Obecnie opinie o rządach Wettynów w Polsce są najczęściej negatywne. Wynika to między innymi z posiadanej przez nas dzisiaj wiedzy na temat tego, co nastąpiło w kolejnych dekadach. Czy wobec tego można powiedzieć, że rzeczywiście „za króla Sasa” Polska była krajem mlekiem i miodem płynącym, gdzie uwaga społeczeństwa skupiała się głównie na jedzeniu i piciu, a to, co złe, można wiązać jedynie ze Stanisławem Augustem Poniatowskim? Sprawa jest bardziej skomplikowana!
Pierwszy z Sasów, August II Mocny, został wybrany królem Polski w roku 1697, a więc po Janie III Sobieskim, który zbiera dziś świetne recenzje jako wódz i zarazem przeciętne jako polityk. Owa elekcja pełna była napięć, a – jak się miało później okazać – następne lata nie były lepsze. Rzeczpospolita w chwili śmierci zwycięzcy spod Wiednia nadal była bowiem państwem potrafiącym odegrać pewne role w polityce europejskiej i w ograniczonym wymiarze, ale jednak, osiągać swoje cele. Gdy natomiast umierał drugi z Wettynów, August III Sas, Polska była cieniem samej siebie. Dlaczego więc epoka saska zapisała się w pamięci narodu jako czas jedzenia, picia i popuszczania pasa? A może należałoby mówić o dwóch (lub nawet więcej) etapach unii Polski i Saksonii, z których tylko jeden był pozytywny?
Upadek Rzeczpospolitej był oczywiście długotrwałym procesem, a Wettynowie nie ponoszą pełnej winy za słabnącą siłę państwa polsko-litewskiego. Niewątpliwie jednak pewne błędy polityczne Augusta II osłabiły nasz kraj. Mowa tu przede wszystkim o rozgrywaniu na terytorium Rzeczypospolitej III wojny północnej – choć przecież przez kilka lat to nie Polska, ale jedynie Saksonia była stroną konfliktu. Następnie zaś na owe walki nałożył się wewnętrzny spór w Polsce między stronnikami Augusta II, a Stanisława Leszczyńskiego – obranego królem i wspieranego przez Szwedów. Ponadto w roku 1700 na Litwie rozegrała się wojna domowa, a król, choć jeszcze przed starciem doprowadził do rozejmu, z czasem uznał, że konflikt może wzmocnić jego pozycję. Ponadto relacje na linii August II-naród szlachecki nie należały do najlepszych, czego efektem była chociażby konfederacja tarnogrodzka sprzeciwiająca się obecności wojsk saskich w Polsce i wojna domowa. Następnie zaś doszło do sejmu niemego (1717), który zahamował napięcia, ale jednocześnie stabilność była negocjowana przy udziale rosyjskiego ambasadora Grigorija Fiodorowicza Dołgorukiego. Pierwsze lata XVIII wieku, wraz z upadkiem autorytetu monarchy chociażby za sprawą abdykacji Augusta II w Altranstädt (1706), oznaczały początek umacniania się rosyjskich wpływów w Polsce. Sprzyjała temu agresywna, ale zarazem skuteczna polityka zagraniczna i sukcesy militarne cara Piotra I.
Napięcia polityczne w Polsce odżyły po roku 1733, gdy zmarł August II, a elekcja nowego króla podzieliła stan szlachecki i Europę. Rozpoczęła się wojna o sukcesję Polską. Natomiast po jej zakończeniu zasadniczo aż do śmierci nowego króla Augusta III Sasa w roku 1763, panował w Rzeczypospolitej pokój. Władca w tym czasie niezbyt interesował się krajem i choć dziś uznajemy to za zjawisko negatywne, to wówczas opinia publiczna nie oceniała tego w dokładnie taki sam sposób.
Dlaczego jednak w obliczu kilku dekad konfliktów, napięć, sporów i wojen oraz niepolitycznych sytuacji powodujących destabilizację (np. epidemie) epoka saska została zapamiętana przez naród szlachecki w powiedzeniu wychwalającym dobrobyt z czasów rządów Wettynów? Bo przecież tak należy rozumieć słowa: za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa.
Po pierwsze powodzenie nie ma w sobie ładunku politycznego. Słowem: nie chodzi w nim o naszą siłę militarną i sukcesy międzynarodowe lub przynajmniej reformy ustrojowe czy też ich brak. Chodzi wyłącznie o sytuację materialną. Ta zaś w czasach Augusta III rzeczywiście stawała się dla szlachty coraz lepsza. Oznacza to więc także, że przysłowie wiązać należy wyłącznie z jednym z Wettynów – tym drugim. I istotnie właśnie wtedy owo sformowanie powstało, co oznacza, że zwrotu nie powinniśmy rozciągać na całą epokę trwającą od roku 1697 do 1766.
Świadectwa owych czasów pozostawione nam przez księdza Jędrzeja Kitowicza w jego „Opisie obyczajów za panowania Augusta III” pokazują natomiast, że od połowy lat 30. do lat 60. XVIII wieku Rzeczpospolita stała się w zasadzie jednym wielkim bankietem. A skoro bawiono się nieustannie, to nie mogło być źle i biednie. Mowa tu jednak głównie o sytuacji szlachty – i to tej nieco zamożniejszej, choć i biedniejsi herbowi mogli niekiedy liczyć na zaproszenie do stołu bogatszych notabli.
Jednak i ogólna sytuacja gospodarcza Rzeczpospolitej w czasach Augusta III ulegała pewnej poprawie. Nie toczono bowiem niszczących i kosztownych wojen, a wojska grabiące polskie wsie i miasta nie stanowiły już nad Wisłą typowej sytuacji. Ponadto poprawiła się międzynarodowa koniunktura na handel zbożem. Wyliczenia historyków i ekonomistów pokazują jednak, że polska gospodarka rozwijała się niezwykle powoli, a więc de facto dystans do świata zachodniego się powiększał.
Nic jednak dziwnego, że szlachta dobrze wspominała czasy króla, który nie specjalnie interesował się Polską. Podatki bowiem nadal były niskie, a administracja słaba i August III nie kwapił się, by pobierać od herbowej braci większe sumy. Kosztownych wojen natomiast nie było, a gospodarcze zapóźnienie można było nadrobić zwiększaniem pańszczyzny – co w istocie miało miejsce. I to właśnie dlatego w owym czasie polska szlachta przystąpiła do niemalże nieustającego biesiadowania (oczywiście w okresach, gdy było to dozwolone).
Należy jednak odnotować także pewne pozytywne trendy dotyczące całego państwa. Do Polski dzięki unii personalnej z Saksonią przybywali wybitni specjaliści z tego niemieckiego kraju. Zaczęły powstawać chociażby pierwsze manufaktury, miasta – w tym Warszawa – zaczęły się unowocześniać i zyskiwać zachodnioeuropejski charakter. Sprzyjała temu chociażby pruska okupacja Saksonii, co spowodowało przeprowadzenie się drezdeńskiego dworu nad Wisłę. Ponadto od lat 40. XVIII wieku zaczęły pojawiać się w Polsce pierwsze instytucje kulturalne i naukowe. W siłę rosło także jezuickie i pijarskie szkolnictwo będące na wysokim poziomie.
Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że jak na aż 30. lat pokoju i stabilności, takie pozytywy były zjawiskami zbyt rzadkimi, by dobrze oceniać czasy Augusta III. O wiele łatwiej uznać tę epokę za zmarnowany czas, a plusy – za wyjątki potwierdzające regułę. Państwo, mimo bogacenia się jednej grupy – szlachty – nadal bowiem znajdowało się w kryzysie politycznym, a administracja – w rozkładzie. Gospodarka rozwijała się zaś zbyt wolno, by można było mówić o nadrabianiu dystansu do rosnących wówczas w Europie Zachodniej i Środkowej potęg. A kto wie czy gdyby nie zmarnowano trzech dekad na biesiadowanie, a w owym czasie jeszcze mocniej poświęcono by się modernizowaniu kraju, to Rzeczpospolita w kolejnych dekadach zostałaby podzielona między Rosję, Prusy i Austrię.
Michał Wałach