W średniowieczu: umiejętność królów, mnichów i elit. W II RP… też? Kto przed wojną potrafił czytać?

0
233
Zdjęcie ilustracyjne. Fot.:EvgeniT/pixabay.com

Każdy z czytających niniejsze słowa musiał kiedyś – najpewniej na początku szkoły podstawowej – posiąść umiejętność sprawnego składania liter tworzących wyrazy oznaczające w ojczystej mowie konkretne rzeczy lub abstrakcyjne zjawiska. Nie zawsze jednak ludzie masowo posiadali tę umiejętność. W II Rzeczypospolitej sytuacja pod tym względem była – jak wiele spraw w tamtym państwie – skomplikowana, zróżnicowana i ulegająca niezwykle powolnej, ale jednak: poprawie.

Dla człowieka w miarę zorientowanego w problematyce międzywojennej Polski żadnym zaskoczeniem nie będzie fakt, że pod względem umiejętności czytania i pisania sytuacja najlepiej wyglądała tam, gdzie jednocześnie społeczeństwo było najbogatsze, miało najlepszy dostęp do ochrony zdrowia, najwięcej kilometrów utwardzonych dróg na kilometr kwadratowy i tym podobne. Słowem: stopień alfabetyzacji różnych obszarów stanowił jeden z dowodów na głębokie podziały między poszczególnymi częściami Polski. Gdy gdzieś było biednie, tam też ludzie nie mieli możliwości się leczyć, kształcić i podróżować oraz… czytać.

A gdzie było najbiedniej? Oczywiście na wschodzie, ze szczególnym uwzględnieniem międzywojennego epicentrum biedy: Polesia. To właśnie tam, w centralnej części Kresów Wschodnich, na obszarze pełnym bagien i mokradeł, gdzie problem z dotarciem miała każda władza, każda administracja i każdy niosący kaganek oświaty oraz nowoczesnej cywilizacji, najmniej ludzi potrafiło czytać i pisać.

Na przeciwległym biegunie leżały ziemie należące przed rokiem 1918 do Królestwa Prus. W tym państwie wprowadzać obowiązek szkolny próbowano już w XVII wieku. Co prawda starania nie odniosły zadowalających skutków, ale pokazuje nam to nastawienie tamtejszych władz do edukacji – mającej służyć jednak nie tyle ludziom, co nowożytnemu i coraz silniejszemu (także w relacjach z obywatelem) państwu. Sukces w tej dziedzinie Prusacy odnieśli jednak i tak stosunkowo wcześnie. Przymus szkolny datuje się tam na rok 1819. Dzięki takiej polityce pruskich władz zaborczych po odzyskaniu niepodległości przez Polskę na ziemiach zarządzanych wcześniej przez Niemców czytać i pisać potrafiło ponad 95 proc. społeczeństwa.

Znacznie gorzej było w Galicji oraz Królestwie Polskim. Co prawda w Imperium Habsburgów obowiązek szkolny wprowadzono już pod koniec lat 60. XIX wieku, ale jednak skuteczność austriackiej administracji pozostawiała wiele do życzenia. W odrodzonej Rzeczypospolitej na dawnych ziemiach Cesarstwa Austriackiego brak umiejętności czytania i pisania dotyczył nieco ponad 30 proc. osób (sytuacja najgorzej wyglądała w górskich obszarach Galicji Wschodniej zamieszkiwanych przez ludność rusińską). Podobne wyniki odnotowywano w Królestwie Kongresowym, a więc tej części zaboru rosyjskiego, która formalnie pozostawała obszarem odrębnym od reszty Imperium Romanowów.

Oznacza to, że na początku lat 20. XX wieku, mniej więcej sto lat temu, około 1 osoba na 3 mieszkańców dawnej Galicji i Kongresówki nie potrafiła czytać. Dużo? W porównaniu z dawnym zaborem pruskim: bardzo dużo, ale w porównaniu z ziemiami zabranymi mówimy wręcz o edukacyjnym zagłębiu.

Wszak części zaboru rosyjskiego, która nie tworzyła Królestwa Polskiego, na obszarach, gdzie udział ludności polskiej w społeczeństwie malał, a rosła liczba przedstawicieli ethnosów wschodniosłowiańskich, osoby potrafiące czytać i pisać znajdowały się wówczas w mniejszości! Tam analfabetami były 2 osoby na 3. Sytuacja najgorzej wyglądała oczywiście na Polesiu.

Sumarycznie w odrodzonej Rzeczypospolitej pisać i czytać nie potrafił niemal co 3 obywatel. Spis powszechny z roku 1921 mówił o 33,1 procentach społeczeństwa w wieku powyżej 10 roku życia. Co na to władze?

Liderzy polskiej opinii publicznej byli w wielu przypadkach osobami dobrze wykształconymi. Wszak często należeli do społecznych elit. Zdawali sobie więc sprawę z roli edukacji w nowoczesnym państwie i robili co mogli, by poprawić sytuację.

Naczelnik Państwa Józef Piłsudski już na początku roku 1919 wydał dekret ustanawiający w Polsce przymus szkolny. Obejmował on dzieci w wieku od 7 do 14 lat. Niestety z realizacją dokumentu było różnie. Najczęstszą przeszkodą w stworzeniu jednolitego systemu siedmioklasowego szkolnictwa podstawowego była logistyka. Często po prostu gminom brakowało obiektów, w których aż 7 roczników dzieci mogłoby jednocześnie zdobywać wiedzę. To dlatego w wiejskiej praktyce często decydowano się na zakładanie szkół kształcących młodych ludzi przez cztery lata, a niekiedy nawet krócej. Niekiedy edukacja odbywała się także w prywatnych domach wynajmowanych na potrzeby edukacyjne (takie rozwiązanie stosowano jeszcze w latach 60. XX wieku).

Za świadomością politycznych elit na temat roli edukacji w życiu państwa i narodu nie poszły natomiast konkretne działania na zadowalającym poziomie. Brak szkół nie doczekał się reakcji polegającej np. na masowym wznoszeniu budynków służących edukacji. Można mieć o to oczywiście pretensje, ale pamiętajmy w jakiej sytuacji międzynarodowej znajdowała się wówczas Polska i jak duże części budżetu musiała przeznaczać na obronność.

Mimo tego i tak w trakcie istnienia II RP zdołano zauważalnie zwiększyć stopień alfabetyzacji oraz objąć obowiązkiem szkolnym gigantyczną grupę dzieci. I nawet jeśli edukacja trwała tylko przez 3-4 lata, to i tak w tym czasie młody człowiek zdążył nauczyć się czytać i pisać. Dzięki objęciu przymusem szkolnym na początku lat 30. ponad 95 proc. dzieci, stopień analfabetyzmu w roku 1931 wynosił 10 punktów procentowych mniej niż dekadę wcześniej. Wówczas czytać i pisać nie potrafiło już 23,1 proc. obywateli. Oczywiście nadal najgorzej wypadały tzw. ziemie zabrane, ze szczególnym uwzględnieniem Polesia, gdzie analfabetów ciągle było więcej niż 50 procent. Kiepsko postępy edukacyjne wyglądały także w południowo-wschodniej Galicji. Zasadniczo jednak ciężko mówić o kompromitacji II RP.

Co ciekawe, spis powszechny z roku 1931 pokazuje nam także zależności między umiejętnością czytania i pisania, a wyznawaną religią. Wyniki bez wątpienia mają związek z geograficznym umiejscowieniem konkretnych grup oraz ich historią. Najmniej analfabetów było bowiem w grupie protestantów – niecałe 10 proc. Najwięcej zaś wśród prawosławnych – ponad 50 proc. Dominująca w II RP ludność katolicka należąca do Kościoła rzymskiego w zdecydowanej większości potrafiła czytać i pisać, a brak tej umiejętności cechował nieco ponad 17 proc. osób. Wśród wyznawców judaizmu ów odsetek był nieznacznie niższy: 15,4 proc., a katolicy obrządku wschodniego (grekokatolicy) znajdowali się niejako w pół drogi między odsetkiem analfabetyzmu wśród prawosławnych i rzymskich katolików.

W oparciu o wszystkie przedstawione wyżej dane należy stwierdzić, że w dziedzinie walki z analfabetyzmem konsekwentnie nadrabialiśmy straty wynikające z historycznej przynależności sporej części ówczesnej Polski do zaboru rosyjskiego. Tempo zmian było bezapelacyjnie dostrzegalne: spadek liczby analfabetów w całym społeczeństwie (a więc także wśród nie objętych obowiązkiem szkolnym dorosłych!) wynosił około 1 proc. na rok. Niestety cywilizacyjnej przepaści nie nadrabia się nawet w dekadę. To właśnie dlatego z naszymi około 20 proc. analfabetów daleko było nam do wyników Europy Zachodniej czy nawet części Europy Środkowej. Przykładowo: w Szwecji czytać i pisać potrafili praktycznie wszyscy, a w Czechosłowacji około 4 proc. populacji nie posiadało tej umiejętności. Nie można jednak powiedzieć, że byliśmy pod tym względem w ogonie Europy. Od najgorszych dzieliło nas całkiem sporo. Na Bałkanach nie brakowało państw, w których analfabetów było ponad 40 procent – niekiedy znacznie powyżej tej liczby!

Generalnie więc walkę z analfabetyzmem możemy uznać za umiarkowany, ale jednak sukces II RP. Nie zostaliśmy w trakcie dwóch dekad niepodległości edukacyjnym prymusem Europy, ale szybko nadrabialiśmy zaległości krocząc w pożądanym kierunku.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj