To on wymyślił teorię o „przeludnieniu Ziemi”. Dziś wiemy, że bardzo się mylił!

0
353
Thomas Malthus, Ziemia, ludzie. Zdjęcie ilustracyjne.

Każdy z nas słyszał teorię o przeludnieniu naszej planety, które doprowadzić ma do klęski głodu. Można wręcz powiedzieć, że od lat jesteśmy straszeni tą katastroficzną wizją. Co na to nauki historyczne? Cóż… gdyby żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku autor tej teorii miał naprawdę rację, to już dawno sytuacja ludzkości byłaby tragiczna.

Autorem koncepcji zwanej teorią przeludnienia lub maltuzjanizmem był Thomas Robert Malthus – angielski pastor, ekonomista i poniekąd socjolog. Pod koniec XVIII wieku zaprezentował światu swoją autorską teorię, zgodnie z którą wzrost liczby ludności świata musi nieuchronnie prowadzić do zubożenia społeczeństwa i klęski głodu. Powód? Ludzkość miałaby – zdaniem jego oraz innych ówczesnych mędrców – posiadać możliwości szybszego powiększania swojej populacji niż gospodarka zwiększania zasobów dostępnych dla ludzi. Malthus tworząc swoje oryginalne założenia czerpał także z opinii (słowo: ustalenia byłoby nie na miejscu) innych autorytetów epoki przekonujących m.in., że ilość ziemi możliwej do uprawy pozostaje ograniczona.

Na pozór wizja Malthusa brzmi racjonalnie. Ma jednak jeden zasadniczy minus. Jest w pełni uzasadniona, gdy mówimy o świecie zwierząt, ale historia pokazuje, że nie ma żadnego zastosowania w przypadku ludzi. O ile bowiem zbyt duża populacja drapieżników może doprowadzić do wyginięcia gatunku będącego dla owych drapieżników pożywieniem, o tyle ludzie mają rozum. Potrafimy hodować zwierzęta i uprawiać pola, ale jednocześnie zwiększać hodowle i uprawy, gdy zachodzi taka potrzeba (i to bez konieczności wydawania przez jakieś ośrodki odgórnych dyspozycji: przedsiębiorcy w naturalny sposób zwiększają podaż, gdy rośnie popyt). A to nie koniec. Dysponujemy wszak inteligencją, dzięki której rozwiązujemy problemy i stawiamy czoła wyzwaniom. Zagrożenia z przeszłości dziś nie są dla nas żadnym problemem. Historia wielokrotnie pokazała, że z powodzeniem dostosowujemy świat do własnych potrzeb niwelując rozmaite niebezpieczeństwa.

Widać to także po kwestii relacji między liczbą ludności, a dostępem do żywności czy innych dóbr. Gdy bowiem Malthus tworzył swoją teorię, na świecie żyło mniej niż miliard osób. Zgodnie więc z jego teorią dziś, gdy na planecie żyje aż 8 miliardów ludzi, winniśmy masowo cierpieć głód i niedostatek. Czy jednak tak jest w rzeczywistości?

Nie sposób nie dostrzec problemu głodu w niektórych częściach świata. Należy jednak uczciwie zauważyć, że przez ostatnich 200 lat – od kiedy tworzył Malthus do dzisiaj – odsetek głodujących nie tylko nie wzrósł, ale także zdecydowanie spadł. W tym okresie oprócz ilości poprawiła się także jakość dostępnego dla szerokich mas pożywienia: wzrosła kaloryczność diety (co w warunkach bogatego świata zachodniego kojarzy nam się z problemami zdrowotnymi, ale dla setek przeszłych pokoleń i milionów ludzi w biedniejszych częściach współczesnego świata oznacza realną poprawę jakości życia). Słowem: choć nie należy odwracać wzroku od głodu we współczesnym świecie, to trzeba uczciwie powiedzieć, że jest zjawiskiem znacznie rzadszym niż w przeszłości. Dodatkową wartością statystyczną wskazującą na potężną poprawę sytuacji towarzyszącą gigantycznemu wzrostowi populacji jest ubóstwo absolutne: w czasach Malthusa dotyczyło ono od 80 do nawet 90 proc. społeczeństwa świata. Dziś to około 8 procent. Oczywiście nadal mówimy o wielkim problemie, ale nie można podważać faktów: sytuacja na świecie znacząco się poprawiło pomimo (a może właśnie dzięki) wzrostowi liczby ludności.

Jak to możliwe? Najzwyczajniej w świecie Malthus się pomylił! Nie wziął bowiem pod uwagę ludzkiego potencjału, ludzkiego geniuszu. Tymczasem my, ludzie, nie tylko biernie obserwujemy rzeczywistość, ale także twórczo ją rozwijamy. Cały czas następuje postęp technologiczny, który rozwiązuje wiele problemów: w tym głód.

Co więcej, wiemy z całą pewnością, że dotykający świat zachodni kryzys demograficzny (będący poniekąd konsekwencją realizacji założeń neomaltuzjanistów podobnie jak Malthus postulujących ograniczenie liczby ludności, ale sugerujących inny niż on sposób osiągnięcia celu: poprzez chociażby rozpowszechnienie aborcji) nie doprowadzi do rozkwitu tej części globu, ale do głębokich problemów gospodarczych i perturbacji społecznych. Z kolei populacyjny rozkwit zwiększa szanse na pojawienie się w danym społeczeństwie jednostki wybitnej, geniusza, który będzie mógł odnaleźć sposoby dokonania zmiany likwidującej znane nam dziś problemy.

Aby było to jednak możliwe potrzebne jest pełne wykorzystanie potencjału populacji. I tu dochodzimy do momentu kluczowego w zrozumieniu błędnego myślenia Malthusa, a zarazem swoistego sukcesu jego teorii we współczesnym świecie. Ludzie widzą bowiem biedę i głód i w prosty, wręcz prostacki sposób zakładają, że problemy wynikają z rosnącej liczby ludności; że gdybyśmy chleba nie dzielili na dwie osoby, ale na jedną, to byłaby to osoba bardziej syta. Na pozór tak. Jak jednak wyżej udowodniliśmy, rozwój populacji ludzkiej nie wyklucza, a wręcz idzie w parze z rozwojem ekonomicznym. Słowem: możemy dojść do sytuacji, w której dla 2 osób mamy 2 chleby, ale dla 3 będziemy mieli 3, 4 a potem 5 chlebów, a dla osób 4 aż 10. Nie jest to jednak pewne i oczywiste. Dlaczego? Popełniamy bowiem w naszym rozwoju wiele błędów.

Więcej ludzi na planecie to bezapelacyjnie więcej szans na pojawienie się wspomnianego geniusza. To jednak także znacznie więcej szans na wyszkolenie kompetentnych „rąk do pracy”. Wyszkolenie jest tu jednak elementem kluczowym.

Krytycy wzrostu liczby ludności na świecie pokazują przykłady biedy mówiąc, że ludzkie cierpienie to wynik przeludnienia, zbyt dużej rzekomo liczby mieszkańców naszej planety. Wyznawcy takich poglądów nie dostrzegają jednak innego problemu: bieda to efekt zaniedbań, a nie takiej czy innej liczby ludzi. Bieda to efekt niedostatecznej edukacji, niesprawiedliwych układów w międzynarodowym handlu, nieuczciwości wielkich tego świata. Słowem: braku moralności, ignorowania etyki. Gdy bowiem jedni (bogaty świat zachodni) mają wiele, być może wręcz za zbyt wiele – wszak marnują niewyobrażalne ilości dóbr – inni, zwani umownie południem, cierpią niedostatek. Problemem nie jest tu więc przeludnienie i wzrost populacji (zauważalny w ostatnich dekadach szczególnie w krajach biednego południa globu). Problemem jest egoizm i błędne, niemoralne decyzje ludzi północny. Ludzi, z których część mówi o przeludnieniu i jako winnych wskazuje… biedaków z południa, zamiast samych siebie.

Tymczasem dziś ludzkość jest w stanie zorganizować świat tak, aby zminimalizować lub wręcz wyeliminować problem głodu. I nie musi tego dokonywać poprzez dostarczanie jedzenia ludziom biednym (wiadomo wszak, że takie praktyki niszczą lokalną gospodarkę). Wystarczy pozwolić w spokoju rozwijać się krajom biedniejszym, pomagając im jedynie w rozwoju infrastruktury i kształceniu młodego pokolenia. Należy ponadto odrzucić egoistyczne polityki celne uniemożliwiające biedniejszym krajom sprzedaż swoich atrakcyjnych cenowo produktów w państwach bogatszych. I w końcu: trzeba w pełni odrzucić postkolonialną mentalność stawiającą często wyżej interesy wielkich międzynarodowych korporacji rodem z państw zachodnich niż życie i rozwój mieszkańców odległych krain. Tylko tyle i aż tyle. Ubóstwa nie ograniczy bowiem zmniejszenie liczby ludzi żyjących na świecie, ale… moralne postępowanie.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj