Valle de los Caídos. Mauzoleum poległych w kraju pełnym konfliktów

0
352
Dolina Poległych. Fot.: Jorge Díaz Bes, CC BY-SA 3.0 , via Wikimedia Commons

Jednym z częstych celów wycieczek odwiedzających Hiszpanię jest benedyktyński klasztor znajdujący się w górach Guadarrama w niewielkiej odległości od Madrytu oraz późnorenesansowego pałacu Escurial. Uwaga przybywających do Valle de los Caídos zwykle jednak nie skupia się na sakralnym wymiarze miejsca, a sprawach historycznych i politycznych. To bowiem właśnie tutaj frankistowski reżim wybudował mauzoleum poświęcone ofiarom tragicznej wojny domowej. I choć obiekt miał uosabiać Hiszpanię „jedną, wielką i wolną”, to do dziś budzi emocje i spory oraz bywa wykorzystywany w politycznej grze.

Hiszpania. Naród murem podzielony?

Powiedzieć, że hiszpańska wojna domowa podzieliła hiszpański naród byłoby nie tyleż truizmem, co błędem. Społeczeństwo tego iberyjskiego państwa było bowiem podzielone na długo przed wybuchem krwawego, bratobójczego konfliktu z lat 1936-1939, a historia niepokojów wewnętrznych sięga czasów napoleońskiej inwazji na ów kraj. Wtedy bowiem na poważnie do ideologicznej gry weszły ideały liberalne. W kolejnych latach zwolennicy radykalnych zmian (wbrew dotychczasowym prawom i zwyczajom) ogłosili królową małoletnią Izabelę II licząc, że dziecko na tronie pozwoli im uzyskać wpływ na państwo. Tymczasem tron winien przypaść konserwatywnemu i przede wszystkim dorosłemu, a więc odporniejszemu na manipulacje, Karolowi Burbonowi. Owa rewolta polityczna zaowocowała trzema wojnami karlistowskimi w obronie dawnego porządku. Ostatnia z nich przerosła nielegitymistycznego króla Hiszpanii z dynastii sabaudzkiej Amadeusza I, który abdykował. Tak w roku 1873 powstała Pierwsza Republika Hiszpańska, która przetrwała zaledwie rok. Na tron powrócili Burbonowie, a konkretnie Alfons XII, syn wspomnianej wyżej Izabeli, co nie mogło radować karlistów. Mimo tego na pewien czas zapanował względy spokój wewnętrzny, jednak kraj nieustannie – począwszy od ery napoleońskiej, aż do przegranej wojny z USA w roku 1898 – tracił swoje zamorskie posiadłości kolonialne. W kraju zaczęły rodzić się natomiast coraz to nowsze partie polityczne czerpiące z docierających ze świata nowinek ideologicznych, które pogłębiały i tak niemałe podziały społeczne. Hiszpania na początku XX wieku była więc na pozór stabilna, ale w siłę rosły ugrupowania, których wizje wzajemnie się wykluczały, zaś niegdyś jeden z potężniejszych krajów w Europie znajdował się na uboczu wielkiej polityki jako podmiot biedny i zacofany. Zahamować rozwój napięć miały dyktatorskie rządy skądinąd umiarkowanego w poglądach generała, premiera Miguela Primo de Rivery, jednak jego władza jedynie opóźniła w czasie gwałtowne zmiany, które nadeszły po jego śmierci. Alfons XIII samodzielnie był bowiem zbyt słaby, by przeciwstawić się republikanom. Abdykował i wyjechał.

Demokracja niczym gaszenie ognia benzyną

Tak powstała Druga Republika Hiszpańska, której demokratyczny charakter sprzyjał zaognianiu konfliktów politycznych. I choć na pozór wszystko było normalnie, a lewica i prawica zamieniały się rządami po wyborach, to w rzeczywistości silnie antyklerykalny charakter ugrupowań postępowych godził w świętości ważne dla milionów Hiszpanów. Ponadto część życia politycznego rozgrywała się w warunkach ulicznych starć, gigantycznych strajków, a nawet rewolucji (Austria, 1934). Na ów bunt rządząca wówczas centroprawica odpowiedziała represjami. Natomiast w wyborach z roku 1936 hiszpańska lewica, podążając za ideami akceptowanymi przez podległy Moskwie i Stalinowi Komintern, wystartowała w wyborach wspólnie w ramach Frontu Ludowego. Taka formuła dała egzotycznej koalicji zwycięstwo. Front Ludowy jednak, mimo że wygrał niewielką przewagą głosów, zaczął rządzić w sposób niezwykle radykalny. Lewica nie potrafiła ponadto zaprowadzić porządku na ulicach, gdzie toczyły się wręcz regularne walki wrogich środowisk politycznych.

Wojna domowa. Krwawe pogłębienie podziałów

Gdy jeden z liderów parlamentarnej prawicy José Calvo Sotelo został zamordowany przez grupę pod dowództwem kapitana Fernanda Condésa z Gwardii Cywilnej, niezdecydowani dotąd dowódcy wojskowi zdecydowali się wziąć udział w spisku, którego celem było obalenie rządów Frontu Ludowego. Wbrew nadziejom nie udało im się jednak szybko odsunąć lewicy od władzy, a bunt oficerów przerodził się w trwającą blisko trzy lata wojnę domową. Konflikt nie tylko stał się dla europejskich totalitaryzmów poligonem doświadczalnym, ale też pogłębił podziały w hiszpańskim narodzie. Obie strony stosowały bowiem na zajętych przez siebie terenach terror – choć, co warto podkreślić, terror biały, z którym łączy się więcej ofiar, nie miał tak bestialskiego i sadystycznego charakteru jak terror czerwony – nacjonaliści i konserwatyści nie rozgrywali meczów czaszkami wyciągniętymi z grobów ideowych przeciwników, a taki los zgotowali lewicowcy szczątkom zmarłego przed blisko stu laty filozofa ks. Jaime’a Luciana Balmesa. Szczególne nasilenie brutalności na terenach republikańskich możemy łączyć ze skrajnie lewicową rewolucją, do jakiej doszło w pierwszych miesiącach wojny. Z kolei na obszarze frankistowskim, a potem w całym kraju – z racji odniesienia zwycięstwa przez prawicę – represje trwały jeszcze kilka lat po wojnie. Gdy więc końcem marca roku 1939 nacjonaliści weszli do Madrytu, a wkrótce ustały wszelkie walki na frontach, nie było mowy o zakończeniu konfliktu w ludzkich sercach i umysłach. Został on wszak podgrzany przez brutalny i długotrwały konflikt, a różnice ideowe zostały wzmocnione przez osobistą krzywdę. I to po obu stronach barykady.

Pomnik na chwałę poległych w hiszpańskiej krucjacie

1 kwietnia roku 1940, w pierwszą rocznicę zakończenia wojny domowej, hiszpański premier i caudillo (wódz) Francisco Franco Bahamonde zdecydował o rozpoczęciu budowy mauzoleum upamiętniającego ofiary konfliktu. Tak zaczęła się historia Narodowego Pomnika Świętego Krzyża w Dolinie Poległych zwanego po prostu Doliną Poległych (Valle de los Caídos). Budowa trwała blisko 20 lat – i nic dziwnego. Mówimy wszak o naprawdę monumentalnym obiekcie. Krzyż górujący nad okolicą ma ponad 150 metrów i uznawany jest za największy na świecie. Co więcej, ulokowano go na wzgórzu, dzięki czemu widać go z jeszcze większej odległości (około 50 kilometrów). Pod krzyżem znajduje się wykuta w skale gigantyczna bazylika o długości ponad 250 metrów. Realnie jest ona większa nawet od bazyliki św. Piotra w Rzymie, choć formalnie – ze względu na zastrzeżenia papiestwa – przedzielono ją, przez co oficjalnie pozostaje mniejsza. W obiekcie spoczywa około 40 tys. ofiar hiszpańskiej wojny domowej, jednak kilkanaście tysięcy osób nie został zidentyfikowanych, przez co szacunki uznaje się za bardzo nieprecyzyjne. Pewne jest natomiast to, że spoczywa tutaj zamordowany przez republikanów lider Falangi José Antonio Primo de Rivery, a do jesieni roku 2019 pochowany był tutaj generał Francisco Franco Bahamonde. Co jednak ciekawe, o ile przywódca faszyzującej formacji znalazł się w bazylice jako poległy w wojnie domowej, o tyle życzeniem gen. Franco nie było grzebanie go w tym miejscu – dokonano tego wbrew jego woli, a decyzję podjął król Jan Karol I.

Dużo kontrowersji wzbudza natomiast obecność w Dolinie Poległych żołnierzy walczących po stronie Frontu Ludowego. Z jednej strony pojawiają się informacje, że w ramach prowadzonej od lat 50. XX wieku przez reżim frankistowski polityki pojednania w Valle de los Caídos spoczęli także oni. Z drugiej jednak wiadomo, że Kościół był przeciwny grzebaniu w poświęconej ziemi ateistów, komunistów i innych zadeklarowanych wrogów katolicyzmu. Niekiedy można spotkać się natomiast z opinią, że republikanie są obecni w Dolinie Poległych albo przypadkiem, jako osoby zebrane w pól bitewnych i pochowane wspólnie ze swoimi przeciwnikami w walce, albo że pochowano tam celowo i świadomie republikanów ochrzczonych i wyznających wiarę katolicką.

Gigantycznym uproszczeniem jest natomiast powtarzany niekiedy pogląd o wzniesieniu obiektu przez więźniów politycznych – przedstawicieli strony lewicowej w wojnie domowej, którzy mieliby pracować przy budowie jako niewolnicy. W rzeczywistości bowiem bazylikę i kompleks Doliny Poległych wznieśli w zdecydowanej większości zatrudnieni na standardowych warunkach pracownicy, a udział więźniów w budowie był wręcz marginalny, zaś ich praca nie miała charaktery przymusowego i niewolniczego, a dobrowolny – i to na atrakcyjnych warunkach z istotnym skracaniem wyroków włącznie, co jednak nie przełożyło się na wielkie zainteresowanie więźniów udziałem w pracach.

Czas leczy rany, chyba że się je rozdrapuje

Ów symboliczny gest pojednawczy nie mógł odnieść olbrzymiego sukcesu. Większe szanse na narodowe pojednanie dawała polityka skracania wyroków na czele z wydanym przez gen. Franco przełomowym dekretem o wybaczeniu z roku 1964. Po śmierci dyktatora i demokratycznych przemianach w kraju zapanował natomiast swoisty kompromis w polityce pamięci polegający na oddawaniu szacunku wszystkim walczącym stronom i nie rozdrapywaniu dopiero co zabliźnionych ran. To właśnie owa zgoda stanowiła fundament przemian politycznych z lat 70. i w takiej formie przetrwała do XXI wieku, gdy podważył ją skrajnie lewicowy rząd José Zapatero.

Ustawa o pamięci historycznej z roku 2007 na nowo odgrzała dawne spory i stanowiła – zdaniem prawicy – podstawę do lewicowego rewanżyzmu za przegraną wojnę lub – zdaniem lewicy – fundament walki z faszyzmem. Na tych nutach zagrał także socjalistyczny gabinet Pedra Sáncheza, który – najpewniej z powodów politycznych i chęci przypodobania się antyfrankistowskiemu elektoratowi – w roku 2019 doprowadził do ekshumacji i usunięcia z Doliny Poległych szczątków Francisco Franco. Było to jednak działanie o ograniczonej logice, gdyż chcąc pozbyć się z Valle de los Caídos faszystów należało raczej skupić się na znacznie bliższemu tej ideologii liderowi Falangi. Tymczasem José Antonio Primo de Rivera, syn dyktatora z lat 20. XX wieku, cały czas spoczywa tam, gdzie za czasów frankistowskich go pochowano. Jego ekshumacja byłaby jednak trudniejsza do wyjaśnienia, gdyż był on – w przeciwieństwie do Franco – poległym w trakcie wojny (zamordowała go strona lewicowa).

Mimo usunięcia z bazyliki szczątków generała Franco los Doliny Poległych cały czas pozostaje niepewny, a niektóre środowiska lewicowe wzywają nawet do zburzenia potężnego krzyża górującego nad obiektem. Póki co żadne decyzje w sprawie nie zapadły, ale krucyfiks wymaga renowacji, która nie następuje, co grozi zawaleniem się potężnej konstrukcji. Nieustannie więc społeczne podziały dają o sobie znać, a Valle de los Caídos nie stała się fundamentem narodowej jedności po dekadach sporów, konfliktów i walk.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj