Zaolzie 1938. Czy Polska słusznie wzięła udział w rozbiorze Czechosłowacji?

0
148
Śląsk Cieszyński. Na żółto: granice Księstwa Cieszyńskiego w roku 1918. Na różnowo: granica z roku 1920 i współczesna. Na czerwono: granica z jesieni roku 1938. Na szaro: dominacja ludności etnicznie polskiej w roku 1910. Fot.:D T G, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons

Jesienią roku 1938 realizując politykę przyłączania do III Rzeszy ziem z dominującą ludnością niemiecką kanclerz Adolf Hitler wymógł na aliantach zachodnich zgodę na zajęcie tzw. Kraju Sudetów, integralnej części Czechosłowacji. Kilka dni później rząd w Warszawie zażądał od rządu w Pradze zgody na zajęcie spornego Zaolzia, które wcześniej w sposób haniebny Czesi odebrali Polsce, na co przyparci do ściany sąsiedzi z drugiej strony Karpat się zgodzili. Jak jednak oceniać tamte działanie polskich władz? Czy postąpiły słusznie odzyskując to, co powinno należeć do Polski? A może skorzystanie z okazji stworzonej przez Hitlera było błędem?

Zacznijmy od początku. Spory polsko-czeskie dotyczyły głównie dawnego Księstwa Cieszyńskiego. W średniowieczu władali nim Piastowie, którzy w dobie rozbicia dzielnicowego zostali (jako tamtejsza odnoga śląskiej linii Piastów) lennikami Królestwa Czech. Te zaś w nowożytności przeszło w ręce Habsburgów, podobnie jak i sama ziemia cieszyńska. Etnicznie w roku 1918 był to obszar silnie polski, ale nasza dominacja nie była zupełna, a na zachodzie terenu Polaków było stosunkowo niewielu.

Jesienią roku 1918 lokalne władze polskie i czeskie wyznaczyły granicę zgodną z podziałem etnicznym. Polsce przypadła większość Księstwa Cieszyńskiego, a nadzieje na dobre relacje między narodami były uzasadnione, choć i przed rokiem 1918 w stosunkach Polaków i Czechów zdarzały się napięcia.

Niestety rząd w Pradze nie uznał podziału, który oznaczał oddanie Polsce terenu atrakcyjnego gospodarczo i z ważną linią kolejową. Negocjacje tak naprawdę nie rozpoczęły się aż do roku 1919. Wtedy zaś, w styczniu, Czesi przystąpili do ataku. Nasi sąsiedzi przygotowali więcej wojska. Polska zaś nie miała jak odpowiedzieć, bo walczyła także na innych frontach, chociażby o Lwów i w Wielkopolsce.

Czesi wykorzystali moment i weszli daleko za pierwotną linię graniczną, spychając dzielnie broniących się, ale mniej licznych Polaków, aż po rzekę Wisłę, przekraczając ją na kilku odcinkach. W trakcie konfliktu Czesi dopuścili się także kilku zbrodni na polskich jeńcach i cywilach. Znane są przypadki zakłuwania na śmierć bagnetami naszych rodaków.

W końcu, po kilku dniach walki w styczniu roku 1919, pod naciskiem zachodnich aliantów zawarto zawieszenie broni. Wyznaczono linię demarkacyjną, a na obszarze miał odbyć się plebiscyt. Nigdy jednak do niego nie doszło, co nie oznaczało, że granica w ziemi cieszyńskiej nie zyskała aprobaty międzynarodowej.

W roku 1920, gdy Polska znalazła się pod wielkim naciskiem bolszewickiej Rosji i potrzebowała alianckiego wsparcia, by przetrwać i istnieć, zaakceptowała deklarację o podporządkowaniu się decyzjom międzynarodowego arbitrażu. W takiej sytuacji, gdy nadal Polska była egzystencjonalnie zagrożona, czeski minister dyplomacji Edvard Beneš zaproponował rezygnację z plebiscytu i podział spornego terenu przez aliantów. Rząd Grabskiego zaakceptował pomysł licząc na uzyskanie międzynarodowej pomocy w starciu z bolszewikami. Jednak podział zaproponowany wówczas przez aliantów był dla Polski skrajnie niekorzystny. Nasz kraj oddał Czechom większość obszarów przemysłowych, ważną linię kolejową oraz ponad 120 tys. świadomych narodowo Polaków żyjących odtąd we wrogiej im Czechosłowacji. Dodatkowo Polska straciła wówczas spory fragment swojego Spiszu i Orawy na granicy ze słowacką częścią państwa czechosłowackiego.

Tak ukształtowana, narzucona odgórnie granica, istnieje do dziś. Nie oznacza to jednak, że Polska w dwudziestoleciu międzywojennym ją akceptowała. Już bowiem w lipcu roku 1920 Ignacy Jan Paderewski oprotestował podział i uznał granicę za tymczasową. Należy jednak przy tym podkreślić, że polskie nadzieje na zwycięstwo w plebiscycie były niezbyt mocno oparte na rzeczywistości. Za Czechami mogli bowiem głosować nie tylko Czesi, ale także Niemcy, Żydzi i tzw. Ślązakowcy, czyli ówcześni śląscy separatyści. Ryzyko takiego scenariusza było dość wysokie.

Polska otrzymując 44% powierzchni dawnego Księstwa Cieszyńskiego zamieszkałego przez nieco ponad 30% tamtejszej populacji czuła się skrzywdzona, a stosunki z Czechosłowacją były wrogie (choć, inaczej niż w przypadku Litwy, utrzymywano relacje dyplomatyczne).

