Kto nie chciałby wiedzieć, co dokładnie czeka nas po śmierci? Ludzkość od dawna stara się znaleźć ostateczną odpowiedź na to pytanie. Dzisiaj przyjrzymy się jeden z najniezwyklejszych koncepcji zaświatów, łączących poglądy wyglądające na nie do pogodzenia. Przeniesiemy się w zamierzchłe czasy, do rajskich wysp i kurhanów Celtów.
Żywot łososia
Cofnijmy się najpierw o 3500 lat i stańmy obok Tuana mac Cairilla, pustelnika urodzonego w Irlandii. Według mitów żył on aż 300 lat. Nie zmarł też z przyczyn naturalnych, a oddał żywot podczas wielkiej powodzi. To jednak nie był jego koniec. Reinkarnował się jako leśny byk, w ciele którego spędził kolejne trzy stulecia. Później jego dusza trafiła w ciało dzikiego kozła, ptaka i w końcu łososia. W ostatniej formie został złowiony i zjedzony przez ciężarną żonę króla Muíredacha Muindberga. Dzięki temu odrodził się z niej pod własnym imieniem.
Po ponownych narodzinach w VI wieku naszej ery Tuan spotkał świętego Finiana z Moville, apostoła nawracającego Irlandczyków. Przekazał on słudze bożemu swoją historię, opowiadając o wszystkich najazdach na Irlandię, których doświadczył podczas swoich żyć. To samo opowiedział później świętemu Patrykowi i Collmicolowi, po tym, jak sam nawrócił się na chrześcijaństwo. Oczywiście ta część mitu została dodana później przez chrześcijan.
To niejedyna postać w irlandzkiej mitologii doświadczająca reinkarnacji. Innym takim przykładem jest opowieść o Fintanie mac Bóchrze, druidzie, będącym jednocześnie mężem wnuczki Noego (tak, tego od potopu). To, jak można się domyślić, również zostało dołączone do tej historii przez misjonarzy.
Według mitu Fintan wraz z rodziną przybył do Irlandii, by ją zasiedlić, jednak wielki potop zabił wszystkich jego towarzyszy i krewnych. Sam druid natomiast ocalał, odradzając się w ciele łososia. 5500 lat później wrócił do żywych już jako człowiek i został doradcą irlandzkich królów, opuszczając ostatecznie swoje ciało, gdy władcy wyspy przyjęli chrześcijaństwo.
Nie widzę sprzeczności
Te przykłady pokazują jasno, że w mitologii celtyckiej występowały wierzenia reinkarnacyjne. Tę teorię potwierdzają również historycy starożytnego Rzymu, którzy wśród Galów trafili na podobne przesłanki. Uznali oni, że właśnie dzięki wierze w przyszłe odrodzenie, wojownicy tego celtyckiego plemienia bez strachu rzucają się w wir walki.
I wydawałoby się, że na tym można zakończyć temat. Nic bardziej mylnego, bowiem dawni Celtowie, oprócz wiary w reinkarnację, uznawali równocześnie istnienie… zaświatów, z nieśmiertelną duszą wieczną.
A co jeszcze ciekawsze, bohaterowie tego artykułu uważali, że to nie śmierć jest stanem przejściowym, a życie. Celtowie wierzyli, że wszystkie dusze pochodzą z jednego miejsca i że tam też można oczekiwać na powrót do życia. Potem trzeba znów zakończyć swój żywot, będący stanem przejściowym, powrócić do zaświatów i raz jeszcze, za nie wiadomo jak długi czas, wrócić do krain żywych. Nie przysługiwało to jednak wszystkim.
Duchy
Wpierw trzeba zaznaczyć, że celtyckie duchy dzielą się na masowe i indywidualne. Te pierwsze traciły swoją tożsamość podczas przebywania w zaświatach, natomiast drugie, zachowywały ją całkowicie. Żeby zapewnić utrzymanie własnego Ja, na grobach zapisywano imiona pochowanych w nich osób. Co ciekawe, pisemna informacja nie była przeznaczona dla żywych, a dla zmarłych, wobec czego umieszczano ją na spodach kamiennych oznaczeń. W ten sposób przypisywano duszę do konkretnego kurhanu. Co przy tym ważne, tylko dusza posiadająca podpisany grób, powracała później do życia, a zaszczyt indywidualnego napisu nie przypadał każdemu.
Inną kwestią pozostaje to, że dla Celtów nie trzeba umrzeć, żeby… umrzeć. Otóż dla tego dawnego ludu istniała śmierć rytualna, wedle której dusza osoby odchodziła do Krain Cieni, mimo że ciało wciąż żyło. Człowieka doświadczającego rytualnej śmierci traktowano potem jako zupełnie inną, obcą osobą.
Co równie ciekawe, śmierć ciała też nie oznaczała, że dusza już odeszła do zaświatów. Pierwsze fazy ceremoniałów pogrzebowych zakładają czuwanie nad zmarłym przez bliskich. Według wierzeń dusza wtedy wciąż spoczywała w ciele. Dopiero gdy zostaje ono przewiezione na cmentarz, symbolizuje to podróż do zaświatów, zwieńczoną złożeniem w grobie.
Kraina Cieni
Skoro już trochę porozmawialiśmy o duszach, to zagłębmy się teraz w świat cmentarzy i grobowców. Wiele celtyckich kurhanów i dolmenów sięga aż epoki kamienia, nic więc dziwnego, że ten lud utożsamiał je z zaświatami i dawnymi bohaterami oraz bogami. Co ciekawe, według celtyckich praw, utrzymywanie miejsc spoczynku w dobrym stanie, było obowiązkiem. Ponadto w tych miejscach organizowano wiele kluczowych wydarzeń celtyckiej społeczności.
Według dawnych wierzeń to właśnie te kurhany tworzyły Sídhy, krainy należące do zmarłych i aes sídhe, czyli bogów pokonanych przez Tuatha Dé Danann, żyjących tam na mocy paktu pokojowego. Co więcej, podziemne zaświaty są jednocześnie przejściem dusz na Wyspy Szczęśliwe, o których więcej powiem wam za chwilę.
Różnic między krainą Sídh lub Krainą Cieni, jak można ją inaczej nazywać, a wspomnianymi wyspami jest wiele. Na przykład do świata aes sídhe można wejść tylko w ciągu kilku świętych dni, jak chociażby podczas Samhain. To wymienione święto było zresztą niezwykle ważne, ponieważ to wtedy światy zmarłych i żywych wpływały na siebie. Za to na wyspy śmiertelnik mógł próbować popłynąć zawsze.
W przeciwieństwie do tajemniczych lądów, z Sídh można powrócić do świata żywych. W przypadku wysp jedynie niektórzy mogli co najwyżej porozmawiać z pokładu okrętu z mieszkańcami świata żywych. Łączy się to ze wspomnianą wcześniej śmiercią rytualną, gdyż dla Celta ktoś, kto skosztował radości Wysp Szczęśliwych, swoją duszą już do nich należał. Podczas obu podróży należało jednak uważać, gdyż były one najeżone niebezpieczeństwami. Nawet zmarli bytujący na najpiękniejszych wyspach toczyli między sobą wojny.
Tak właśnie przedstawiają się Krainy Cieni, ale trzeba pamiętać, że nie są tylko miejscem przebywania duchów, ale też przejściem do innych części celtyckich zaświatów, czyli do niezwykłych wysp będących uosobieniem raju.
Tajemnicze i rajskie wyspy
Według Celtów Wyspy Szczęśliwe leżą gdzieś na Atlantyku, a ich liczba jest wielka. Trafimy choćby na Tir na nOg, czyli Ziemię Młodych, Tir na mBeo, oznaczające Ziemię Żywych, czy powstałe już pod wpływem chrześcijaństwa Tir Tarngiri, co w tłumaczeniu znaczy po prostu Ziemia Obiecana. To właśnie na tych lądach mieszkali bogowie, zmarli królowie i bohaterowie.
Natomiast wyglądają one tak, jak można się spodziewać po starożytnym raju. Miejsca te wypełniają niekończące się uczty, kobiety i wędrujący bogowie, a drogę tam wskazuje Manannán mac Lir, wojownik, bóg mórz i patron wyspy Man. Innym sposobem na dostanie się na wyspy było spożycie jagody z krzewu Jarzębiny Wiedzy i Natchnienia, dzięki czemu ewentualny podróżnik, posiadając nieskończoną wiedzę, jest w stanie odnaleźć drogę do raju. Można też znaleźć się tam w wyniku przypadkowego wpadnięcia w magiczną mgłę lub otrzymania zaproszenia od jednej z zamieszkujących rajskie wyspy bogiń.
Te tajemnicze miejsca stawały się celem wielu wypraw celtyckich ludów, trzeba jednak zaznaczyć, że podróż na zachód opiewała w tyle niebezpieczeństw, iż często się z niej nie wracało. Co więcej, tajemnicze wyspy tak wrosły w celtycką kulturę, że nawet chrześcijaństwo nie mogło ich wykorzenić. Zamiast tego musiało dostosować do nich żywoty niektórych świętych.
Na koniec zwrócimy nasz okręt ku konkretnej wyspie. To właśnie ona jest kluczowa dla procesu celtyckiej reinkarnacji. Mowa tu o Tir na mBeo, czyli o Ziemi Żywych.
Cykl
To właśnie z Tir na mBeo pochodziły wszystkie dusze. Co więcej, zmarli właśnie tam ostatecznie się gromadzili, oczekując na powrót do świata żywych. W międzyczasie spędzali swoje chwile w jednej z części wyspy, na Równinach Rozkoszy, nazywanych inaczej Wielką Ziemią lub Wielkim Polem. To miejsce uchodziło za iście idylliczną krainę, gdzie strumienie wypełnione są winem i miodem, a w centrum rośnie płodząca złote jabłka jabłoń. Spożycie owocu z tego drzewa dawało jedzącemu wieczne życie i młodość.
Dlatego też w centrum celtyckich cmentarzy sadzono jabłonki. Opiekunowie kurhanów dbali o nie, ale co ciekawe ich uschnięcie wcale nie było złym znakiem. Wręcz przeciwnie, oznaczało, że jeden z ważniejszych duchów zamieszkujących grobowiec wrócił do życia. Oczywiście po śmierci, duch trafiał ponownie do krainy Sídh i na Wyspy Szczęśliwe, aby później się ponownie reinkarnować. W ten sposób celtycki cykl życia nieskończenie trwał.
Maksymilian Jakubiak