16 listopada 1629 roku z portu w Texelu wypływa flota Holenderskiej Kompanii Zachodnio-indyjskiej, licząca sobie 70 okrętów i 7 tysięcy żołnierzy. Udaje się na podbój leżącej w Brazylii kapitanii Pernambuco, by eksportować stamtąd trzcinę cukrową. Na pokładzie jednego ze statków znajduje się Krzysztof Arciszewski, polski banita i znany na świecie najemnik.
Jeśli ktoś nie zaznajomił się jeszcze z pierwszą częścią opowieści o Arciszewskim, to zachęcam do jej przeczytania tutaj: https://server840744.nazwa.pl/pzm/tohistoria/artylerzysta-general-banita-opowiesc-o-krzysztofie-arciszewskim-cz-1/
Nowy świat
Holendrzy zaanonsowali swoje przybycie do Ameryki ostrzałem z dział, skierowanym w miasto Olinda, jedno z najbogatszych miejsc w Pernambuco. Jednak obywatele Olindy i stacjonujący tam Portugalczycy mogli co najwyżej wybuchnąć śmiechem, widząc niecelne bombardowanie najeźdźców. I tu na pierwszy plan wkroczył Arciszewski, pokazując jasno, że nie bez powodu kompania słono płaci za jego usługi.
Widząc jakość dział i kanonierów, ułożył plan desantu i szturmu na słabo bronione od lądu miasto. Pozostali dowódcy wykonali plan Polaka, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Holendrzy zdobyli Olindę szybko i przegnali obrońców do sąsiedniego Recife. Wkrótce potem kompania przejęła dwa okoliczne forty i wspomniane Recife.
Problemy jednak narastały. Tubylcy i Portugalczycy atakowali dostawy Holendrów, chcąc odciąć miasta od zaopatrzenia. Żeby temu zapobiec, postanowiono rozciągnąć kolonię i zająć wyspę Itamaracá. Problem w tym, znajdowały się tam liczne bagna, uniemożliwiające skuteczny szturm. Mimo to Arciszewski wiedział, co należy uczynić. Nakazał wybudować fort, nazwany potem Orange, i stamtąd prowadzić ostrzał garnizonu z dział. Holendrzy się zgodzili i pod nadzorem Polaka wznieśli budowle, z której pod jego komendą prowadzono bombardowanie wyspy. Dzięki temu obrońcy szybko się poddali, a Arciszewski otrzymał awans na majora.
Niestety, choć nasz najemnik prowadził zwycięskie batalie na lądzie, to na morzu Holendrzy ulegali portugalskim posiłkom. Dzięki radzie Polaka kompania wycofała się z Olindy i okopała w Recife, by skoncentrować swoje siły.
Wkrótce po tym Arciszewski musiał wrócić na chwilę do Holandii. Prędko jednak ponownie wysłano go do Brazylii, tym razem jako głównodowodzącego wojsk lądowych. Aczkolwiek od razu po przybiciu do brzegów Recife zrzekł się nowej funkcji. Może wpłynęła na to śmierć jego brat Bogusława, który wraz z nim płynął wtedy do nowego świata, lecz zmarł po drodze. Jednak mimo wszystko Arciszewski nie zrezygnował z walki dla kompanii, tym razem już w stopniu pułkownika.
Brawura
W kolejnych latach legenda Arciszewskiego wzrastała, a najmocniej przyczyniło się do tego jego oblężenie twierdzy Arraial. Tam nakazał ostrzał fortecy, a gdy Portugalczycy zaatakowali oddziały artylerii, poprowadził osobiście na nią szturm. Husarska brawura powiodła go tym razem za daleko i w bitewnej zawierusze odłączył się do swojego oddziału. Otoczono go i odebrano mu szablę, jednak muszkieter, szczęśliwy, że pojmał pułkownika, zapomniał zabrać polskiemu wodzowi buławę. To wystarczyło, by Arciszewski zdzielił go nią w łeb i uciekł z rąk żołnierzy, rozdzielając po drodze bolesne razy.
Holendrzy oszaleli na punkcie tej historii, a później otrzymali jeszcze kolejny powód, aby wznosić toasty na cześć Polaka. Podczas kolejnego szturmu na Arraial, Arciszewski został raniony granatem. Zdołano go szczęśliwie ściągnąć z pola bitwy, choć rana sprawiała, że musiał odpoczywać. Jednak gdy wspierające Portugalczyków elitarne hiszpańskie oddziały w przeważającej sile przystąpiły do szturmu na pozycje Arciszewskiego, zerwał się on z łóżka i mimo ran, poprowadził swoich ludzi do walki. Atak został odparty, a wkrótce potem Arciszewski zdobył Arraial. By zaznaczyć udział Polaka w wyprawie kompanii, Holendrzy postawili mu nawet pomnik w Pernambuco i wybili na jego cześć okolicznościowy medal.
Ostatecznie jednak nie można liczyć na wdzięczność kompanii handlowych. Choć Arciszewski otrzymał ostatecznie awans na admirała, to nowy gubernator holenderskiej kolonii, będący jednocześnie bratankiem władcy Holandii, szybko zaczął go ignorować. Obaj panowie popadli też w konflikt, jako że Arciszewski, o zgrozo, wytykał mu dość oczywistą korupcję. To ostatecznie doprowadziło do tego, że Polaka wygnano z kolonii w 1639 roku i wysłano do Holandii, gdzie w ustawionym procesie pozbawiono go ze wszelkich tytułów i zszargano jego dobre imię.
Emerytura?
Po wszystkim Arciszewski osiadł w Amsterdamie, gdzie zajął się działalnością literacką. Skupił się na pisaniu wierszy, co zresztą robił już od opuszczenia ojczyzny. W tym samym czasie układał także w spójną całość swoje wojskowe przeżycia i obserwacje rdzennej ludności Brazylii, co sprawiło nawet, że zyskał później miano etnografa. Co ciekawe, w swojej pracy literackiej podejmował się nawet pisania opracowań medycznych! Mimo to na obczyźnie wciąż nie czuł się dobrze.
Arciszewski od co najmniej od 1637 roku starał się listownie o możliwość powrotu do kraju. W końcu jego marzenie się spełniło. W 1646 roku banita otrzymał od króla Władysława IV list żelazny, zezwalający mu na powrót. Zresztą wtedy już mało kto pamiętał o dawnej zbrodni, zwłaszcza że jego brat Eliasz wrócił do Polski już w 1632 roku. Poszedł wtedy na ugodę z wdową po zamordowanym prawniku i zaczął służyć pod hetmanem Koniecpolskim. Z bratem zapewne jednak nie spędził zbyt wiele czasu w kraju, gdyż Eliasz zmarł raptem rok po powrocie Krzysztofa.
Powrót do domu
Choć mało kto pamiętał o powodzie banicji Arciszewskiego, wiele osób znało jego wojenną sławę. Dlatego też król Władysław IV przysłał mu wspomniany list i od razu po powrocie do kraju mianował generałem artylerii. Niestety, los mu nie sprzyjał. Pod Korsuniem i Żółtymi Wodami duża część dział wojska polskiego została utracona, a gdy Arciszewski podjął się modernizacji oddziału, znów większość sprzętu przepadła w bitwie pod Piławcami.
Kolejnym problemom nie było końca. Po Władysławie na tron wstąpił Jan Kazimierz, nieprzepadający za awanturniczym generałem. Jego zdania nie zmieniały waleczne czyny Arciszewskiego podczas odsieczy Zbaraża i obrony Lwowa. Dawny banita tracił coraz więcej wpływów na wojsko, a już ostatecznie ktokolwiek przestał go słuchać, gdy wszedł w konflikt z kanclerzem wielkim koronnym Jerzym Ossolińskim. W końcu powiesił szablę na kołku po podpisaniu przez króla, jego zdaniem hańbiącej, ugody Zborowskiej. Osiadł u stryja pod Gdańskiem, gdzie zmarł zapomniany w 1656 roku. Na szczęście dzięki listom, zapiskom i nawet wierszom, historia tego polskiego awanturnika przetrwała nieubłagany upływ czasu.
Maksymilian Jakubiak