Tymczasem od roku 1926 naszym krajem władał autorytarny reżim wojskowych skupionych wokół osoby Józefa Piłsudskiego. Państwo zaczęło wyrażać ambicje mocarstwowe, które nie podparte były jednak realną siłą. Polskie władze zdawały się jednak wierzyć w swoją propagandę. Roztaczano wizje uzyskania kolonii, gdy tymczasem bieda na polskiej wsi, szczególnie na wschodnie, była porażająca, zaś państwo należało do grona najbiedniejszych w Europie (należy jednak odnotować, że kolonie miały pomóc przeludnionej polskiej wsi rozwiązać problem głodu ziemi w obliczu niezbyt szybko realizowanej reformy rolnej). Po śmierci Józefa Piłsudskiego w roku 1935 politycy, szczególnie rządzący duet prezydenta Mościckiego i marszałka Rydza-Śmigłego, zaczęli w marzeniach o wielkości ocierać się o absurd. Zwykle była to wielkość manifestowana do wewnątrz i pokazująca przywódców niemalże w duchu państwowego kultu jednostki (z obecnym kultem Józefa Piłsudskiego). Niekiedy jednak Polska manifestowała siłę na zewnątrz, jak w przypadku napięć z Litwą (tam jednak postraszono sąsiada siłą, by doprowadzić do normalizacji stosunków dyplomatycznych). Jednocześnie w sporze z Czechosłowacją racja bezapelacyjnie leżała po stronie polskiej.

To właśnie dlatego jesienią roku 1938, gdy Adolf Hitler za zgodą aliantów zachodnich zajmował zamieszkały głównie przez Niemców obszar Czechosłowacji, tzw. Kraj Sudecki, polskie władze przypomniały Czechom o konflikcie z lat 1918-1920. Warszawa wysunęła roszczenia, na które przyciśnięty do muru sąsiad musiał się zgodzić. Tak w październiku roku 1938 Polska odzyskała większość Księstwa Cieszyńskiego, obszar zasobny i rozwinięty gospodarczo z dominującą liczebnie ludnością polską.

Sanacja zdawała się być wówczas u szczytu potęgi. Prezydent Mościcki i marszałek Śmigły-Rydz doprowadzili do odzyskania spornych, etnicznie polskich ziem. Problem w tym, że takim działaniem Warszawa wiele straciła w oczach swoich sojuszników. Tymczasem wojna była na horyzoncie. Wszak w roku 1938 Hitler zajął nie tylko Kraj Sudecki, ale także (wcześniej) Austrię i (nieco później) litewski okręg Kłajpedy.

Sojusznicy, którzy mieli nas bronić, po zajęciu Zaolzia uznali, że Warszawa nie będzie takiej pomocy w walce z Niemcami potrzebowała, gdyż… świetnie dogaduje się z Berlinem. Warszawa z kolei nie zdawała sobie sprawy, że uchodzi za sojusznika nazistów. Hitlerowcy zaś liczyli na sformalizowanie współpracy i jeszcze jesienią roku 1938 zaproponowali Polsce nową organizację relacji. Dotyczyć ona miała walki z ZSRR, a nasz kraj mógł liczyć na nabytki terytorialne. Cena? Słynne i znane każdemu Polakowi ze szkoły tzw. ultimatum, które początkowo nie było stawianiem przez Niemców sprawy na ostrzu noża. Chodziło o włączenie do Rzeszy Gdańska, który i tak nie był częścią Polski oraz stworzenie eksterytorialnego korytarza łączącego Niemcy i Prusy Wschodnie. W zamian Polska miała nie tylko walczyć z Sowietami (uznawanymi wówczas w Polsce za główne zagrożenie) u boku Niemiec, ale także uzyskać gwarancie dotyczące nienaruszalności swoich granic zachodnich.

Polska dyplomacja odmówiła jednak przystąpieniu do antysowieckiego sojuszu. Jednoznaczne dogadanie się z Niemcami oznaczałoby w zasadzie upadek antyniemieckiego sojuszu francusko-polskiego. Warszawa pragnęła zaś utrzymać swoją pozycję w międzynarodowym europejskim ładzie. Nie stanowiło bowiem tajemnicy, że nasz kraj był jednym z większych beneficjentów porządku wersalskiego i w naszym interesie było dbać o jego zachowanie. Problem w tym, że anektując Zaolzie ów ład pogwałciliśmy i to w sposób niezaprzeczalny oraz jaskrawy, wręcz brutalny.

Słowem: decyzja o aneksji Zaolzia była nieprzemyślana w szerszym kontekście międzynarodowym. Dała politycznej elicie (autorytarnej i nie mającej uznania większości obywateli polskich) pewne umocnienie w oczach społeczeństwa, natomiast ściągnęła na kraj liczne zagrożenia: Niemcy uznały nas za dobrego kandydata na sojusznika, zaś Francja i Wielka Brytania widziały w naszych władzach współpracowników III Rzeszy. Tymczasem Polska nie chciała dokonać geopolitycznej zmiany, którą jasno światu zasygnalizowała na Zaolziu. Niemcy rychło poczuły się urażone odmową współpracy, a zaufanie naszych sojuszników co prawda udało się odbudować, ale czas stracony na organizowanie polskiej władzy na Zaolziu można było spożytkować lepiej: na poprawę zdolności obronnych całego kraju w obliczu niemieckiego imperializmu. Stało się jednak inaczej. Tym samym moralne racje leżące po polskiej stronie w sporze o obszar na zachód od rzeki Olzy okazały się złym doradcą. Doradcą, którego sanacyjna ekipa posłuchała, ściągając na Polskę kłopoty. I ciężko bronić tej decyzji refleksją, że w ten sposób Rzeczypospolita ochroniła na niecały rok niewielki fragment Czechosłowacji przed wchłonięciem przez III Rzeszę, bo przecież nie taki był zamysł polskich polityków.

Michał Wałach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj