Latem roku 1914 wszyscy myśleli, że na święta Bożego Narodzenia wrócą z frontów do domu. Że europejska wojna szybko się skończy. Tak się jednak nie stało, więc z biegiem czasu do walki żołnierzy dołączyła walka naukowców prześcigających się w tworzeniu coraz bardziej śmiercionośnego uzbrojenia. Taką broń wykorzystano w starciu Niemiec i Rosji na terenie dzisiejszej Polski.
Opisywane wydarzenia rozegrały się w roku 1915 na obszarze dzisiejszego województwa podlaskiego, w jego północno-zachodnim skrawku w okolicy Biebrzańskiego Parku Narodowego. Przed rokiem 1914 w tamtej okolicy przebiegała granica między Niemcami, a Rosją, a ściślej rzecz ujmując: między Królestwem Prus, a Królestwem Polskim stanowiącym część Imperium Rosyjskiego.
Chcąc umocnić granicę w czasach, gdy o Wielkiej Wojnie jeszcze nikt nie myślał, ale Rosja po klęsce w wojnie krymskiej chciała (i potrzebowała) się modernizować, władze w Petersburgu zdecydowały się stworzyć wielką twierdzę. Tak pod koniec lat 70. XIX wieku zaczęła się historia twierdzy Osowiec. Twierdzy potężnej, przemyślanej pod względem architektury i lokalizacji oraz do roku 1914 modernizowanej. Potężnemu kompleksowi wielu budynków i obiektów obronnych towarzyszyły także inne umocnienia w okolicy.
Rosjanie budując w tym miejscu twierdzę celnie przewidzieli rozwój wypadków. Ukształtowanie terenu i geografia polityczna niejako wymuszały atak Niemców na ten obiekt. I atak się nie powiódł. Rosjanie obronili się przed pierwszą próbą zajęcia ich twierdzy. Ale to było dopiero lato roku 1914.
W kolejnych miesiącach Niemcy nadal próbowali zdobyć Osowiec. Bezskutecznie. Na nic piechota, na nic potężna artyleria, w tym słynne działa zwane Grubymi Bertami. Cesarstwo Niemieckie nawet o centymetr nie przybliżyło się do sukcesu. A sukces był im potrzebny.
W ten sposób na wysokim szczeblu niemieckiego dowództwa (z udziałem m.in. marszałka Paula von Hindenburga) zapadła decyzja o przeprowadzeniu ataku z użyciem broni chemicznej. Nie była to oczywiście zupełna nowość, gdyż w historii wojskowości tego typu broń wykorzystywano (choć w innej formie) od dawna, jednak fronty I wojny światowej obfitowały w korzystanie z coraz to nowszych i bardziej zabójczych wynalazków wybitnych naukowców. Wybitnych, co oczywiście nie znaczy, że każde ich dzieło prowadziło do dobrego celu, gdyż broni chemicznej z pewnością za coś dobrego uznać nie można.
Swoją rolę w tej historii odegrał Fritz Haber, wybitny niemiecki chemik żydowskiego pochodzenia i noblista, który udział w projektach związanych z wykorzystaniem zdobyczy nauki do celów wojskowych traktował jako patriotyczny obowiązek. To właśnie dlatego aktywnie włączył się w prace, a nawet osobiście nadzorował jeden z pierwszych ataków chemicznych na froncie zachodnim. W historii zapisał się jednak także jako wynalazca Cyklonu B wykorzystywanego przez nazistów do masowych zbrodni w trakcie II wojny światowej.
W trakcie konfliktu z lat 1914-1918 Fritz Haber optował za wykorzystaniem chloru jako gazu bojowego. I to właśnie taki związek (wraz z bromem) został wykorzystany przez Niemców podczas ataku na Osowiec 6 sierpnia roku 1915.
Dlaczego właśnie wtedy? Otóż atak z użyciem gazów bojowych wymagał odpowiednich warunków pogodowych. Sprzyjać musiała zarówno siła wiatru jak i jego kierunek, aby nie potruć własnych wojsk. 6 sierpnia Niemcy uznali, że warunki do ataku są odpowiednie.
Wtedy też, nad ranem, ostrzał artyleryjski przerwano. Rozpoczęła się niesłyszana od dawna cisza. Cisza złowroga i straszna, w trakcie której Niemcy rozpylali zabójczy gaz. Zielonkawo-żółta chmura miała kilka kilometrów szerokości i powoli zmierzała w stronę Osowca zabijając na swojej drodze wszystko. Dosłownie. Gaz bowiem pod wpływem wilgoci zamieniał się w kwas solny. Ginęły dzikie zwierzęta, zdechłe ptaki spadały z nieba, roślinność zmieniała kolor na czarny lub żółtawy.
Mówimy wszak o silnie żrącej substancji, która w formie gazowej przemierzała kilka kilometrów zanim dotarła do Osowca. A tam, wraz z wdychanym powietrzem, znalazła się w płucach żołnierzy stając się właśnie kwasem solnym. Rozpoczął się dramat obrońców twierdzy, którego nie uniknięto z powodu braku masek przeciwgazowych.
Śmierć obrońców Osowca była dramatyczna i niewyobrażalnie bolesna. Ich płuca pełne wilgoci dosłownie się rozpuszczały. Gaz brutalnie ranił wilgotne oczy. Skóra ulegała poparzeniom. Ludzie pluli krwią oraz własnymi wnętrznościami, głównie płucami. I w cierpieniach umierali. Większości.
Niemiecki atak chemiczny przeżyło bowiem około stu obrońców twierdzy, którzy – nie mając w zasadzie nic do stracenia – podjęli dramatyczną próbę dalszej walki. Decyzję podjął komendant twierdzy generał Nikołaj Brżozowski, a ciężko poranioną garstką żołnierzy ledwo stojących na nogach i na wpół umarłych dowodził podporucznik Władimir Kotliński.
Niemcy wchodząc do Osowca napotykali jedynie na sporadyczny, chaotyczny opór pojedynczych osób, które przeżyły. Niczego innego się nie spodziewali. Gdy więc w pewnym momencie ruszyła na nich około 100-osobowa grupa obrońców, byli całkowicie zaskoczeni, ale też przerażeni tym, co zobaczyli.
Owo wydarzenie nazwano atakiem umarłych. I nic dziwnego. Niemcy nie tylko nie spodziewali się, że ktoś przeżyje, także nie liczyli się z kontratakiem ludzi zakrwawionych, plujących własnymi płucami i z twarzami poobwiązywanymi szmatami chroniącymi przed gazem.
Wygląd obrońców twierdzy i siła oraz determinacja, z jaką zaatakowali, spowodowały w niemieckich szeregach panikę. Żołnierze II Rzeszy, choć mieli Osowiec na wyciągnięcie ręki, wycofali się w popłochu. W ataku umarłych zginął m.in. podporucznik Władimir Kotliński, którego zastąpił Polak Władysław Strzemiński.
Wkrótce po tych dramatycznych wydarzeniach Rosjanie zdali sobie sprawę, że na dłuższą metę nie są w stanie skutecznie bronić Osowca. Zapadła decyzja o wycofaniu się i wysadzeniu twierdzy, która ostatecznie – mimo brutalnego ataku Niemców – nie została nigdy zdobyta w boju.
W czasach II Rzeczypospolitej w obiektach, które pozostały z dawnej twierdzy Osowiec, ulokowało się Wojsko Polskie, które ma tam bazę do dziś. Zabudowania będące świadkami tragicznej historii ataku umarłych można zwiedzać, ale z racji, iż jest to obiekt wojskowy, obowiązują szczególne regulacje, które warto poznać przed wybraniem się w te strony.
Michał Wałach