Biografia Romana von Ungerna-Sternberga to materiał na kilka filmów historycznych i sensacyjnych, ale też dramatów psychologicznych. Swoją biografią Krwawy Baron mógłby obdzielić kilkadziesiąt osób, choć – co warto wyraźnie podkreślić – mimo jednoznacznie antybolszewickiego nastawienia zrobił w swoim życiu także wiele złych rzeczy.
Już sam encyklopedyczny opis barona Romana von Ungerna-Sternberga jest mocno skomplikowany. Oto bowiem bohater naszego tekstu przyszedł na świat w roku 1886 w Grazu na terenie Austro-Węgier. Niestety drogi jego rodziców (Niemca z Estonii i Niemki z Hesji) szybko się rozeszły, a młody chłopak trafił do Tallinna. Dzisiejsza stolica Estonii wówczas należała do Imperium Rosyjskiego, ale zdominowana była przez Niemców bałtyckich. Jednak nie z Niemcami, ani nawet nie z Rosją Roman związał najbardziej dynamiczny, choć i pełen złych czynów, okres w swoim życiu.
Zanim jednak trafił na mongolskie stepy, gdzie doszedł do niezwykłej pozycji i władzy, dorastał w Tallinnie zwanym wówczas Rewlem oraz w Järvakandi, gdzie majątek posiadał jego ojczym.
Następnie Roman próbował swoich sił w akademii morskiej w Petersburgu. Nie zagrzał tam jednak miejsca: z powodu awanturniczego charakteru został wyrzucony. Nie zamierzał jednak wracać do Järvakandi i ojczyma. Poszedł więc na wojnę. Był to bowiem czas konfliktu Rosji z Japonią.
Na Dalekim Wschodzie młody Roman dosłużył się stopnia kaprala oraz otrzymał odznaczenie. Natomiast po zakończeniu konfliktu kontynuował edukację w kierunku wojskowym. Jednak nie order, a zamiłowanie do Azji było najważniejszym, co von Ungern-Sternberg przywiózł z tamtej wojny. To bowiem właśnie wtedy rozpoczęło się jego zainteresowanie buddyzmem.
Fascynacja obcą dla Europejczyków duchowością Dalekiego Wschodu spowodowała, że po szkole wojskowej Roman von Ungern-Sternberg zgłosił się na służbę w Mandżurii. Wkrótce czasie udało mu się natomiast przenieść do nieco bardziej tętniących życiem okolic na granicy z Chinami. Wtedy też zaczął objawiać się jego trudny charakter. Z jednej strony popadał bowiem w euforię, z drugiej zaś – we wściekłość. Nie zyskał sobie w ten sposób sympatii innych oficerów, choć wielokrotnie udowadniał, że ma zadatki na dobrego żołnierza-kawalerzystę.
Żyjąc w Azji nie skupiał się jednak wyłącznie na alkoholu i hazardzie. Poznawał język mongolski (wcześniej poznał niemiecki, rosyjski, angielski i francuski) oraz dalekowschodnie zwyczaje, w tym filozofię i religię wyznawaną przez buddyjskich lamów – lamaizm, czyli buddyzm tybetański silnie obecny w Mongolii. Usłyszał też z pewnością legendę o oczekiwanym przez Mongołów królu, który wyzwoli ich naród. W przyszłości to właśnie w nim niektórzy widzieli ową nadzieję dla stepowego ludu.
Roman von Ungern-Sternberg miał jednak i nieco bardziej europejskie poglądy, choć część z nich uznać należy za absolutnie niedopuszczalne. Baron był bowiem nie tylko fanatycznym monarchistą, który nie wyobrażał sobie świata bez Romanowów na rosyjskim tronie oraz antykomunistą, ale także zagorzałym antysemitą widzącym w Żydach winowajców wszelkich problemów ludzkości. Te poglądy miały w przyszłości stać się źródłem problemów.
W chwili wybuchu I wojny światowej daleko było jednak do upadku petersburskiego tronu i zamienienia Rosji w kraj komunistyczny. Wówczas wydawało się, że wojna nie potrwa długo, a świat nie ulegnie głębokim przemianom. Wtedy też, w pierwszych latach wojny, Roman von Ungern-Sternberg służył Imperium w walkach z Niemcami i Austro-Węgrami. Walczył chociażby pod Tannenbergiem oraz w Karpatach i Galicji. Gdy w roku 1916 został dowódcą kozackiej sotni, służył pod innym znanym rosyjskim antykomunistą doby wojny domowej, generałem Piotrem Wranglem, który zostawił potomnym opis przyszłego chana Mongolii.
Piotr Nikołajewicz Wrangel zapisał, że Roman Fiodorowicz von Ungern-Sternberg jest silnym i energicznym człowiekiem, ale nie zachowuje się jak typowy oficer i łamie wiele podstawowych zasad. Ponadto, mimo iż urodził się w arystokratycznej rodzinie, w wojsku żyje tak jak szeregowi żołnierze i nie dba o żadne wygody. W ocenie Wrangla jego dziki, nieokiełznany charakter bliższy jest osobowości partyzanta niż oficera. Dodatkowo generał zanotował, że Roman jest inteligentny i ma wnikliwy umysł, ale ciasne horyzonty intelektualne. Dziś wydaje się, że czołowy rosyjski dowódca poczynił wiele trafnych spostrzeżeń. Pewne złe cechy barona ujawniły się jeszcze podczas I wojny światowej, gdy za wybryki pijackie trafił do więzienia.
Po wyjściu na wolność nie wrócił do służby. Zaprzyjaźnił się natomiast z kapitanem Grigorijem Siemionowem, który także znał zwyczaje oraz język mongolski. Obaj panowie po wybuchu rewolucji w Rosji udali się na Daleki Wschód i tłumili bunty rozpolitykowanych żołnierzy. Wtedy też w ich głowach zrodził się pewien szalony plan zawalczenia o wolność dla Mongolii i stworzenia z tego kraju swoistego imperium.
Na razie należało jednak obronić się przed bolszewikami. Ową walkę Roman von Ungern-Sternberg rozumiał w przedziwny sposób, jako walkę przeciwko Żydom. Uznawał ich bowiem za siłę wspierającą komunizm. Dlatego też wszyscy złapani przez jego żołnierzy Żydzi byli torturowani i mordowani. Tym samym okazało się, że buddyzm wyznawany przez Krwawego Barona nie jest religią pokoju i miłowania wszystkich ludzi. Zresztą w haniebny sposób zachowywał się także wychowany w tamtej kulturze, a nie jedynie zafascynowany nią, Bogda Chan, władza Mongolii – alkoholik i dewiant, którego życiowe drogi wkrótce miały przeciąć się z drogami rosyjskiego Niemca bałtyckiego.
Na razie jednak Krwawy Baron oraz Siemionow mając wsparcie Japończyków, Brytyjczyków, Francuzów, a nawet Czechów wyparli w roku 1918 bolszewików z Zabajkala. W tym też czasie Roman von Ungern-Sternberg został mianowany generałem.
Po kilkunastu miesiącach od sukcesu w walce z bolszewikami wojska komunistów pokonały jednak Siemionowa, który został zmuszony do opuszczenia Rosji. Krwawy Baron tymczasem zaczął jeszcze intensywniej „pracować” na swój tytuł tworząc w Daurii obóz, w którym torturowano i mordowano bolszewików. Następnie także opuścił Rosję i udał się do Mongolii, gdzie zaprosiły go tamtejsze elity pragnące zrzucić z siebie chińską niewolę.
Ów moment w biografii Krwawego Baron został dobrze nakreślony w niezwykle interesującej powieści polskiego pisarza Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego pt. „Przez kraj ludzi zwierząt i bogów”. Jeden z najpłodniejszych i najbardziej rozpoznawalnych na świecie polskich autorów (choć niestety mocno zapomniany w kraju) sam uciekał bowiem przed bolszewikami i trafił do Mongolii, gdzie – jako człowiek światły i znający liczne języki obce – został doradcą Romana von Ungerna-Sternberga, choć niestety nie miał na niego pełnego wpływu.
Sam Krwawy Baron zaś jako nowy dyktator Mongolii zaczął być uznawany przez społeczeństwo za człowieka wypełniającego proroctwa o wyzwoleniu. Rychło jednak entuzjazm do rządów narkomana i sadysty z tytułem chana stepu opadł.
I oceny jego rządów nie może zmienić fakt, że nakazywał czyszczenie oraz dezynfekcję ulic zaśmieconych przed odchody i śmieci oraz to, że za jego rządów próbowano tworzyć w Mongolii gospodarkę pieniężną, a także na nowo uruchamiać chińską infrastrukturę z elektrownią i radiostacją na czele. Roman von Ungern-Sternberg wprowadził bowiem w kraju iście totalitarne rządy, przez co szybko entuzjazm Mongołów zamienił się w obawy, strach i zbrojny opór.
Czarne chmury zbierały się nad Krwawym Baronem także dlatego, że jego antykomunistycznej władzy nie mogli znieść bolszewicy z Rosji. Wkrótce rozpoczęła się inwazja komunistów rosyjskich i mongolskich pod dowództwem Damdina Suche Batora. Chan stepu był bez żadnych szans w starciu z armią posiadającą m.in. samoloty i pojazdy pancerne. W szeregach Romana von Ungerna-Sternberga zapanował defetyzm.
Rosyjski Niemiec znów jednak pokazał, że niczego się nie boi i zamiast czekać na bolszewików w stolicy Mongolii Urdze (dziś: Ułan Bator) chciał walczyć na własnych warunkach. Ponosił klęski, ale nie został rozbity. W końcu, gdy komuniści zajęli najważniejsze miasto Mongolii, Roman von Ungern-Sternberg… przedarł się do Rosji i wszedł głęboko w terytorium wroga. W końcu jednak pojął, że nie ma szans na sukces. Rozpoczął się odwrót do Mongolii. Jego żołnierze woleli ewakuować się do Mandżurii i połączyć się z innymi białymi Rosjanami, ale Krwawy Baron śnił o stworzeniu nowego państwa w Tybecie. W końcu zbuntowani żołnierze zamordowali jednego z jego najbliższych współpracowników – Borisa Riezuchina. Próbowano także zabić chana stepu, ale zbiegł. Tak zakończyła się historia jego oddziału. On zaś ukrywał się przez kilka dni, ale został ujęty przez bolszewików. Wkrótce, po niezbyt długim procesie, skazano go na śmierć, a wyrok wykonano.
Wielu Mongołów wznosiło modły za swojego częściowo prawosławnego, a częściowo buddyjskiego chana, ale – na jego nieszczęście – znacznie więcej osób było zainteresowanych nie jego wiecznością, a skarbem. Krwawy Baron miał bowiem pozostawić po sobie niezwykłe bogactwo. Nie wiadomo ile prawdy jest w tej historii, ale za jedną z osób mogących coś wiedzieć na ten temat uznaje się wspomnianego wyżej Ossendowskiego. Własne wyprawy poszukiwawcze organizowali Amerykanie i Niemcy (SS), a w sprawie nie brakuje sensacyjnych wątków nawet z polską, komunistyczną Bezpieką w roli głównej. Nie wiadomo na ile te doniesienia są wiarygodne, ale zawsze wielkie bogactwo rozpala umysły i serca. Najpewniej, jeśli jakikolwiek skarb kiedykolwiek istniał, to nie został dotąd odnaleziony. A jeśli Ossendowski coś na ten temat wiedział, to Sowieci dokładnie sprawdzili jego… zwłoki. Tak! Pisarz zmarł bowiem w Polsce w roku 1945. Wkrótce do miejscowości weszli Rosjanie, którzy rozkopali grób naszego rodaka znającego Krwawego Barona. Niektórzy mówią, że szukali przy ciele jakiś wskazówek, np. mapy z lokalizacją skarbu. Inni, że Sowieci chcieli upewnić się, że osobisty wróg Lenina nie żyje. Osobisty, gdyż Ossendowski napisał powieść pt. „Lenin”, w której nie pozostawił na liderze bolszewików suchej nitki. Ale to już zupełnie inna historia.
Michał Wałach