją RP, niektóre związki zawodowe oraz szereg mniejszych organizacji, zdobyło nieco ponad 20 procent głosów. W sytuacji przepadnięcia pod progiem ponad 30 procent głosów, przełożyło się to na potężną premię dla największych spośród tych, którzy próg przekroczyli. Dlatego też SLD w Sejmie II kadencji miało ponad 37 procent mandatów poselskich. Drugi w wyborach komitet Polskiego Stronnictwa Ludowego został wskazany przez 15,4 procent Polaków, ale zajął niemal 30 procent ław poselskich. Podobny profit odnotowała Unia Demokratyczna, a mniejsze kluby zanotowały nieznaczne zyski lub nieznaczne straty.

I to właśnie dlatego, choć większość Polaków nie opowiedziała się za SLD czy PSL-em, partie mogły utworzyć wspólny rząd ze stabilną większością około 300 posłów. Realnie w wyborach otrzymały jednak zaledwie 35 procent głosów, a więc nieco więcej, niż partie prawicy i centrum, które znalazły się pod progiem i znacznie mniej niż wszystkie formacje postsolidarnościowej prawicy i centrum: zarówno te, które znalazły się pod progiem jak i te, którego go przekroczyły.

Wraz z wyborami sprzed 30 lat, z września roku 1993, Polska transformacja ustrojowa weszła w nową fazę. Co prawda o powrocie do komunizmu nie było już mowy, gdyż geopolityczne wiatry wiały z innej strony. Jednak do władzy powrócili ludzie ściśle powiązani, a często po prostu tworzący elitę polityczną późnego PRL-u. A wszystko na życzenie sił, które deklarowały chęć powtrzymania postkomunistów.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj